Specjalista od detali

Pisać tak, jak on [Józef Simmler] malował. Dokładnie, z dbałością o szczegół" – wyrywa się narratorowi jednego z opowiadań Wojciecha Chmielewskiego w nowym tomie „Magiczne światło miasta". Celna autocharakterystyka, bowiem Chmielewski to najzdolniejszy uczeń Marka Nowakowskiego (poświęca mu ostatnie opowiadanie w zbiorze, publikowane niedawno w „Plusie Minusie"), twórczo kontynuujący ścieżkę zmarłego w 2014 r. pisarza, jaką była dokumentacja miejskiej codzienności.

Publikacja: 19.07.2019 17:00

Specjalista od detali

Foto: materiały prasowe

Chmielewski, tak jak jego mistrz, zamienia w sztukę zdarzenia absolutnie przyziemne: powroty z pracy tramwajem, małpkę kupioną w delikatesach, wakacje w Chorwacji czy spacer z psem.

„Magiczne światło miasta" to dziesięć opowiadań twórcy, który krótką formę traktuje jako cel sam w sobie, a nie książkowy „zapychacz" drukowany tylko po to, by dopełnić kontraktu z wydawcą. Po powieści „Belweder gryzie w rękę" (2017) Chmielewski wrócił do świata krótkiej prozy i napisał książkę pochłaniającą, w której każda nowela intryguje, a kilka wręcz budzi zachwyt.

Jak choćby pierwsza w tomie. Szokująca, choć jednocześnie całkiem zwyczajna. Bohater „Umierać po chorwacku" rozpamiętuje jedną głupotę całe życie i nie wierzy, że zrobił to właśnie on – wykształcony, kulturalny człowiek („usłyszałem sam siebie, ale to przecież nie mogłem być ja").

To jest właśnie punkt wspólny większości tych opowiadań – bohater, który przekroczył swoją granicę i znalazł się poza oswojoną rzeczywistością, utracił kontrolę, zaskoczył (zatrwożył) sam siebie i otoczenie. Jednorazowo, jak w „Umierać po chorwacku", a czasami trwale, jak narkoman z „Bajki spod szaletu", który staje się naszym wyniszczonym przewodnikiem po współczesnej Warszawie. Zmęczony heroinista, świadomy, że jest już „po drugiej stronie", gdzie świat zwykłych ludzi, ich trosk i problemów, jest dla niego niedostępny. Chmielewski wchodzi w tej noweli na wyżyny stylizacji i nie gorzej niż Irvine Welsh w „Trainspotting" oddaje koszmar życia w uzależnieniu.

„Psie żarcie" to kolejne cacko w tym zbiorze – historia mężczyzny zaczynającego regularnie podjadać z puszki dla psa, bo ten „woli skrawki wędlin albo kości z obiadu. Bardzo mu się dziwię". To opowiadanie po latach mogłoby trafić do antologii najlepszych miniatur prozatorskich z drugiej dekady XXI wieku, gdyby tylko ktoś jeszcze takie drukował. Znakomite, trochę w stylu Etgara Kereta, ale pozbawione charakterystycznego dla tego izraelskiego pisarza quasi-metafizycznego banału, przeciwnie – Chmielewski sięga po groteskę i absurd, by jeszcze ostrzej ciąć realizmem po oczach. W końcu bohater zaczyna jeść psie żarcie w ramach swego osobistego protestu, bo zdradza go żona. Nie ma na tyle odwagi, by jej powiedzieć, że to wie, ale ma jeszcze godność, by nie jeść jej potrawki z kurczaka czekającej na odgrzanie w lodówce. W tle jest opowieść oświęcimska Zofii Posmysz, z którą bohater – dziennikarz, wydawca – robi wywiad. Dziwny miszmasz wątków, który jednak w całości sprawdza się doskonale. Poruszająca jest także opowieść o młodej kobiecie, która porzuca marzenia o graniu bluesa i poświęca się niełatwej roli (samotnej) matki – „Koliber i ja".

I wreszcie najdłuższa z nowel, również fascynująca. Rozgrywa się na korytarzu Muzeum Narodowego w Warszawie, gdzie życie prywatne jego pracowników miesza się z życiem uchwyconym przez malarzy na płótnach. Wielka sztuka zderzona z prozą codzienności. Bitwy, koronacje i historyczne dramaty skonfrontowane z małym życiem. Tutaj biblijny Abraham podnosi nóż na swojego syna Izaaka, a tam ktoś umawia się na wódkę po pracy. Tutaj cesarz, a tam szatniarz. Tu powstanie narodowe, a tam biopsja.

Wojciech Chmielewski, „Magiczne światło miasta", wyd. Arcana

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Chmielewski, tak jak jego mistrz, zamienia w sztukę zdarzenia absolutnie przyziemne: powroty z pracy tramwajem, małpkę kupioną w delikatesach, wakacje w Chorwacji czy spacer z psem.

„Magiczne światło miasta" to dziesięć opowiadań twórcy, który krótką formę traktuje jako cel sam w sobie, a nie książkowy „zapychacz" drukowany tylko po to, by dopełnić kontraktu z wydawcą. Po powieści „Belweder gryzie w rękę" (2017) Chmielewski wrócił do świata krótkiej prozy i napisał książkę pochłaniającą, w której każda nowela intryguje, a kilka wręcz budzi zachwyt.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Plus Minus
Pegeerowska norma
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił