Joanna Szczepkowska: Kto miałby ogłosić alarm dla Ziemi

Alarmujące wiadomości dotyczące kondycji Ziemi i klimatu mieszają się z reklamami pasty do zębów, a przede wszystkim z wiadomościami o większych lub mniejszych aferach, zawsze opatrzonych jakimś mocnym słowem, tak mocnym, że przesłania te o prawdziwych zagrożeniach. Trudno znaleźć prawdziwą hierarchię naszych niepokojów i koniecznych działań.

Aktualizacja: 16.06.2019 17:28 Publikacja: 14.06.2019 00:01

Joanna Szczepkowska: Kto miałby ogłosić alarm dla Ziemi

Foto: Fotorzepa

Coraz częściej przypomina mi się ostatnia scena filmu „The Day After". Kiedyś wstrząsnął światem, ale jak to zwykle bywa, nie na długo, wszyscy wróciliśmy do codzienności i używania życia. Ten film można uznać za paradokumentalny, przy czym jest to dokument przyszłości. Wizja mechanizmów, które rządzą ludźmi na wieść o nieuchronnym wybuchu bomby atomowej. Kobieta, która przygotowuje mieszkanie na wesele córki, uparcie ścieli łóżko i nie przyjmuje wizji katastrofy, inni modlą się, nie tracąc nadziei, inni szykują schrony.

Potem dzieje się to najgorsze. Wybuch niszczy wszystko w kilka sekund. Po zgliszczach, ledwo oddychając śmiertelnym powietrzem, idzie osiwiały, wyczerpany mężczyzna. Spotyka garstkę ocalałych, którzy siedzą na ruinach jego domu i palą ognisko. Zaczyna zachowywać się jak człowiek pierwotny. Resztką sił krzyczy, że grupa ma opuścić jego dom. Mężczyzna z grupy, w jego wieku, zresztą w tym stanie wiek nie jest do odgadnięcia, wyciąga rękę w stronę „agresora" z niezwykłą zdobyczą – to cebula wydobyta z ruin. Podchodzą do siebie, ale poruszając się tak, jak pierwsi ludzie na Ziemi, kiedy jeszcze nie osiągnęli pionowej pozycji. Mężczyźni przytulają się do siebie i płaczą. Są teraz i ofiarami, i sprawcami. Dwóch ludzi – gatunek, który zniszczył nie tylko swoje dzieło, ale też Ziemię i powietrze.

Ten kadr kończy film, a ja mam wrażenie, że fotografia tego obrazu powinna być teraz pokazywana wszędzie. Takie zdjęcie powinno zastąpić banery z reklamami. Powinno nas zmusić do radykalnych kroków, do zmiany stylu życia. Tych dwóch płaczących mężczyzn zadaje sobie pytanie: jak mogliśmy do tego dopuścić? Choć żaden z nas nie jest przecież bezpośrednio niczemu winien.

Może jednak powinni byli zrobić wszystko, co w mocy pojedynczego człowieka, nie ociągając się ani przez chwilę. Ani na chwilę nie pytając, czy plotki o zagrożeniach nie są dziennikarską przesadą albo wymysłem koncernów. Czy my teraz nie powinniśmy zadać sobie takiego samego pytania? Może trzeba zrobić wszystko? Może po prostu samochody powinny stanąć, a produkcja elektrycznych ruszyć natychmiast; choć spowolniony tryb życia i sprzyjanie innym wartościom powinny nas przekonać do życia pieszego. Produkcja wszystkiego, co niszczy środowisko powinna zostać zastopowana tak, jak działoby się to w wypadku wielkiej epidemii.

Oczywiście, istnieje pytanie, czy postęp, do którego jesteśmy stworzeni, nie ma głębszej przyczyny i czy nie jest motorem do przenosin na inne planety, stąd zdolności człowieka i jego ciekawość. W takim wypadku zdobycze cywilizacji są potrzebne, a idea życia na poziomie bardziej pierwotnym niebezpieczna. Nie możemy się zamykać na takie teorie, które zapowiadają schyłek naszej planety, śmierć w jakimś sensie naturalną, jak śmierć każdego organizmu. W takim wypadku tylko człowiek może znaleźć sposoby na przenosiny.

Zatrzymanie technologii jest więc niemożliwe. Można ją jednak zostawić dla wyższych celów, codzienność natomiast zmienić i redukować. Rzecz w tym, jak to można zrobić. Jak i kto miałby ogłosić stan alarmowy takiego stopnia, jaki panuje w czasie śmiertelnej epidemii? Przejmującym symbolem takiej bezradności jest 16-letnia Greta Thunberg, której rozpaczliwe działania w sprawie ratowania Ziemi budzą więcej podziwu niż aktywności i zmian. Czytając treść jej przemówień, łatwo zgadnąć, że nominowanie jej do pokojowego Nobla, nawet wyróżnienie tą wielką nagrodą, bardziej ja zasmuci niż sprawi satysfakcję. Ta młodziutka dziewczyna stale podkreśla, że tempo zmian koniecznych dla przetrwania jest za małe, żeby odwrócić bieg spraw, a jałowe spotkania i konferencje niczego nie zmienią. – Nie chcę naszej nadziei – mówi. – Chcę, żebyście wpadli w panikę.

Jeśli ta dziewczyna dostanie Nobla, z pewnością nie przyjmie go z taką samą radością jak inni laureaci. Nie o takie zwycięstwo jej chodzi. Może trzeba na to reagować zakazami, zasadami stanu wyjątkowego, może nie wystarczy moda na papierowe opakowania, tylko trzeba zakazywać handlu plastikiem czy nawet jazdy samochodami, tak jakby to były najgroźniejsze wirusy? Dopóki nie jesteśmy jeszcze „dzień po", powinniśmy wiedzieć, że jesteśmy „dzień przed".

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Coraz częściej przypomina mi się ostatnia scena filmu „The Day After". Kiedyś wstrząsnął światem, ale jak to zwykle bywa, nie na długo, wszyscy wróciliśmy do codzienności i używania życia. Ten film można uznać za paradokumentalny, przy czym jest to dokument przyszłości. Wizja mechanizmów, które rządzą ludźmi na wieść o nieuchronnym wybuchu bomby atomowej. Kobieta, która przygotowuje mieszkanie na wesele córki, uparcie ścieli łóżko i nie przyjmuje wizji katastrofy, inni modlą się, nie tracąc nadziei, inni szykują schrony.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku