Mussolini wiecznie żywy

Duce jest w waszych głowach. Nigdy nie umarł, bo nie pozwoliliście na to. No i teraz macie Salviniego, macie kibiców, którzy obnoszą się z jawnie nazistowskimi tatuażami, no i macie normalnych mieszczan, którzy jak zawsze wszystko to popierają – zdaje się mówić autor włoskiego bestselleru.

Publikacja: 02.08.2019 17:00

Benito Mussolini. Troskliwy ojciec narodu?

Benito Mussolini. Troskliwy ojciec narodu?

Foto: Roger-Viollet/AFP

Włosi zachłysnęli się pierwszą częścią wielkiej trylogii Antonia Scuratiego „M. Il figlio del secolo" („M. Syn stulecia", wydawnictwo Bompiani) i na nowo odkryli, że przeszłość jednak istnieje. Ta fabularyzowana opowieść o życiu Mussoliniego święci triumfy w całym kraju, a niedawno została wyróżniona niezwykle prestiżową nagrodą Strega.

Wielu recenzentów prawie jednogłośnie orzekło, że to, co było prawie 100 lat temu, a co opisał Scurati, bardzo przypomina to, co jest dzisiaj. A mit Mussoliniego (czy też może raczej fantazmat), który jest w tym kraju żywy, przestał być nareszcie mitem i stał się, dzięki tej książce, prawdziwą historią, którą Włosi na co dzień raczej się nie interesują.

To kraj paradoksów, w którym zna się na pamięć aforyzmy Marka Aureliusza, ale już (na przykład) tragedia na Istrii, gdzie w latach 1943–1945 wojska jugosłowiańskie wraz z normalnymi mieszkańcami wymordowały ok. 5 tys. Włochów, wrzucając ich do tak zwanych fojb, czyli głębokich jaskiń krasowych, jest zapoznana może nie totalnie, bo historycy wykonują swoją pracę, ale bardzo.

Książka Scuratiego, chociaż nie podsuwa nowych tropów, nie zmienia głównych interpretacji, ale dodaje jedynie mniej znane fakty z życia dyktatora, mówi o czasach faszyzmu bez emocji i pokazuje Duce jako zwyczajnego człowieka, ze swoimi wadami i nielicznymi zaletami. Mussolini nie uwodzi. Uwodzi za to Scurati, który skomponował swoją opowieść jak fabularyzowany dokument filmowy, momentami bliski nawet poezji, pełen niewymuszonych i pięknych aforyzmów: „Kiedy grzebią twój cień na ulicy, ludzie szukają ciebie".

* * *

To skrzyżowanie ambitnej „docudramy" z dialogami i dopowiedzeniami narratora. Wszystko rewelacyjnie napisane, barwne, i co najważniejsze: prawdziwe. Sam autor wyjaśnia: „jeżeli piszę o tym, że Mussolini posługiwał się bluźnierstwami, to po sprawdzeniu sprawy przynajmniej w kilku źródłach".

Oczywiście, okres, w którym książka powstała, jest dla wielu czytelników tak samo ważny jak jej bohater. Zbiega się przecież z szaleństwem populistycznym Mattea Salviniego, dla którego Duce, jak się zdaje, jest wzorem. Ta zbieżność jest jednak najprawdopodobniej przypadkowa, bo Scurati pracuje nad swoją trylogią już wiele lat, niemniej jednak znacząca. Co poniekąd potwierdza sam autor w wywiadzie dla portalu il.libraio: „Jeżeli chcemy, żeby duch faszyzmu przestał wracać i nawiedzać nasze domy, musimy się z nim pogodzić. Opowiadanie (o tych sprawach) jest dla mnie formą egzorcyzmów. Musimy przejść przez to widmo (...)".

Według Scuratiego w ciągu ostatnich 70 lat historia nazizmu była opowiadana głównie z punktu widzenia ofiar. „To było święte i sprawiedliwie" – mówił w rozmowie z dziennikiem „Il Manifesto". „Ale teraz musimy uzupełnić obraz, zajmując się naszymi antenatami, którzy byli katami".

Czy podziela zdanie wielu czytelników i niektórych recenzentów, że historia zatacza koło, a miniony faszyzm znowu staje u bram Rzymu? Niekoniecznie. „To porównanie wprowadzające w błąd". Dodaje jednak (w rozmowie z „Il Manifesto"), że to, co łączy te dwa zjawiska, to masy i ich niechęć do istniejącego ładu: „Ta mieszanka rozczarowania, zdrady, poniżenia, która była zaczynem faszyzmu sto lat temu, dzisiaj także przyczynia się do wzrostu populizmu". I ponownej popularności Duce.

Rok temu do włoskich kin tłumy waliły na film „Sono tornato" („Wróciłem"), by zobaczyć w nim zmartwychwstałego wodza, który pojawił się na Piazza Vittorio w Rzymie, gdzie dzisiaj mieszkają głównie przybysze z Chin, Nepalu, Indii czy Bangladeszu. – Jestem w stolicy Italii czy w Addis Abebie? – zagaił na początku Duce, po czym szybko opanował sytuację i wszedł w nowe życie polityczne jak w masło, omotał dziennikarzy, zauroczył nastolatki (które zaczęły robić sobie z nim selfie), ale przede wszystkim zawłaszczył media społecznościowe.

Reżyser Luca Miniero nakręcił nawet śmieszną komedię. Ludzie ją kupili. Mniej śmieszne były całkiem poważne recenzje, w których pojawiały się pytania: czy Włosi dzisiaj byliby znowu gotowi pójść za nowym wcieleniem Mussoliniego, który na ekranie – dodajmy – został przedstawiony jako totalny wariat? Pójść za wariatem? Naprawdę?

Cóż, Duce wstydliwie skrywany w czasach, kiedy lewica we Włoszech była silna, zapomniany w latach 90., dzisiaj podnosi głowę, nie tylko metaforycznie. Ludzie przestali się go wstydzić.

W księgarniach wysyp pozycji biograficznych, wspomnieniowych, nie tylko o nim samym, ale także o mniej znanych politykach faszystowskich. Jakiś czas temu ze sklepów w tempie zawrotnym znikała książka Eddy Negri Mussolini, wnuczki Duce, „Donna Rachele, moja babcia", podobnie jak opowieść Valeria Zinettiego o dziennikarzu-faszyście Ezio Mario Grayu. Ale jeszcze dwa–trzy lata temu były w kraju księgarnie, które takich książek po prostu nie przyjmowały, autorów zaś bojkotowały. Dzisiaj o podobnych akcjach raczej się nie słyszy.

No, ale skoro Antonio Tajani, były przewodniczący Parlamentu Europejskiego, zupełnie na poważnie przekonywał niedawno, że wódz nie był taki zły, jak go malują, i robił całą masę pozytywnych rzeczy, to nie ma w tym niczego dziwnego.

Sami historycy robią, co mogą, żeby mówić prawdę, jak chociażby Francesco Filippi, który napisał książkę pod przewrotnym tytułem „Mussolini ha fatto anche cose buone" („Mussolini robił także dobre rzeczy"), nawiązując tym samym do nieszczęsnej wypowiedzi Tajaniego. Czarno na białym udowadniał: facet był średnim strategiem i beznadziejnym ekonomistą. Nie miał nosa ani do polityki, ani do walki. Nie był też szlachetny i uczciwy. Znał się co prawda na architekturze i potrafił ją sprytnie wykorzystywać dla celów propagandowych, ale i użytkowych, niemniej jednak to wszystko. Nic więcej.

Kiedy mówię o tym kierowcy taksówki, ten pokazuje mi resztki kamienicy, która w ciągu kilku godzin rozleciała się w wyniku podmycia przez podziemną rzekę: „gdyby była zbudowana za Duce, by przetrwała. Amen".

* * *

Mam wrażenie, że Scurati swoją książką chciał odprawić egzorcyzmy nie tylko po to, żeby zrozumieć współczesność i zbanalizować faszyzm, ale także po to, żeby Włochom uświadomić rzecz podstawową:

Mussolini ciągle żyje. On jest w waszych głowach. Nigdy nie umarł, bo nie pozwoliliście na to. No i teraz macie, co macie. Macie Salviniego, macie CasaPound (neofaszystowska organizacja, która z roku na rok działa coraz aktywniej), macie kibiców, którzy obnoszą się z jawnie nazistowskimi tatuażami, no i macie normalnych mieszczan, którzy (jak zawsze) wszystko to popierają.

Prawda. Mussolini w Italii nie umarł nigdy. W centrum stolicy miejscowi kretyni sprzedają wino z jego portretem na etykiecie, a w Predappio, gdzie się urodził i gdzie został pochowany, co roku do jego grobu pielgrzymują admiratorzy i rodzina, by modlić się słowami: „Mój Duce, który z góry, nadal kocha i chroni swoich ludzi...".

Do Villi Carpena, w której wódz mieszkał, również ciągną wycieczki. Dzisiaj znajduje się tam muzeum założone przez syna dyktatora – Romana (zmarłego w 2006 roku), znanego i cenionego jazzmana, a także malarza, którego pierwszą żoną była siostra Sophii Loren, a córką Alessandra Mussolini. Jak mówią „nostalgicy" (tak we Włoszech eufemistycznie określa się cichych wyznawców Mussoliniego), to muzeum jest najlepsze i najciekawsze, w przeciwieństwie do tego w Predappio, gdzie prawie nic nie ma.

„Tysiąc słów nie wystarczy, żeby wszystko opisać. Wszystko w tej Villi jest magiczne... drżące... Teren wokół budynku bardzo zadbany. To miejsce, którego nie można przegapić..." – napisał jeden z gości na stronie tripadvisora.

W istocie, muzeum w Villa Carpena to raj dla miłośników dyktatora i epoki. Są tu prezenty, które wódz dostał od cesarza Japonii, jego skrzypce, mundur, który nosił 25 kwietnia 1945 roku (kiedy to w Teatro Lirico w Mediolanie wygłosił ostatnie przemówienie), różaniec, ba, nawet egzemplarz samolotu Fieseler Fi 156 Storch, który został wykorzystany przez niemieckiego komandosa Otta Skorzeny'ego do ratowania Mussoliniego w Campo Imperatore. W zbiorach znajdują się też rzadkie zdjęcia przedstawiające Duce z Waltem Disneyem podczas wizyty tego ostatniego w Rzymie (chociaż antysemityzm słynnego producenta nigdy nie został ostatecznie udowodniony, to hołd złożony Mussoliniemu można uznać za znaczący).

W samym muzeum brak informacji o ofiarach drugiej wojny, brak not o obozach śmierci, o Żydach, którzy zostali wywiezieni z włoskich miast z przyzwoleniem władz. Oprowadzający zaś z uśmiechem opowiadają o duchach Duce i jego żony Rachele, które raz na jakiś czas się tutaj ujawniają. Z tego powodu w roku 2013 właściciele zaprosili do siebie „łowcę duchów" z Padwy, który ponad wszelką wątpliwość potwierdził, że „słyszał kroki i głosy, czuł zapach kadzidła i jedzenia", a badając motocykl, który należał do dyktatora, ogłosił, że całkiem niedawno ktoś z niego korzystał.

Obecność wodza czuje się jednak nie tylko w prowincji Forli. Tysiące kibiców zmierzających na słynny stadion Olimpico w Rzymie (piłkarskie mecze rozgrywają tu zarówno Lazio, jak i Roma) przechodzą po mozaikowych mapach, nie wiedząc, że zostały ułożone w roku 1930 i przedstawiają historię niezwyciężonej Italii zagarniającej Abisynię, podbijającej narody, ustalającej nowy światowy ład.

Dzisiaj ten fragment miasta nazywa się Foro Italico, w czasach faszystowskich było to Foro Mussolini. W jego skład wchodzą, między innymi, kameralny Stadion Marmurowy, pływalnia, Accademia di Scherma (Akademia Szermierki, nazywana też Casa delle Armi). Wokół wiele rzeźb, inskrypcji sławiących Duce („Tobie ofiarowujemy swoją młodość"). Nad całością, w zamiarach architektów, miał dominować olbrzymi, bo aż 86-metrowy, pomnik z brązu przedstawiający Heraklesa, z rysami Duce, rzecz jasna, ale Renato Ricci, znany rzeźbiarz, nie wyrobił się z zamówieniem przed wojną.

Przed olimpiadą w roku 1960 odbyła się w Rzymie wielka dyskusja, co zrobić z niektórymi rzeźbami z Foro Italico, które jednak za bardzo promowały faszyzm. Zdecydowano, że niektóre zostaną z lekka zmodyfikowane bądź zniszczone.

Ta dyskusja toczy się do dzisiaj, bo do teraz istnieje monumentalny obelisk z inskrypcją „Mussolini Dux", który został postawiony przed głównym wejściem do Foro Italico w roku 1932. Transport tego ważącego 300 ton daru przemysłowców z Carrary obserwowała w tamtych latach cała włoska prasa.

Lewica i prawica z tego powodu od czasu do czasu skaczą sobie do gardeł. Powinien stać, czy nie? Jakie argumenty mają zwolennicy? Zawsze te same: musi zostać, bo to jest nasza historia, nie powinniśmy się jej wypierać (co w gruncie rzeczy ma nawet sens). Przeciwnicy: Mussolini to nasz wstyd (niewątpliwa racja).

I te dwie narracje nigdy się nie zazębiają. Ale dzisiaj nabierają nowych treści. Bo kiedy jeszcze dziesięć, dwadzieścia lat temu organizacje neofaszystowskie niewiele w kraju znaczyły, a rządy, nawet te prawicowe, nie nadużywały niebezpiecznej retoryki, historia, faktycznie, mogła leżeć zamknięta w szafie. Dzisiaj powraca ze zdwojoną siłą.

Pamiętam dokładnie, jaka wrzawa się podniosła, kiedy Laura Boldrini, przewodnicząca Izby Deputowanych (w latach 2013–2018), zaproponowała, żeby z obelisku usunąć inskrypcję „Dux". W ten sposób chciała zrealizować marzenie pewnego starego partyzanta, który z okazji 70. rocznicy wyzwolenia Włoch, podczas oficjalnego przemówienia, wezwał rząd, by wreszcie oczyścił kraj z faszyzmu.

Na głowę Boldrini posypały się gromy, zwłaszcza z prawicy: mamy zburzyć wszystkie dworce kolejowe albo pokryć je czerwonymi płachtami z sierpem i młotem? – Absurdalny historyczny obskurantyzm Boldrini jest godny ubolewania – krzyczał Dario Rossin, wiceszef partii Forza Italia, zapominając, że takich miejsc w Italii są setki, bo Mussolini przebudował większość włoskich miast, nasycając je treściami propagandowymi. Architektura dla Duce była ważniejsza niż radio i telewizja, bo trwalsza i sugestywniejsza.

Absurd sięgnął wyżyn. Bo przecież nikt nie mówił o burzeniu zabytków. Nikt nie wzywał do dewastacji budynków użyteczności publicznej, które służą do dzisiaj. Niemniej jednak, o czym zapominają zarówno CasaPound, jak i Forza Italia, w Polsce czy w Czechach nie ma pomników Stalina czy też napisów w marmurze chwalących jego zasługi (a przecież to część naszej historii), podobnie jak w Niemczech nikt nie znajdzie inskrypcji „Sieg Heil". Czym innym jest wyryta w skale propaganda, czym innym dom, pałac czy bank wzniesiony w stylu faszystowskim.

* * *

O mieście leżącym niedaleko Rzymu, a które dzisiaj nazywa się Latina (w czasach Mussoliniego była to Littoria), nikt dzisiaj nie mówi. A przecież czas się w nim zatrzymał. Gotowe dekoracje do filmu o latach 30. XX wieku. W przeciwieństwie do Rzymu czysto i schludnie. Na każdym kroku budynki banków, towarzystw ubezpieczeniowych czy poczty w stanie niezmienionym od momentu wybudowania. Chodniki marmurowe. Na studzienkach kanalizacyjnych można do dzisiaj wypatrzyć nazwę „Littoria". Całość tonie w bieli, którą potęguje słońce.

Miasto zostało wzniesione od podstaw w roku 1932, w stylu neoklasycznym i faszystowskim, dla biednych osadników z Friuli i Wenecji Euganejskiej, którzy mieli pracować na okolicznych farmach.

Nadmiar marmuru i monumentalizm miał przytłaczać masy swoim ogromem, ale jednocześnie utwierdzać w poparciu dla faszyzmu.

Jak pisał Filip Burno, autor ciekawej pracy „Miasta Mussoliniego": „W ideologii włoskiego faszyzmu masy były porównywane do »białego płótna« lub »bloku marmuru«. Tłum był traktowany jako surowy, pasywny materiał przeznaczony do obróbki przez polityka-artystę, wizjonera. (...) W walce o »charakter Włochów« pomóc mogła właśnie architektura. To jej faszyzm powierzył zadanie materializacji mitów. Symbolem trwałości systemu w miastach stały się?budowle władzy. Mussolini chciał, żeby siedziby instytucji, administracji były »pałacami Państwa«".

I tak jest do dzisiaj. W Latinie od razu rozpoznamy ratusz i od razu będziemy wiedzieli, że to budowla najważniejsza. Wszystko zostało tutaj zostawione tak, jak zostało zbudowane. Nikt niczego nie burzył ani niczego nie modyfikował, poza faszystowskimi emblematami. Ich nie ma. Nie ma też pomnika Mussoliniego. I nie ma też, w przeciwieństwie do Rzymu, profaszystowskich haseł na murach.

Jest historia. Nie ma mitu. A w witrynie księgarni Feltrinelli, niedaleko piazza del Popolo, książka Scuratiego. Na honorowym miejscu.

Piotr Kępiński – krytyk literacki, eseista, poeta, juror Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. Niedawno ukazała się jego książka „Po Rzymie. Szkice włoskie" (wydawnictwo Forma). Mieszka w Rzymie

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Włosi zachłysnęli się pierwszą częścią wielkiej trylogii Antonia Scuratiego „M. Il figlio del secolo" („M. Syn stulecia", wydawnictwo Bompiani) i na nowo odkryli, że przeszłość jednak istnieje. Ta fabularyzowana opowieść o życiu Mussoliniego święci triumfy w całym kraju, a niedawno została wyróżniona niezwykle prestiżową nagrodą Strega.

Wielu recenzentów prawie jednogłośnie orzekło, że to, co było prawie 100 lat temu, a co opisał Scurati, bardzo przypomina to, co jest dzisiaj. A mit Mussoliniego (czy też może raczej fantazmat), który jest w tym kraju żywy, przestał być nareszcie mitem i stał się, dzięki tej książce, prawdziwą historią, którą Włosi na co dzień raczej się nie interesują.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy