Podróż z lotniska do centrum Rio de Janeiro wszystko wyjaśnia – nie ma bujnych palm i pięknych widoków. Po obu stronach drogi powstały fawele, dzielnice nędzy. Rzędy małych ceglanych nieotynkowanych domków ciągną się kilometrami. Wciąż ich przybywa – stają już nowe‚ jeszcze niewykończone‚ bez dachów. Dzieli je od ulicy dwumetrowa stalowa siatka. Na wąskich uliczkach kręcą się dzieci i staruszki‚ inni najwyraźniej są w pracy. Trzej chłopcy gonią z patykami za ujadającym psem‚ trzej inni biegają po niedużym boisku do piłki nożnej‚ zwykłym klepisku z metalowymi bramkami. Widać tylko tyle‚ że jest szaro‚ biednie i ciasno. Na pierwszy rzut oka – nietragicznie. Tragicznie jest w Bombaju. Mówi się‚ że to najbardziej zeuropeizowane z indyjskich miast i dlatego lepiej‚ by turyści lądowali właśnie tam. Szok będzie mniejszy. Nieprawda – tu są jedne z największych slumsów świata i najbardziej rażący kontrast między bogactwem a ubóstwem. Przyjazd do Bombaju dla wielu turystów oznacza kilkudniowe załamanie nerwowe. Już wyjście z terminalu lotniczego to zderzenie z niewyobrażalną biedą. Pytałam znajomą‚ co pamięta z naszego wspólnego pobytu. Powiedziała‚ że owiniętego szmatami mężczyznę‚ brudnego i wychudzonego‚ który siedział w rynsztoku przed lotniskiem. Tuż przy nim kręcił się szczur‚ jak współtowarzysz‚ który dzieli ten sam los.
W Rio de Janeiro sprawy wyglądają inaczej. Tu strach jest powszechny i uzasadniony. Nie pozwala cieszyć się urokami miasta. Copacabana‚ tętniąca życiem wielka plaża‚ częściej kojarzy się z zagrożeniem niż relaksem. Co kilkadziesiąt metrów stoi policyjny patrol‚ na quadach w tę i z powrotem jeżdżą strażnicy. Noszenie biżuterii‚ rozmowy przez telefon komórkowy‚ pstrykanie zdjęć są odradzane. Ledwie siadłam na piasku‚ podeszło dwóch chłopaków‚ jeden wykonywał uspokajające gesty‚ drugi już sięgał po mój plecak.
Plażę od strony lądu zamyka pas kurortów i eleganckich willi odciętych od ulicy murem‚ alarmem i ochroną. W ich bezpośrednim sąsiedztwie są fawele. Najbliższa rozrosła się na wzgórzu‚ z którego roztacza się wspaniały widok na ocean. Od ekskluzywnych apartamentów dzieli ją kilkanaście schodów‚ mieszkańcy ciasnych domków mogą spojrzeć w oczy sąsiadowi opalającemu się na przestronnym balkonie. Fawele oblepiają zbocza niemal wszystkich przecinających miasto gór‚ słyną z pięknych widoków. Bogacze‚ stłamszeni na tzw. asfalcie‚ mogą im tylko zazdrościć.Ogrodzenia i patrole strzegące bram do najniebezpieczniejszych dzielnic to rozpaczliwa próba utrzymania koszmaru w granicach faweli. Bo w Brazylii na ubóstwo zgody nie ma. Potomkowie afrykańskich niewolników i imigranci z wiosek w głębi kraju otwarcie buntują się przeciwko ignorującym ich problemy politykom. To‚ że fawelami rządzą dziś gangi‚ jest wynikiem wieloletnich zaniechań władz miasta‚ które wolały nie widzieć pęczniejących od lat 20. ubiegłego stulecia dzielnic biedy. Ceglanych klitek przybywało wszędzie‚ gdzie dało się budować – nawet na najbardziej stromych‚ osuwających się zboczach.
Mieszkańcy faweli, według różnych szacunków, stanowią od 25 do 40 procent populacji Rio. Jednak wciąż narzekają‚ że miasto się nimi nie interesuje. Tak samo jak w slumsach Bombaju ich domy powstały nielegalnie‚ prąd podciągnięty jest na dziko‚ trudno o dostęp do opieki medycznej‚ jeszcze trudniej o pracę. Ale w Brazylii pretensje są żywe‚ nie ucisza ich religia. Chłopcy z gangów nie wierzą w pomoc Chrystusa Zbawiciela‚ który otacza miasto opiekuńczymi‚ odlanymi z betonu
ramionami. Sami stają się panami życia i śmierci.