Fernando Aramburu: Jesteśmy indoktrynowani od dziecka

Idea, aby dzielić ludzi na narody, nigdy mi się nie podobała. To, że jestem Baskiem, to przypadek. Akceptuję go, i to nawet z zadowoleniem, choć nie wtedy, gdy w imieniu mojego narodu popełniane są zbrodnie – mówi Jędrzejowi Bieleckiemu Fernando Aramburu, autor bestsellerowej powieści „Patria" o półwieczu baskijskiego terroryzmu.

Publikacja: 25.05.2018 15:00

Fernando Aramburu, pisarz.

Fernando Aramburu, pisarz.

Foto: Rzeczpospolita, Robert Gardziński

Plus Minus: Od miesięcy „Patria" jest na czele list najlepiej sprzedających się książek w Hiszpanii, otrzymuje najbardziej prestiżowe nagrody literackie, ma przynajmniej 16 tłumaczeń, w tym na polski. Zaskoczył pana taki sukces?

Kiedy wydawca powiedział mi, że sprzedamy 20 tys. egzemplarzy, byłem przekonany, że przesadza. Nie jestem przecież autorem hitów. A tu okazało się, że już w pierwszym miesiącu od ukazania się „Patrii" mieliśmy cztery dodruki w samej Hiszpanii! I nie był to tylko sukces handlowy, bo moja książka wywołała tysiące komentarzy, sprowokowała wiele debat i wciąż jest obecna w artykułach dziennikarzy.

Wszystko dlatego, że pan tak świetnie ją napisał, czy może raczej dlatego, że do tej pory nie było w Hiszpanii równie wnikliwego rozliczenia z półwieczem terroru ETA? Inaczej mówiąc, odniósł pan sukces nie tyle literacki, ile społeczny.

Przepraszam, krytycy literaccy bardzo przychylnie przyjęli moją książkę! To nie jest coś, co napisałem w dwa dni. Mówimy o dość złożonej konstrukcji literackiej, która jednak, przyznaję, jest też dostępna dla mniej wyrobionego literacko czytelnika. I zgodzę się, że po kilku miesiącach „Patria" przekształciła się w zjawisko społeczne. Dziś nie można już tego analizować wyłącznie z punktu widzenia literackiego.

Jest to więc autopsja baskijskiego społeczeństwa zmagającego się z terrorem?

No nie. Nie zajmuję się opisywaniem wielkich panoram historycznych. Chodziło mi raczej o pokazanie zwykłych ludzi, sąsiadów, kobiet, które przygotowują w kuchni jedzenie, młodych, którzy idą na manifestację, ojca rodziny, który jedzie pociągiem. To wszystko jest przedstawione w taki sposób, aby czytelnik mógł wyobrazić sobie siebie samego na miejscu bohaterów. Zapytać samego siebie, co by zrobił, gdyby był matką, której syn został terrorystą i trafił za morderstwa do więzienia, albo żoną, której męża zabiła ETA. Ale jednocześnie nikt mu niczego nie narzuca, a już na pewno nie jakąś interpretację historii.

Tylko czy czytając pańską książkę, Baskowie i szerzej Hiszpanie nie idą w jakiś sposób na łatwiznę? No bo znacznie łatwiej jest zagłębić się w „Patrię" i powiedzieć, że dramat ETA mamy rozliczony, niż pójść do sąsiada, który zabił twojego ojca, usiąść z nim za stołem i spróbować powiedzieć sobie całą prawdę. Wciąż połowa spośród ponad 800 zabójstw w Kraju Basków nie została rozliczona, krewni ofiar boją się wrócić w rodzinne strony...

Powieść nie może naukowo rozliczyć całej epoki! To iluzja. Mamy doskonałe książki historyczne, ci, co chcą, mogą je przeczytać, obejrzeć filmy, fotografie. Ale trzeba też powiedzieć, że choć ETA złożyła broń i się rozwiązała, nie ma pojednania w Kraju Basków. I nigdy nie będzie. Bo pojednanie zakłada, że kiedyś panowała zgoda. A to nieprawda. Możliwe jest tylko pokojowe współżycie ludzi, którzy myślą w sposób odmienny. Gdybyśmy choć tyle osiągnęli, byłoby znakomicie.

To bardzo pesymistyczne. Mój dziadek zginął w powstaniu warszawskim, a mimo to, a może właśnie po to, aby nadać tej śmierci sens, wierzę w pojednanie polsko-niemieckie. A pan, który od 33 lat mieszka w Hanowerze i znakomicie zna Niemcy, zdaje się mówić przez analogię do Kraju Basków, że to polsko-niemieckie pojednanie nie jest możliwe, skoro zabito tylu ludzi.

Od wielu niemieckich rządów słyszałem, że chcą pojednania z Polską, Holandią, Danią, wszystkimi sąsiadami. I Niemcy uczyniły w tym kierunku wielki wysiłek. Udało im się rozwinąć z sąsiednimi krajami dobre, wręcz serdeczne stosunki. Tyle że ja nie chcę poprzestać na pojęciach abstrakcyjnych, tracić z oczu konkretne osoby. Wolę trzymać się ziemi. Stawiam się na miejscu osoby, której zabito ojca i która ma przed sobą tego zabójcę. Jaka jest między nimi możliwość pojednania? Między tymi, którzy przeżyli II wojnę światową, nie wydaje mi się to realne. Mój dziadek też zginął, tylko że w hiszpańskiej wojnie domowej. I nie wyobrażam sobie pojednania z frankizmem, choć oczywiście mogę nawiązać ludzkie, pokojowe stosunki z dziećmi, wnukami frankistów. Co innego kolejne pokolenia, które nie przeszły przez taki dramat. One znajdują zupełnie nowe formy współżycia.

Pokój w Kraju Basków stał się możliwy, bo byli tacy, którzy stawili na miejscu opór terrorowi, nieraz płacąc za to najwyższą cenę. Pan wyjechał do Niemiec z San Sebastian w 1985 r., w chwili największej fali zamachów. To chyba nie był akt najwyższej odwagi?

Jak to? Niby odważniej byłoby zostać? Porzuciłem wszystko. Przyszłość zawodową, przyjaciół, rodzinę. Wszystko dla kobiety, która pochodziła z kraju, którego języka nie znałem. Chyba trudno być bardziej odważnym.

Trudno? Nie wiem...

Pan chyba chce mnie sprowadzić do osoby, która żyje wyłącznie w funkcji wydarzeń w moim kraju. A jestem zwykłym człowiekiem, który w pewnym momencie spotkał na swojej drodze kobietę, z którą postanowił dzielić resztę życia.

Mogła wtedy zostać z panem w Kraju Basków...

Nie, nie. To są kwestie osobiste. Znalazłem się w pewnej sytuacji i jako wolny człowiek podjąłem decyzję. Mogłem oczywiście później pisać więcej o Niemczech, ale tragiczna rzeczywistość w mojej ojczystej ziemi wymagała ode mnie jako pisarza podjęcia tematu ETA.

Tylko dlaczego nie zrobił tego ktoś, kto przez te wszystkie lata był na miejscu? Dlaczego tego wielkiego rozliczenia musiał dokonać pisarz spoza Hiszpanii?

Przede mną byli inni.

Ale żaden nie odniósł porównywalnego sukcesu.

Patrzyłem na to, co się dzieje w Kraju Basków, z dalekiej perspektywy. Nie miałem wyboru, to był jedyny układ, jaki miałem. Ale z czasem zrozumiałem, że to jest mój atut. Odległość daje bowiem spojrzenie panoramiczne. Znalazłem się w roli szachisty, który nie widzi poszczególnych pionków, tylko to, jak są one wszystkie rozłożone, obserwuje całą grę. Dzięki odległości nie musi też od razu na wszystko reagować, zachowuje przytomność umysłu.

Tylko czy to wszystko, co pan napisał, w ogóle odpowiada rzeczywistości?

Kiedy przyjeżdżam do Kraju Basków i przedstawiam moją książkę, bardzo wiele osób utożsamia się z tym, co opisałem. Owszem, są też tacy, którzy nie zgadzają się ze mną, mówią, że brakuje im w tej opowieści tego czy tamtego, albo że ich zdaniem przedstawiam rzeczywistość w sposób wybiórczy. Ale nikt mi nie powiedział, że np. postacie kobiet, które opisuję, są wyssane z palca, albo że moi bohaterowie mówią językiem, którego nikt tu nie słyszał. Nie, ja opisuję coś bardzo autentycznego, co głęboko we mnie tkwi. A poza tym jest internet, przyjaciele, do których można zadzwonić. Wiele po tej ziemi podróżowałem, obserwowałem, pytałem, napełniłem się doświadczeniami.

Jak zrodził się mechanizm przemocy w baskijskim społeczeństwie?

Przez fanatyzm. Człowiek staje się absolutnie przekonany o słuszności tego, co chce osiągnąć. A to usprawiedliwia w jego oczach przemoc, bo uważa, że robi coś dobrego. To jest mechanizm uniwersalny. Młodzi dżihadyści też nie chcą zrobić niczego złego. Przeciwnie, czują się powołani do wstąpienia do nieba, do zdobycia przychylności Boga. Terroryści z ETA chcieli dać wolność swojemu narodowi, niepodległość swojej ziemi. Ich motywacja też była pozytywna, choć oczywiście nie dla ofiar. To prowadzi do ekstremum. W takich umysłach nie ma już miejsca na tolerancję, inny punkt widzenia, akceptację dla kogoś, kto myśli w odmienny sposób.

Jak powstrzymać fanatyzm?

Człowiek od urodzenia jest indoktrynowany. Rodzi się przecież nagi, bardzo słaby, wrażliwy. Dorośli natychmiast zaczynają pisać na tej białej tablicy. Mówią w konkretnym języku, podają konkretne potrawy, przekazują konkretną religię, która akurat dominuje w danym miejscu. Tego wszystkiego nie da się uniknąć. Ale rodzice mogą też przy tej okazji manipulować, programować dzieci tak, aby przyjęły konkretną ideologię. Ten mechanizm indoktrynacji może zresztą być stosowany i później, w szkole, gdzie śpiewa się pewne piosenki, wykonuje pewne gesty, defiluje przed konkretnymi symbolami.

Ta indoktrynacja może prowadzić do niezależności danej osoby, tak aby miała własne kryteria, była w stanie samodzielnie dokonywać ocen, potrafiła decydować na własny rachunek, gdy będzie dorosła. Bo człowiek jest powołany do wolności. Ale może też zdarzyć się coś odwrotnego: młodemu człowiekowi zostaną przekazane odwrotne wartości, zaprogramuje się go do określonego zachowania, tak aby bronił jakiejś konkretnej sprawy. To jest antypedagogiczne.

W dzisiejszej Europie ludzie są mniej skłonni do fanatyzmu niż jedno czy dwa pokolenia temu? Jest tu w ogóle jakiś postęp?

Są bardzo pozytywne aspekty. Edukacja jest powszechna, dzieci mają możliwość nauki języków, uprawiania sportów, przekazuje się im wartości demokratyczne, co uczy ich dokonywania wyborów, wymusza tolerancję, promuje prawa obywatelskie, równość wobec prawa. Także integracja europejska jednoczy. Kiedy przyjechałem do Niemiec, nie dano mi prawa pobytu, a dziś nie ma nawet kontroli na granicach. Ale aby tak się stało, poszczególne kraje musiały oczywiście oddać część swojej suwerenności, a to wywołuje reakcję: wracają nacjonalizm, idea granic, pojęcie obcego. Pochodzę z kraju, Hiszpanii, w którym w pewnych regionach znów dzieci są poddawane w szkołach bardzo intensywnej nacjonalistycznej indoktrynacji.

Internet chyba to jednak skutecznie ograniczał, bo dwoma kliknięciami w komputerze można wszystko zweryfikować...

Przeciwnie, nadmiar informacji powoduje, że dziś manipulować ludźmi jest o wiele łatwiej. Nikt tych kłamstw, fake newsów przecież nie weryfikuje. Kiedyś kupowałem gazetę i czytałem ją od deski do deski, bez żadnej selekcji, strona po stronie, nawet jeśli coś mnie nie interesowało. A dziś wchodzę do internetu, przeglądam tytuły, może przeczytam jeden tekst i mam wrażenie, że jestem poinformowany. A to nieprawda. Przyciągnęło mnie tylko to, co krzykliwe, najbardziej sensacyjne.

Gdy ETA złożyła broń, zaprzestała walki, okazało się, że wszystkie bez wyjątku kryjówki miała we Francji, ten kraj przez lata stanowił dla niej zaplecze do walki w Hiszpanii. Idea zjednoczonej Europy, którą pan tak chwali, nie jest jednak bardzo powierzchowna?

Stosunki Hiszpanii z Francją w przeszłości zawsze były trudne. Nasz kraj jest niekorzystnie usytuowany, więc wszystkie idee, wynalazki, nowości intelektualne, filozoficzne przychodziły do nas z Francji, były przez nią filtrowane. Cierpieliśmy w czasie kampanii napoleońskich wspieranych przez polskie wojsko, Francja nie pomogła w obronie II Republiki przed frankizmem, wręcz osadzała uratowanych z wojny domowej w obozach koncentracyjnych. Później stawiała wiele przeszkód dla przystąpienia Hiszpanii do Unii Europejskiej. Do połowy lat 80. ubiegłego wieku udzielała też schronienia ETA. Ale gdy Hiszpania przystąpiła do UE, to się skończyło. Wypracowaliśmy bardzo dobre stosunki z Francją, która w końcu bardzo pomogła Hiszpanii walczyć z ETA, łącznie z umożliwieniem hiszpańskiej policji wejścia na terytorium francuskie w pościgu za terrorystami. Dziś były premier Francji Manuel Valls może nawet zostać burmistrzem Barcelony. To wszystko było możliwe dzięki integracji, podobnie jak przerwanie nieskończonego cyklu wojen między Francją i Niemcami.

Czy jednak do śmierci Franco w 1975 r. i przełomu demokratycznego w Hiszpanii działalność ETA nie była usprawiedliwiona? Nie można jej uznać za obronę przed przemocą ze strony faszystowskiej dyktatury?

Zgadzam się z Martinem Lutherem Kingiem, który mówił, że przemoc dehumanizuje człowieka. Wypacza jego samego i ideę, której służy. Tyle co do zasady. Ale możemy znaleźć niewielki zestaw wyjątków, które przemoc mogą usprawiedliwić. Tak jest, kiedy muszę się bronić lub kiedy zajmują mój kraj. Te wyjątki stawiam jednak na końcu, a nie na początku. Inaczej prowadzi to do usprawiedliwienia przemocy. Znam charakter człowieka, wiem, jak rozumuje, wychodząc od wyjątków – na koniec stają się one normą, usprawiedliwiają przemoc. A ona rodzi ofiary i z ich punktu widzenia nigdy nie da się usprawiedliwić. Powstaje zaklęty krąg, z którego bardzo trudno wyjść, bo kto ma tę spiralę przemocy przerwać? To właśnie stało się w Kraju Basków już po odbudowie demokracji.

W „Patrii" mamy postać matki, która z miłości do syna-terrorysty przyjmuje wyznawaną przez niego ideologię. Matczyna miłość usprawiedliwia podobną postawę?

Nie wchodzę w to, to jest interpretacja, której nie chcę narzucać czytelnikowi. Ale Miren, matka Joxe Mari, jest postacią znacznie bardziej złożoną, niż niektórym mogłoby się wydawać. Wygląda na kobietę bardzo twardą, ale jednocześnie jest tą postacią powieści, która najwięcej płacze, choć robi to po cichu. Ciekawe, ale pytanie o granice jej matczynej miłości zawsze zadają mi mężczyźni. Nie rozumieją, do jakiego stopnia matka czuje się związana całe życie z dzieckiem, które miała w brzuchu. Sam mam bardzo bliski związek z moją matką. Choć ukończyła 93 lata, nadal nie potrafi do końca widzieć we mnie odrębnego od siebie bytu. To jest niezwykle silne, ale też niezwykle ludzkie uczucie. Dla Miren silniejsze od wszystkiego.

Fanatyzmowi ETA uległo też wielu księży katolickich...

Kilka tygodni temu ETA ogłosiła, że rozwiązuje swoje struktury. Zaraz potem baskijscy biskupi poprosili o przebaczenie. Uznali tym samym, że nie zachowywali się dobrze. Kościół baskijski w 70–80 proc. był przychylny nacjonalizmowi, choć ten nacjonalizm miał wiele aspektów. Dla części księży ograniczał się do ochrony kultury, języka, ale dla innych przybierał już charakter polityczny, niektórzy brali wręcz aktywnie udział w działalności ETA.

W zamachach?

Bezpośrednio w zamachach – nie. Ale zza ambony używali retoryki, która nieraz usprawiedliwiała działalność terrorystów, czasem wręcz podzielali ich ideologię.

Gdzie w tym wszystkim było przesłanie Chrystusa?

Też zadaję sobie to pytanie. Księża powinni bronić słowa Boga, miłości do bliźniego, pomocy potrzebującym, a nie wzywać do sięgania po broń.

Katalonia ma nowego premiera, Quima Torrę, który uważa Hiszpanów z innych regionów kraju niemal za podludzi. To wszystko może się skończyć takim samym dramatem, jak terroryzm w Kraju Basków?

Ryzyko zbiorowej tragedii w Katalonii jest dziś bardzo duże. Jesteśmy u progu przejścia do etapu przemocy. Takie mam przeczucie.

Katalońscy nacjonaliści powtarzają jednak, że cała ich strategia jest pokojowa.

Nieprawda! To tylko część ich propagandy. Jeśli pojedziesz do katalońskich wiosek, zrozumiesz, że tam żadnego pacyfizmu nie ma. Zgoda, nie znajdziesz bomb, ludzie nie giną. Ale są inne formy przemocy, które się rozwijają: dyskryminacja, molestowanie, nagabywanie. I to wszystko może doprowadzić do rozlewu krwi. Elias Canetti (austriacki pisarz, noblista – red.) w książce „Masa i władza" dobrze opisał, jak w społeczeństwie, w którym kumulują się napięcia, w pewnym momencie wystarczy mały incydent, aby doszło do eksplozji. Do tego zmierza Katalonia.

Katalonia otrzymała bardzo szeroką autonomię, znakomicie się do tej pory rozwijała. Może gdyby przeszła przez komunizm jak Polska, zrozumiałaby, jak wiele ma do stracenia?

To jest kwestia indoktrynacji. Komunizm w Hiszpanii ma wciąż naśladowców, bo to jest utopia, która nigdy nie została tu wprowadzona w życie. W wojnie domowej zatriumfował frankizm, każdy wie, co oznacza w praktyce i dlatego trafił na śmietnik historii. Ale tak w ogóle to poziom kulturalny w Hiszpanii i w samej Katalonii nie jest taki znowu wysoki. Ludzie o tym wszystkim niewiele wiedzą.

W Niemczech jest inaczej?

Jest elita kulturalna. Ale mój teść, mój szwagier czytają bardzo mało. Owszem, ludzie podróżują, bo ich na to stać. Ale naprawdę zainteresowanych filozofią, historią jest bardzo mało.

Niemców mogłaby więc także ogarnąć nacjonalistyczna gorączka jak Katalończyków?

Nie wiem, co się stanie za 10 lat. Mogę powiedzieć, jak jest dziś: mamy wielki spokój społeczny, nudny kraj, bardzo wysoki rozwój gospodarczy, dobre miejsce do życia, studiowania. Z powodu dużej grupy uchodźców pojawiła się fala ksenofobii, która niepokoi, bo przywodzi na myśl tragiczną przeszłość. Ale na szczęście nie jest to porównywalne z tym, co dzieje się w Austrii czy na Węgrzech.

W „Patrii" ofiarą ETA staje się Txato, lokalny przedsiębiorca. Terroryści odwołują się zaś do lewicowej ideologii. Jasno można więc rozpoznać przynajmniej w tym punkcie pana sympatie polityczne. Tyle że kryzys finansowy i rosnąca polaryzacja dochodów stały się paliwem dla odrodzenia populizmu, nacjonalizmów w Katalonii i gdzie indziej w Europie. Lewica nie ma więc tu racji?

Pochodzę ze skromnej, wręcz biednej rodziny. Ale nigdy nie przekonała mnie idea walki klas. Przeciwnie, rodzice zawsze mi mówili, że sam muszę się starać, jeśli chcę żyć lepiej niż oni. Studiować, pracować. Nie sądzę, aby najważniejszym problem na Ziemi była dziś kwestia polaryzacji dochodów. W każdym razie to można naprawić przez reformy polityczne, a nie atakowanie samego systemu produkcyjnego. Inaczej skończymy jak w Wenezueli.

Mówiliśmy o mechanizmie, który prowadzi do fanatyzmu. Ale jest też coś, co powoduje, że w pewnym momencie ludzie się buntują przeciw przemocy. W Kraju Basków tak stało się po zabójstwie w 1997 r. 29-letniego radnego Partii Ludowej Miguela Angela Blanco. ETA go porwała i zażądała, aby w ciągu 48 godzin wszyscy skazani terroryści zostali przeniesieni do baskijskich więzień. Gdy hiszpański rząd odmówił, Blanco zostało śmiertelnie postrzelony w głowę, znaleziono go dogorywającego na przedmieściach San Sebastian. Setki tysięcy ludzi wyszło wtedy na ulice z pomalowanymi na biało rękami, na znak, że są czyści, że nie chcą maczać się w tych zbrodniach. Nagle strach przed ETA zniknął. Co się stało?

To też jest mechanizm uniwersalny, choć bardzo subtelny. Gdy pojawia się terroryzm, opresja, dyktatura, człowiek po prostu chce przeżyć. Boi się i ten strach wywołuje zachowania obronne. Człowiek milczy, podporządkowuje się albo nawet staje się współsprawcą zbrodni. Wręcz toleruje niesprawiedliwość, byle nie ponosić ryzyka. To bardzo ludzkie. Właśnie dlatego terror pozwala tak dominować nad ludźmi. Jednak kiedy tyrania trwa długo, w wyniku jakiegoś konkretnego zdarzenia ludzie nagle zaczynają zdawać sobie sprawę, że nie są sami, tylko wszyscy dzielą ten strach. I jeśli ktoś wtedy weźmie inicjatywę, jak to się stało po zabójstwie Miguela Angela Blanco, wybucha wielki bunt społeczny. To jest koniec tego, który narzuca przemoc.

Niepodległość Kraju Basków to już temat zamknięty?

Nic nie jest zamknięte. Nie wiadomo, co się stanie za 20 lat, bardzo wiele może się zmienić. Widziałem, jak z dnia na dzień upadł mur berliński, takich wydarzeń nie da się przewidzieć. Dziś poparcie dla niepodległości Kraju Basków spadło poniżej 20 proc., ale jest tak tylko dlatego, że Baskowie nie mają specjalnie na co narzekać. Po pierwsze, jest tam bardzo wysoki poziom życia. Po wtóre, region ma bardzo dużą autonomię, łącznie z własnym systemem podatkowym. Po trzecie, nikt w najmniejszym stopniu nie ogranicza rozwoju języka baskijskiego, Euskera. Wróciliśmy więc do źródeł – Baskowie zawsze byli związani z Kastylią, ale przy zachowaniu wielu przywilejów. Bycie Baskiem wręcz równało się z byciem szlachcicem, hidalgo, nawet jeśli nieraz taki ktoś przymierał z głodu.

Czuje się pan wciąż Baskiem?

Jestem Baskiem! Ale czy nim się czuję? To nie ma wielkiego znaczenia. Nie budzę się każdego ranka i nie mówią sobie: och, ja przecież jestem Baskiem! Nie, po prostu nim jestem. Podobnie, jak jestem Hiszpanem, tu nie ma żadnej sprzeczności. To część mojej tożsamości, tak się urodziłem. Ale to jest dla mnie zdecydowanie za mało. Chcę znacznie więcej! Chcę znać niemiecki, mieć przyjaciół w Polsce, w Rosji.

Prawie połowę życia spędziłem w Niemczech, nie czuję się przez to Niemcem, ale też nie jestem anty-Niemcem. Nie przechodzę przez życie wyłącznie z jakąś jedną narodowością. Przeciwnie, czuję się Europejczykiem, a przede wszystkim – człowiekiem. Kiedy widzę Chińczyka czy Brazylijczyka, nie dostrzegam w nim obcego, dla mnie ten koncept nic nie znaczy! Idea, aby dzielić ludzi na narody, nigdy mi się nie podobała. To jest coś, na co nie mamy przecież wpływu. Również nie ja zdecydowałem, że będę Baskiem. Jestem nim, bo tam się urodziłem, tacy byli moi rodzice. Ale to nie jest dla mnie kategoria, która określa byt człowieka. Raczej przypadek, który akceptuję – i to nawet z zadowoleniem, choć nie wtedy, gdy w imieniu mojego narodu popełniane są zbrodnie.

Katalończycy i Baskowie to niejedyne narody, które chcą własnego państwa. Ten problem mamy w Szkocji, na Korsyce, w północnych Włoszech. Na ile można jeszcze przerysować mapę polityczną Europy?

To nie jest problem narodów, tylko obywateli. Oni są depozytariuszami praw, nie terytoria, góry, rzeki. Jeśli 90 proc. Szkotów będzie więc chciało niepodległości, kto ich zatrzyma? Ale wszystko to musi się odbywać w ramach obowiązującego prawa. Ono oczywiście też może zostać zmienione, ale znowu – z poszanowaniem reguł demokracji, obowiązujących procedur.

Katalonia jest częścią Hiszpanii, a ja jestem Hiszpanem. Dlaczego więc nie mam decydować o jej przyszłości na równi z tymi, którzy tam mieszkają? Dlaczego nie mogę wziąć udziału w referendum? Stosując logikę katalońskich nacjonalistów, mógłbym ogłosić niezależność mojego ogródka, przeprowadzić referendum, w którym głosowałbym tylko ja, no i oczywiście wystąpić do Unii o wszelkiego typu dotacje. To jest dziecinada! Sednem idei Europy jest przestrzeń współpracy i demokracji, gdzie obywatele są równi wobec prawa, czy to kobiety, czy homoseksualiści, Polacy czy Francuzi. Powiem więcej: gdybym mógł decydować, gdzie chciałbym się znowu urodzić, wybrałbym znowu Europę. Bo tu jest wolność.

W Ameryce też...

O nie, w Ameryce ludzie są znacznie bardziej podporządkowani elitom finansowym, w większym stopniu ulegają dezinformacji, cierpią z powodu rasizmu. Wystarczy zobaczyć, jak żyją murzyni w Alabamie.

Z Hanoweru, gdzie pan mieszka od 33 lat, do Polski jest 350 km. A jest pan tu po raz pierwszy. Polska nie jest częścią tej atrakcyjnej Europy?

Nie przyjeżdżałem do Polski, bo musiałem wiele pracować, a kiedy już były wakacje, to automatycznie jechaliśmy do Hiszpanii. Chciałem, aby córki miały styczność z żywym hiszpańskim. Żyję w Niemczech, potrzebuję słońca, ciepła, a klimat Polski, polskie góry, morze, no wie pan, nie są tak atrakcyjne jak w Hiszpanii. Ale teraz, kiedy mnie tu zaproszono, bardzo mi się podoba.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus: Od miesięcy „Patria" jest na czele list najlepiej sprzedających się książek w Hiszpanii, otrzymuje najbardziej prestiżowe nagrody literackie, ma przynajmniej 16 tłumaczeń, w tym na polski. Zaskoczył pana taki sukces?

Kiedy wydawca powiedział mi, że sprzedamy 20 tys. egzemplarzy, byłem przekonany, że przesadza. Nie jestem przecież autorem hitów. A tu okazało się, że już w pierwszym miesiącu od ukazania się „Patrii" mieliśmy cztery dodruki w samej Hiszpanii! I nie był to tylko sukces handlowy, bo moja książka wywołała tysiące komentarzy, sprowokowała wiele debat i wciąż jest obecna w artykułach dziennikarzy.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą