Metropolie nędzy

W Bombaju można umrzeć z głodu‚ w Rio łatwiej paść od kuli. Poza tym wszystko jest podobne. Oba miasta‚ niegdyś centra kolonialnego handlu, dręczy ta sama choroba – wielka bieda

Aktualizacja: 13.10.2007 05:29 Publikacja: 13.10.2007 05:23

Podróż z lotniska do centrum Rio de Janeiro wszystko wyjaśnia – nie ma bujnych palm i pięknych widoków. Po obu stronach drogi powstały fawele, dzielnice nędzy. Rzędy małych ceglanych nieotynkowanych domków ciągną się kilometrami. Wciąż ich przybywa – stają już nowe‚ jeszcze niewykończone‚ bez dachów. Dzieli je od ulicy dwumetrowa stalowa siatka. Na wąskich uliczkach kręcą się dzieci i staruszki‚ inni najwyraźniej są w pracy. Trzej chłopcy gonią z patykami za ujadającym psem‚ trzej inni biegają po niedużym boisku do piłki nożnej‚ zwykłym klepisku z metalowymi bramkami. Widać tylko tyle‚ że jest szaro‚ biednie i ciasno. Na pierwszy rzut oka – nietragicznie. Tragicznie jest w Bombaju. Mówi się‚ że to najbardziej zeuropeizowane z indyjskich miast i dlatego lepiej‚ by turyści lądowali właśnie tam. Szok będzie mniejszy. Nieprawda – tu są jedne z największych slumsów świata i najbardziej rażący kontrast między bogactwem a ubóstwem. Przyjazd do Bombaju dla wielu turystów oznacza kilkudniowe załamanie nerwowe. Już wyjście z terminalu lotniczego to zderzenie z niewyobrażalną biedą. Pytałam znajomą‚ co pamięta z naszego wspólnego pobytu. Powiedziała‚ że owiniętego szmatami mężczyznę‚ brudnego i wychudzonego‚ który siedział w rynsztoku przed lotniskiem. Tuż przy nim kręcił się szczur‚ jak współtowarzysz‚ który dzieli ten sam los.

W Rio de Janeiro sprawy wyglądają inaczej. Tu strach jest powszechny i uzasadniony. Nie pozwala cieszyć się urokami miasta. Copacabana‚ tętniąca życiem wielka plaża‚ częściej kojarzy się z zagrożeniem niż relaksem. Co kilkadziesiąt metrów stoi policyjny patrol‚ na quadach w tę i z powrotem jeżdżą strażnicy. Noszenie biżuterii‚ rozmowy przez telefon komórkowy‚ pstrykanie zdjęć są odradzane. Ledwie siadłam na piasku‚ podeszło dwóch chłopaków‚ jeden wykonywał uspokajające gesty‚ drugi już sięgał po mój plecak.

Plażę od strony lądu zamyka pas kurortów i eleganckich willi odciętych od ulicy murem‚ alarmem i ochroną. W ich bezpośrednim sąsiedztwie są fawele. Najbliższa rozrosła się na wzgórzu‚ z którego roztacza się wspaniały widok na ocean. Od ekskluzywnych apartamentów dzieli ją kilkanaście schodów‚ mieszkańcy ciasnych domków mogą spojrzeć w oczy sąsiadowi opalającemu się na przestronnym balkonie. Fawele oblepiają zbocza niemal wszystkich przecinających miasto gór‚ słyną z pięknych widoków. Bogacze‚ stłamszeni na tzw. asfalcie‚ mogą im tylko zazdrościć.Ogrodzenia i patrole strzegące bram do najniebezpieczniejszych dzielnic to rozpaczliwa próba utrzymania koszmaru w granicach faweli. Bo w Brazylii na ubóstwo zgody nie ma. Potomkowie afrykańskich niewolników i imigranci z wiosek w głębi kraju otwarcie buntują się przeciwko ignorującym ich problemy politykom. To‚ że fawelami rządzą dziś gangi‚ jest wynikiem wieloletnich zaniechań władz miasta‚ które wolały nie widzieć pęczniejących od lat 20. ubiegłego stulecia dzielnic biedy. Ceglanych klitek przybywało wszędzie‚ gdzie dało się budować – nawet na najbardziej stromych‚ osuwających się zboczach.

Mieszkańcy faweli, według różnych szacunków, stanowią od 25 do 40 procent populacji Rio. Jednak wciąż narzekają‚ że miasto się nimi nie interesuje. Tak samo jak w slumsach Bombaju ich domy powstały nielegalnie‚ prąd podciągnięty jest na dziko‚ trudno o dostęp do opieki medycznej‚ jeszcze trudniej o pracę. Ale w Brazylii pretensje są żywe‚ nie ucisza ich religia. Chłopcy z gangów nie wierzą w pomoc Chrystusa Zbawiciela‚ który otacza miasto opiekuńczymi‚ odlanymi z betonu

ramionami. Sami stają się panami życia i śmierci.

Rio znajduje się w czołówce najniebezpieczniejszych miast świata. Wskaźniki zgonów w wyniku postrzału są takie same jak w ogarniętym wojną Bagdadzie czy Kabulu – średnio 24 dziennie. Poszczególnymi ulicami w fawelach rządzą narkotykowe gangi‚ które poza działaniami przestępczymi pełnią funkcje organizacyjne – wprowadzają zakazy rozbojów w dzielnicach albo nakazują umieszczanie śmieci w odpowiednich kontenerach. Strzelaniny‚ eksplozje‚ podpalenia – to codzienność‚ przejaw rywalizacji o kontrolowane terytorium. Jej ofiarami padają przypadkowi ludzie.Grudniowy wtorek 2005 roku. Cztery dziewczyny czekają na autobus na przedmieściu Rio. Kierowca się zatrzymuje. W środku tłok. Z bocznej uliczki wybiega dwóch chłopaków‚ oblewają autobus benzyną i podpalają. Przerażeni pasażerowie zaczynają uciekać. Ginie pięć osób‚ w tym roczna dziewczynka.

Tak wygląda zemsta. Podpalacze wzięli odwet za śmierć kolegi‚ który zginął w porachunkach z wrogim gangiem. Sami też nie dożyli rana – o świcie ich ciała znaleziono na ulicy z kartką: „My‚ Czerwone Komando‚ nie zezwalamy na akty terroryzmu”. Czerwone Komando to najstarszy gang‚ działa od końca lat 70.

Powiązani z nim‚ i wieloma innymi gangami‚ są policjanci i politycy‚ więc tępienie zorganizowanej przestępczości w Rio się nie udaje. Niewiele pomogło 15 milionów dolarów od rządu centralnego‚ elitarne oddziały policji ani spektakularne naloty na fawele i aresztowania bossów. W czerwcu tego roku policja przeprowadziła jedną z największych operacji – w 12 fawelach pojawiło się 1300 policjantów‚ wjechały czołgi, użyto śmigłowców. Walka na ulicach trwała osiem godzin‚ zginęło 25 osób‚ w tym ważni członkowie Czerwonego Komando‚ były aresztowania.

Ale bossowie wciąż zarządzają biznesem z więzień‚ przez telefony komórkowe‚ a gangi zatrudniają coraz młodszych mieszkańców. Kiedyś postrach w fawelach siali 30-latkowie‚ dziś zastępują ich 17-letni chłopcy. Brazylijscy antropolodzy oceniają‚ że na miejsce dziesięciu ofiar narkotykowych wojen czeka w kolejce 30 – 40 chętnych do pracy dla gangu. Rozmiary tragedii w ogóle trudno określić – od 1993 r. zanotowano ok. 10 tysięcy zaginionych. To oficjalne dane. Zrozpaczone matki poszukują ciał swoich dzieci zamordowanych przez handlarzy narkotyków lub samych policjantów. Jedna z nich mówi dziennikarzowi „Guardiana”: „Jesteśmy gorsi niż Bośnia i Serbia‚ tu się odbywa skryte ludobójstwo”.

Tymczasem na drugiej półkuli‚ w centrum indyjskiego biznesu‚ kilka kilometrów od bombajskiej giełdy papierów wartościowych‚ ludzie głodują. Nieskrycie – mieszkańcy slumsów to więcej niż połowa z ponad 20 milionów osób żyjących w administracyjnych granicach miasta. W przeciwieństwie do społeczności w zamkniętych fawelach ich codzienność można obejrzeć z bliska. Nie trzeba jechać na przedmieścia. Idąc pierwszym lepszym chodnikiem w centrum, w końcu wejdzie się do czyjegoś domu. Na ziemi stoją garnki‚ kilka cegieł‚ a między nimi ogień – to rodzinna kuchnia. Dzieci‚ te młodsze – nagie‚ te starsze – w strzępach ubrań‚ bawią się w rynsztoku. Wkoło psy‚ wygłodniałe koty i najbardziej pogardzane ze wszystkich zwierząt – kruki. One zjedzą wszystko. Bieżącej wody nie ma. To największy problem i przyczyna chorób. Pompa przy ulicy jest rzadkością‚ a jeśli się trafi‚ stanowi centrum wydarzeń – tu się pierze‚ kąpie‚ myje aluminiowe talerze. Miejskie stawy i kanały zmieniły się w bagna – gniją w nich odpadki i fekalia. Kanalizacja jest zapchana‚ nie nadąża za brudem produkowanym w tak przeludnionym mieście. Szacunkowe dane mówią o 20 tysiącach mieszkańców na kilometr kwadratowy.

Rodziny w slumsach mieszczą się na kilku metrach kwadratowych. Z wnętrza niektórych blaszanych domków dochodzi światło‚ a nawet szum telewizora. Ale tysiące żyją wprost na ulicach‚ w niezmiennej prowizorce. Donikąd nie odejdą‚ mają tu nie tylko – cóż z tego‚ że foliowy – dach nad głową. Mają też kozy stłoczone w małych drewnianych zagrodach. Samochody muszą zwolnić, by je ominąć. Gdzie się te kozy wypasa‚ nie wiem. W Bombaju trudno o kawałek trawy.

Miasto jest stłamszone‚ przesycone smrodem i opanowane przez biedę. Nie ukryją się przed nią nawet najbogatsi. Apartamenty przy Marine Drive‚ długiej promenadzie nad oceanem‚ do złudzenia przypominają te przy Copacabanie. Ale tu i ówdzie przylgnęła już do nich pleśń ubóstwa – małe blaszane daszki‚ pod którymi śpią całe rodziny. Publiczne toalety przy plaży zmieniły się w pralnie okupowane dzień i noc.

Przy Marine Drive mieszkały do niedawna największe gwiazdy Bollywood. Teraz chętniej wyprowadzają się na Bandrę – do dzielnicy willi i nocnych klubów. Ale tam też biedacy dotarli. Europejczyków śmieszy‚ że bollywoodzkie filmy to odrealnione bajki‚ których akcja toczy się na łące w Szwajcarii. A przecież tylko tak indyjska klasa średnia może na chwilę uciec od brudu i smrodu. Jeden z tamtejszych scenarzystów Javed Akhtar mawia: „Gdyby mój bohater wyszedł na ulicę w Bombaju‚ zaraz wdepnąłby w gówno”. I powtarza‚ że indyjska bieda jest jak ogromny słoń‚ który rozsiadł się na kanapie w salonie‚ ale wszyscy udają‚ że go nie widzą. Zauważyli ją filmowcy. Ubóstwo Bombaju i Rio doczekało się głośnych portretów‚ które dobrze oddają dzielące je różnice‚ ale i najważniejszą cechę wspólną – trwałość. „Salaam Bombay” był debiutem fabularnym Miry Nair‚ w 1988 r. wyróżniono go Złotą Kamerą i nagrodą publiczności w Cannes. Pięć lat temu światem wstrząsnęło „Miasto Boga” Fernando Meirellesa‚ ekranizacja powieści o spirali nienawiści i śmierci pustoszącej fawele Rio. Oba filmy pokazują dzieci dorastające w okrucieństwie spowodowanym biedą. Meirelles skupia się na mechanizmie wciągającym w narkotykowe wojny coraz młodsze ofiary. Nair pokazuje samotność dzieci ulicy.

Chłopiec w zamieszaniu na dworcu gubi rodziców. Jedyne‚ czego potrzebuje‚ to pieniądze na bilet do domu. Nikt mu nie wierzy‚ nikt nie chce pomóc. Zarabia, roznosząc herbatę‚ musi mieszkać na dworcu. I choć spróbuje wszystkich dróg ucieczki‚ utknie bez wyjścia.Film Nair zrobi druzgocące wrażenie na każdym‚ kto choć raz trafił na indyjską stację kolejową. Takich dzieci jest tam pełno. Główny hol Victoria Terminus w centrum Bombaju. Wśród setek podróżnych kręcą się małe‚ szare postaci. Brudne‚ chude‚ z posklejanymi włosami‚ w poszarzałych i podartych ubraniach. Zaczepiają‚ wyciągają rękę‚ a potem czekają z grymasem – na wpół błagalnym‚ na wpół niezadowolonym. Mogą tak długo‚ kilka‚ kilkanaście minut. Do skutku. Biorą jedzenie‚ ale niechętnie. Wolą pieniądze‚ które potem oddadzą ledwie od nich starszemu szefowi żebraczego gangu. Jeśli się ich nie odgoni zdecydowanym gestem‚ odprowadzają‚ wciąż prosząc‚ do samego wagonu. Tam czekają następne. Kilkuletni chłopiec bez nóg przesuwa się wolno po podłodze pociągu‚ w jednej ręce trzyma szmatę‚ zgarnia nią śmieci spod nóg pasażerów. Przerywa‚ wyciąga dłoń‚ patrzy im w oczy i czeka.

Indyjskie pociągi są jak festiwal biedy – przez każdy przechodzą setki żebraków – niewidomych‚ trędowatych‚ starych‚ śpiewających‚ wróżących czy zwyczajnie głodnych. Ten korowód się nie kończy‚ przeciwnie – wydłuża. Indyjski boom ekonomiczny‚ zachwalany w świecie‚ w kraju rodzi coraz głośniejsze pytanie: jak zmusić bogacącą się klasę średnią‚ by podzieliła się pieniędzmi z ubogimi masami. Właściciele koncernów zasłaniają się inwestycjami w programy pomocy społecznej‚ a publicyści lansują teorię‚ że „redystrybucja bogactwa” dokona się naturalnie.O naturalnej uporczywości ubóstwa i patologii wiele mówi „Miasto Boga”‚ w którym strzelają do siebie dzieci‚ a nawet ci‚ którzy są w fawelach w większości – zwykli ludzie marzący o niezłej pracy i świętym spokoju. Wojny gangów zataczają coraz szersze kręgi‚ a najniebezpieczniejsze okazują się zabłąkane kule. Przypadkowa śmierć budzi chęć zemsty‚ zaraża nienawiścią. Na ekranie padają trupy gangsterów‚ w ich miejsce pojawiają się nowi bohaterowie. Tu także korowód śmierci nie ma końca. Na widok broni kolejnym chłopcom błyszczą oczy.

Europejskich i amerykańskich przyjezdnych dziwi‚ że potężnym miastom nie udaje się wiele zrobić w sprawie biedy i przemocy. Niektórzy wyjeżdżają z Bombaju z niesmakiem‚ a Rio opuszczają z duszą na ramieniu. Część ma wyrzuty sumienia‚ dopada ich syndrom byłych kolonizatorów. W końcu to my‚ biali ludzie‚ sprowadziliśmy do Rio afrykańskich niewolników i my‚ za pośrednictwem Kompanii Wschodnioindyjskiej‚ ograbialiśmy Hindusów z indygo i herbaty. To dla tych wrażliwszych podróżnych uruchomiono specjalny sektor usług – turystykę biedy.

Wycieczka do slumsów Bombaju kosztuje tylko 600 rupii‚ niemało‚ ale mniej niż bilet do Tadż Mahal. Można zajrzeć z przewodnikiem w cuchnące uliczki‚ zrobić zdjęcia‚ kupić wyroby rzemieślnicze. Do faweli też zaprowadzi przewodnik‚ ale można pójść krok dalej. Zamieszkać na kilka dni w położonym w jej środku hostelu‚ posłuchać prawdziwej samby i zobaczyć prawdziwą capoeirę. A przy okazji uspokoić sumienie. Pieniądze z pobytu trafiają do lokalnej wspólnoty.

Takie zwiedzanie zapewnia ekstremalne przeżycia i ciekawe opowieści dla znajomych. A przyszłość ma jaśniejszą niż Wenecja. Bo bieda nie zniknie. Już dogania nas w naszej schludnej‚ bezpiecznej Europie – przywożą ją w walizkach miliony imigrantów. Na razie przyczaiła się na paryskich przedmieściach‚ na obrzeżach Londynu. Będzie się po cichu rozrastać‚ chroniona płaszczem ignorancji‚ tak samo jak kiedyś w Rio i Bombaju. A my, póki to możliwe‚ będziemy udawać‚ że słonia w salonie nie ma. Gdybyśmy go zauważyli‚ musielibyśmy też przyznać‚ że to on dźwiga nasz dobrobyt‚ że uroki globalizacji zawdzięczamy jej cieniom, że bez ubóstwa nie ma dostatku.

Podróż z lotniska do centrum Rio de Janeiro wszystko wyjaśnia – nie ma bujnych palm i pięknych widoków. Po obu stronach drogi powstały fawele, dzielnice nędzy. Rzędy małych ceglanych nieotynkowanych domków ciągną się kilometrami. Wciąż ich przybywa – stają już nowe‚ jeszcze niewykończone‚ bez dachów. Dzieli je od ulicy dwumetrowa stalowa siatka. Na wąskich uliczkach kręcą się dzieci i staruszki‚ inni najwyraźniej są w pracy. Trzej chłopcy gonią z patykami za ujadającym psem‚ trzej inni biegają po niedużym boisku do piłki nożnej‚ zwykłym klepisku z metalowymi bramkami. Widać tylko tyle‚ że jest szaro‚ biednie i ciasno. Na pierwszy rzut oka – nietragicznie. Tragicznie jest w Bombaju. Mówi się‚ że to najbardziej zeuropeizowane z indyjskich miast i dlatego lepiej‚ by turyści lądowali właśnie tam. Szok będzie mniejszy. Nieprawda – tu są jedne z największych slumsów świata i najbardziej rażący kontrast między bogactwem a ubóstwem. Przyjazd do Bombaju dla wielu turystów oznacza kilkudniowe załamanie nerwowe. Już wyjście z terminalu lotniczego to zderzenie z niewyobrażalną biedą. Pytałam znajomą‚ co pamięta z naszego wspólnego pobytu. Powiedziała‚ że owiniętego szmatami mężczyznę‚ brudnego i wychudzonego‚ który siedział w rynsztoku przed lotniskiem. Tuż przy nim kręcił się szczur‚ jak współtowarzysz‚ który dzieli ten sam los.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy