Inną postacią czuwającą nad transformacją był James French, inżynier lotnictwa i kosmonautyki, który maczał palce w prawie każdym silniku rakietowym wykorzystanym w programie Apollo, po czym pracował w kilku komercyjnych przedsięwzięciach mających na celu wyniesienie satelity na orbitę. Odegrał ważną rolę w programie DC-X, co zainspirowało go do wzięcia udziału w nieformalnym sympozjum kosmicznym zorganizowanym przez Bezosa.
Pod jego wpływem Bezos i pozostali członkowie rodzącego się zespołu Blue Origin staną się zakręceni – „bardzo emocjonalni, bardzo zapalczywi", jak mówi Svitek – na punkcie pionowo startującego i lądującego pojazdu. Taki model wystartował z pustyni Nowego Meksyku w latach dziewięćdziesiątych pod wodzą garstki inżynierów z McDonnell Douglas, będąc prototypem szybkiej wyrzutni rakietowej dla Inicjatywy Obrony Strategicznej – środkiem transportu wynoszącym te „cudowne kamyki" na orbitę. Obiecujący projekt przekazano NASA. „Oddaliśmy go w ręce NASA, co zawsze jest błędem – powiedział mi Pete Worden, który kierował wówczas Inicjatywą Obrony Strategicznej. – NASA zawsze zakochuje się w nowej technologii, a kolejne posunięcie jest bardziej pompatyczne". Agencja kosmiczna przechrzciła pojazd DC-X na „zaawansowany", lecz rok później pozbyła się go na rzecz droższej alternatywy wykorzystującej silnik typu aerospike, taki jaki Garvey wysłał w kosmos po raz pierwszy, i skrajnie niskotemperaturowe paliwo. „Cholerstwo musiało mieć w połowie zamrożoną mieszankę ciekłego i stałego wodoru – mówi Worden. – Miało się ochotę powiedzieć: »Naprawdę?«". Ten program też w końcu zamknięto.
Porażka nikogo nie zaskoczyła, co więcej, przekonała Frencha, że jego rozumienie bezpiecznego, niezawodnego statku kosmicznego było właściwe. Podczas jednego z testów prototypu DC-X wybuch zrobił dziurę w boku piramidowego pojazdu, który zyskiwał wysokość. Jednak siła eksplozji nie zakłóciła toru lotu rakiety. Wylądowała bezpiecznie mimo „dziury, przez którą można by przejść". „Przede wszystkim to przekonało mnie do wertykalnego startu i takiego także lądowania – mówi French. – Gdyby to był aerodynamiczny pojazd... nie mielibyśmy tyle szczęścia". Lądowanie horyzontalne – jak w wypadku wahadłowca – zwiększało niebezpieczeństwo.
DC-X zaprojektowano tak, by dostał się na orbitę jako jeden stopień, jednak dowiedziono, że to najbardziej nierealna część planu. French uprościł pojazd dla celów Blue Origin, zamieniając go w podstawową, jednostopniową rakietę dodatkową wielokrotnego użytku, która mogłaby wysłać w kosmos drugi stopień o wyższych parametrach. „Wyglądało to dość praktycznie – powiedział mi French. – Niepraktyczne było kupowanie silników, ponieważ ceny, które zaproponowano, były niebotyczne. Blue Origin poszedł tą drogą, lecz zdecydował się na opracowanie własnych silników; na dłuższą metę, jak sądzę, będzie to dobry pomysł".
Zbudować robotyczną fabrykę
Zdolność przetrwania katastrofy podtrzymywała w Bezosie przekonanie, że wysłanie ludzi w kosmos było ważniejsze, przynajmniej z początku, od przetransportowania w przestrzeń kosmiczną ładunku. Rakieta New Shepard, która powstała z inicjatywy Frencha, była jeszcze mniejsza od oryginału. Powstał statek suborbitalny, co oznaczało, że nie musiał mieć tak dużej mocy jak choćby Falcon 1, a jednocześnie łatwiej było go zbudować. Zaprojektowano go tak, aby niezawodnie wystrzelić sześć osób w kapsule w kosmos, a później dać im podziwiać widoki przez trzy minuty i podryfować w mikrograwitacji – co stanowiło spełnienie celów X PRIZE. Rakieta dodatkowa następnie powróciłaby na Ziemię i wylądowała wertykalnie, jak DC-X, na własnych silnikach sterujących. Kapsuła opadłaby swobodnie z powrotem na Ziemię na spadochronach, przy czym niewielkie silniki sterujące zapewniłyby miękkie lądowanie. Odświeżyć, powtórzyć. Każdy, kto w latach dziewięćdziesiątych widział na własne oczy kapsułę dryfującą kilka kilometrów nad powierzchnią pustyni, mógł uwierzyć w tę wizję.
Biznesplan opierał się na innej analogii z początków lotnictwa, tym razem chodziło o objazdowe pokazy akrobacji lotniczych. W czasach przedwojennych piloci latali skleconymi naprędce samolotami o drewnianej konstrukcji od miasta do miasta, pobierając od ludzi opłatę za przejażdżkę nowoczesnymi maszynami. Zapewniali w nowo powstałych pojazdach wygodę, która przeczyła wszystkiemu, co wydawało się bezpieczne, naturalne i stosowne dla człowieka. Podobna aklimatyzacja będzie potrzebna, zanim ludzie uwierzą w rewolucyjne ekonomiczne możliwości oferowane przez kosmos.