Prostowanie drzewa, czyli trudny związek liberalizmu i demokracji

Ludzkość trzeba ulepszyć, bo „my" – elita – wiemy, jaki jest właściwy kierunek jej rozwoju, jaki jest „cel historii". Demokracja jest dla liberała nieakceptowalna, bo doprowadza do sytuacji, w której ktoś może ten cel zakwestionować.

Publikacja: 14.06.2019 17:00

Prostowanie drzewa, czyli trudny związek liberalizmu i demokracji

Foto: AdobeStock

Mariaż liberalizmu z demokracją był od zawsze związkiem trudnym – by nie powiedzieć „mezaliansem". Czytając pisma Alexisa de Tocqueville'a, Benjamina Constanta czy Johna S. Milla łatwo dostrzec napięcie, jakie dzieli postulat autonomii jednostki z przyznaniem władzy demokratycznej większości. Połączenie tych dwóch żywiołów w jeden – demokrację liberalną, która przy władzy większości miała stać na straży praw jednostkowych – było przez znakomitą większość myślicieli liberalnych akceptowane, ale z daleko posuniętą rezerwą. Zdawali sobie bowiem sprawę z tego, że jeden z pierwiastków musi kiedyś przeważyć i wchłonąć drugi.

Dość zabawne jest to, że spór ten od XIX wieku nie posunął się ani na centymetr. Dzięki dwudziestowiecznym doświadczeniom liberałowie zyskali tylko kilka historycznych przykładów na to, jakimi nieszczęściami kończy się „pozostawienie ludu samemu sobie". Ale powoływanie się na nie już na nikim tak naprawdę nie robi wrażenia – głównie ze względu na to, jak bardzo są nadużywane.

Można abstrahować od kuriozalnej pracy Karla Poppera o „wrogach społeczeństwa otwartego", jednak w podobnym tonie wypowiadali się wszyscy celebrowani myśliciele liberalni od drugiej połowy XX wieku, od Isaiaha Berlina po Stephena Holmesa. Ukuto nawet pojęcie populizmu, aby nadać wspólną łatkę wszystkiemu, czego w demokracji nie lubią liberałowie – i udowodniono, że na końcu populizmu zawsze stoi jakiś Hitler.

Wskazanie, że demokracja żyje emocjami, które z większości czynią tłum, a im gorętsze są emocje, tym bardziej tłum skłonny jest do zburzenia starego ładu, nie jest niczym nowym. Ba, można powiedzieć, że jest najstarszym problemem filozofii politycznej. Degradację demokracji w tyranię badali i Platon, i Arystoteles, więc liberalny wkład w tę analizę jest raczej wtórny, a jedynie przybrany w inną terminologię.

Różnica pomiędzy klasyczną tradycją myślenia o państwie a filozofią liberalną jest jednak taka, że ta druga nie ma wiele do zaproponowania w sensie pozytywnym, przynajmniej oficjalnie. Co więcej, w ujęciu myślicieli takich jak Berlin, proponowanie czegoś pozytywnego – na przykład pewnej hierarchii wartości – jest niebezpieczne dla ludzkiej wolności. Jeżeli bowiem ktoś twierdzi, że ważne są wartości prawdy, dobra i piękna, to może zadecydować o tym, że wolność ludzką należy ograniczyć, aby triada ta była realizowana. Zamiast tego więc, ciągnie oksfordzki filozof, należy skupić się na wolności negatywnej, czyli „wolności od". Liberalizm więc niczego nie proponuje; liberalizm broni tylko przed niebezpiecznymi propozycjami.

W praktyce jednak postulat neutralności światopoglądowej liberalizmu jest nie do zrealizowania. Zwłaszcza w praktyce demokratycznej. Polityk musi być albo zimny, albo gorący, neutralność zaś jest letnia i mdła. Ale demokratyczne wybory nie są jedynym powodem, gdyż absurdalny charakter postulatów neutralności moralnej i rozciągniętej do granic inkluzywności kulturowej jest sprzeczny z ludzką naturą na dużo głębszym poziomie.

Kwintesencją liberalnej postawy jest niedawny wywiad socjologa kultury i filozofa Janusza Majcherka dla „Gazety Wyborczej", dotyczący zwycięstwa PiS w wyborach do europarlamentu. Narracji Majcherka nawet nie trzeba parafrazować, żeby wydobyć wszystko to, co właśnie jest powodem porażki politycznej opcji liberalnej. A zatem „elity próbowały wyciągnąć społeczeństwo na wyższy poziom", ale się nie udało. Społeczeństwo trwa przy swojej „śmiesznej dewocji", „plebejskiej religijności" i „prymitywnych obyczajach", a PiS temu zacofaniu schlebia.

Tym samym Majcherek obnaża konstruktywistyczną twarz liberalizmu. Twarz, która zazwyczaj przybiera wyraz tolerancji, relatywizmu, ubóstwienia różnorodności i osobistej wolności, pod którą skrywa nieco mniej przyjemną społeczną inżynierię. Wszystkie prawdy są względne, poza prawdą o tym, że wszystkie prawdy są względne; ta jest absolutna. Wszystkie style życia są dozwolone, pod warunkiem że nie chodzi o śmieszną dewocję i prymitywne obyczaje. Wolność polityczna jest pożądana, pod warunkiem że wyborcy głosują tak, jak chce elita.

Liberalizm nie jest neutralny. Isaiah Berlin mógł co prawda deklarować, że człowieczeństwo to „pokrzywione drzewo", którego nie sposób wtłoczyć w ramy stworzone przez utopijnych myślicieli. Jednak liberałowie na to pokrzywione drzewo spoglądali – i nadal spoglądają – z taką samą pogardą, jak wszyscy pozostali utopiści. Drzewo trzeba wyprostować: ludzkość trzeba ulepszyć, bo „my" – profesorowie filozofii, politycy, elita – wiemy, jaki jest właściwy kierunek jej rozwoju, jaki jest „cel historii", i znamy najlepszą drogę do jego osiągnięcia.

Demokracja jest dla liberała nieakceptowalna, bo doprowadza do sytuacji, w której ktoś może ten cel zakwestionować. I to byle kto – kto nie czytał nie tylko Berlina, Hayeka, ale zapewne nie czyta nawet „Wyborczej". Cham. Wieśniak. Obywatel Kaliban. Tutaj nigdy nie będzie zgody, bo liberalna tolerancja nie jest aż tak pojemna, żeby go pomieścić. A ten ostatni – wbrew temu, co twierdzą liberałowie – nie jest aż tak naiwny, żeby tego nie wyczuć. Choćby liberalnym politykom udało się dotrzymać strategicznego postanowienia gryzienia się w język, to na pewno nie uda się celebrytom i intelektualistom sprzyjającym opcji liberalnej i udzielającym wywiadów w prasie.

Olgierd Sroczyński jest autorem publikacji z zakresu filozofii politycznej i etyki gospodarczej

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Mariaż liberalizmu z demokracją był od zawsze związkiem trudnym – by nie powiedzieć „mezaliansem". Czytając pisma Alexisa de Tocqueville'a, Benjamina Constanta czy Johna S. Milla łatwo dostrzec napięcie, jakie dzieli postulat autonomii jednostki z przyznaniem władzy demokratycznej większości. Połączenie tych dwóch żywiołów w jeden – demokrację liberalną, która przy władzy większości miała stać na straży praw jednostkowych – było przez znakomitą większość myślicieli liberalnych akceptowane, ale z daleko posuniętą rezerwą. Zdawali sobie bowiem sprawę z tego, że jeden z pierwiastków musi kiedyś przeważyć i wchłonąć drugi.

Pozostało 88% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy