Gdyby nie okoliczności, nawet bym chciała zobaczyć, jak PiS wprowadza komisarzy do miast takich jak Gdynia, gdzie bezpartyjny prezydent ostatnie wybory wygrał z prawie 70 proc. głosów i już szóstą kadencję rządzi miastem tak, jak sama bym sobie życzyła być rządzona w Warszawie. Pomysł, żeby w szczycie epidemii i kryzysu gospodarczego rozważać siłowe rozwiązania w – radzących sobie często lepiej niż władza centralna – samorządach, świadczy o desperacji ocierającej się o szaleństwo. I choć wiem, że tak się nie stanie, bo zbuntowanych samorządów jest już tyle, iż PiS nie byłby w stanie prawnie i logistycznie ogarnąć takiej operacji, to sam fakt, że komuś na szczytach władzy takie rozwiązanie w ogóle przyszło do głowy i uznał za stosowne nim postraszyć, musi trochę przerażać. Przy czym „trochę" to, niestety, eufemizm.