Ewa Piątkowska. Facet nigdy nie spodziewa się mocnego ciosu od kobiety

– Teraz bohaterem walki była medialna postać, więc każdy jest oburzony, wszyscy domagają się uczciwości w boksie. Do tej pory jej brak nikomu nie przeszkadzał. Boks zawodowy to w 90 proc. biznes, który nie ma ze sportem wiele wspólnego – mówi Kamilowi Kołsutowi Ewa Piątkowska, polska pięściarka, była mistrzyni świata.

Publikacja: 13.03.2020 10:00

Ewa Piątkowska. Facet nigdy nie spodziewa się mocnego ciosu od kobiety

Foto: Archiwum prywatne

Plus Minus: Dlaczego nie walczy pani od dwóch lat?

Nie występuję na galach mojego promotora, bo nie widzi on pieniędzy w boksie kobiet. Więcej: powtarza mi, że jestem za ładna na ten sport, i namawia do zakończenia kariery.

Często słyszy pani takie głosy?

Oczywiście, że tak. Wiele osób uważa, że sporty walki nie są dla kobiet. Słyszałam to od dziennikarzy, promotorów, nawet kolegów z sali. Kiedy spotykamy się podczas treningów, to nikt nie daje mi odczuć, że jestem tam niemile widziana. Wszyscy są bardzo pomocni. Wspierają i mówią, co mogę poprawić. Jednocześnie ci sami ludzie powtarzają później w mediach, że panie nie powinny boksować. Przyzwyczaiłam się i robię swoje. Nie mogę kierować się opiniami innych – to zawsze było dla mnie oczywiste.

Podczas treningów walczy pani głównie z mężczyznami. Na ringu też dają poczuć, że jest pani kobietą?

Różnie bywa. Koledzy z ringu dzielą się na tych, którzy nie potrafią uderzyć kobiety, tych, którzy boksują, ale starają się nie bić całą siłą, oraz takich, którzy nie patrzą, kto jest ich rywalem. Po sparingach z tymi ostatnimi czasem czuję się gorzej niż po normalnej walce. Najlepsza jest ta środkowa grupa, wtedy przygotowania mają największy sens.

Przez kilka lat grała pani też w rugby. Co ciągnie kobietę do sportów uznawanych za typowo męskie?

Nie patrzę na te dyscypliny jak na typowo męskie. W każdym sporcie jest dużo walki i myślę, że równie dobrze odnalazłabym się na przykład w tenisie.

To dyscyplina bezkontaktowa, więc od rugby i boksu jednak się różni.

Nie chodzi o to, że lubię kontakt. Nie mam potrzeby uderzenia kogoś, wyżycia się. Uwielbiam rywalizację i to, że trafiłam akurat do boksu, to przypadek. Równie dobrze mogłabym się realizować, mając rywalkę po drugiej stronie siatki.

To dlaczego postawiła pani na boks?

Zaczęłam boksować w wieku 22 lat i widziałam, że mistrzynie są ode mnie nawet o kilkanaście lat starsze. W innych dyscyplinach czołówkę tworzyły zawodniczki młodsze – uznałam więc, że na te sporty jest dla mnie za późno. A ponieważ w moim życiu przyszedł czas, kiedy powinnam zdecydować, czym zajmę się zawodowo, to wybrałam dziedzinę, która daje mi najwięcej radości, czyli sport. Boks dawał nadzieję na poważną karierę mimo późnego startu.

Bliscy pukali się w głowę?

Oczywiście, to była naturalna reakcja. Kiedy jednak zobaczyli, że traktuję boks bardzo poważnie, zaczęli mnie wspierać. Do dziś nic się nie zmieniło, ale mam wrażenie, że czekają na zakończenie kariery nawet bardziej niż mój promotor.

Boks wciąż daje pani radość?

Mam różne momenty. Czasem treningi dają mi mnóstwo radości, a czasem mam ich serdecznie dość. Chyba po kilku latach każdy tak ma, niezależnie od zawodu.

Lubi pani uderzyć przeciwnika?

Samo uderzenie nie sprawia mi przyjemności. Kiedy jednak zdominuję rywalkę i wygram, to czuję ogromną satysfakcję z dobrze wykonanej pracy.

Nie ma pani czasem z tyłu głowy obawy, że może zrobić komuś krzywdę?

Kilka razy w roku zdarzają się w boksie tragedie i wiadomo, że takie myśli przychodzą do głowy, ale przed walką trzeba je ze świadomości wyrzucić.

Faceci się pani boją?

Często żartują, że skoro boksuję, to muszą być grzeczni i nie podskakiwać. Nigdy nie zauważyłam jednak, żeby mężczyzna czuł się w moim towarzystwie zagrożony albo przytłoczony. Faceci przede wszystkim doceniają to, że mam pasję i spełniam się w tak ciężkiej dyscyplinie.

Idąc samotnie ciemną uliczką czuje się pani bezpiecznie?

Boks dał mi to, że kiedy wracam wieczorem do domu, to faktycznie wierzę, że nic złego się nie stanie. Moją mocną stroną jest zaskoczenie. Facet nigdy nie spodziewa się mocnego ciosu od kobiety. Na szczęście nigdy nie zdarzyło mi się skorzystać z umiejętności bokserskich poza ringiem.

Jak trudne jest dla kobiety wyjście na ring?

To jest trudne dla każdego, płeć nie ma znaczenia. Mężczyźni stresują się tak samo, jak kobiety. Widziałam wielu takich, którzy chcieli trenować, a po pierwszej walce dowiadywali się, że nie jest to zajęcie dla nich. Odwracali się po ciosie, wpadali w panikę po pierwszym uderzeniu. Boks to sport dla specyficznych ludzi. Takich, którzy mają mocne nerwy, nie boją się bezpośredniego starcia i potrafią uderzyć drugiego człowieka. Bokser musi wyłączyć empatię, nie kalkulować, umieć się pozbierać w trudnych momentach.

Nie chce pani szufladkować boksu jako sportu, w którym kobiety mają trudniej niż mężczyźni?

Nigdy nie myślę o nim w ten sposób. Oczywiście, zdarzają się różne komentarze i uwagi w stylu: „Szkoda twojej twarzy" albo „Szkoda brzucha, bo kobiety są stworzone do rodzenia dzieci".

Często to pani słyszy?

Tak. O twarzy od mężczyzn, o brzuchu od kobiet.

Słowa „Szkoda twojej twarzy" nabierają sensu, kiedy kibic widzi, jak po walkach w MMA wyglądają Karolina Kowalkiewicz czy Joanna Jędrzejczyk.

Nikt nie wychodzi do walki z nastawieniem, że jeśli ktoś zmasakruje mu twarz, nie będzie to miało znaczenia. Trzeba jednak pamiętać, że nawet jeśli bezpośrednio po walce wyglądamy źle, najczęściej są to tylko chwilowe problemy. Jakieś obtarcia czy siniaki, które za chwile znikną. Złamania zdarzają się rzadko. Najbardziej powinno nas niepokoić to, ile ciosów przyjmuje głowa.

Encefalopatia – przewlekłe lub trwałe uszkodzenie mózgu – to właściwie bokserów choroba zawodowa.

Najgorsze, że może się objawić zarówno w trakcie kariery, jak i długo po jej zakończeniu. To straszne, kiedy trzydziestoparoletni chłopak zaczyna inaczej chodzić, mówi jak pijany, a w ringu traci odporność na ciosy i upada od podmuchu wiatru. Wielu bokserów nie potrafi odczytywać jasnych sygnałów i zakończyć kariery w odpowiednim momencie. Nie mają na siebie innego pomysłu, albo ego podpowiada im, że wciąż mogą coś wygrać. Całe szczęście, że kobiety biją lżej i głowa nie dostaje tak mocnych ciosów, jak w boksie męskim.

Widzi pani wielu pięściarzy, którzy powinni zakończyć karierę, a ciągle walczą?

Tak, ale nie będę nikogo wskazywała palcem. Każdy powinien podjąć taką decyzję sam albo w gronie najbliższych. Niestety, promotorzy często namawiają zawodników na dalszą walkę i obiecują odbudowanie kariery, bo potrzebują ich do swoich gal. Zdrowie pięściarza nie ma dla nich większego znaczenia.

Czy promotorzy to największe zło polskiego boksu?

To specyficzna grupa, jak i całe środowisko. Trzeba pamiętać, że boks zawodowy to w 90 proc. biznes, który nie ma ze sportem wiele wspólnego. Nawet jeśli jesteś lepszy w ringu to nie znaczy, że wygrasz i będziesz dostawał lepsze propozycje walk. Wszystko załatwia się poza ringiem. Ostatnio widzieliśmy, że wygraną walkę można przegrać.

Artur Szpilka pokonał na punkty Siergieja Radczenkę, choć zdaniem ekspertów przegrał...

Dziwi mnie burza wokół tego werdyktu. Jestem w tym sporcie od lat i widziałam wiele podobnych sytuacji. Teraz bohaterem walki była medialna postać, więc każdy jest oburzony, wszyscy domagają się uczciwości w boksie. Do tej pory jej brak nikomu nie przeszkadzał. Nawet jeśli werdykt zostanie zweryfikowany, to niczego nie zmieni. Dalej będą oszustwa. Skoro boksujemy, to godzimy się na takie reguły gry.

Dużo widziała pani ustawionych werdyktów?

Trudno to policzyć procentowo, ale oszustwa są obecne w boksie na każdym poziomie. Nawet przy okazji walk o mistrzowskie pasy, transmitowanych na cały świat. Kibice oraz dziennikarze pokrzyczą wówczas przez kilka dni, a później wszystko cichnie. Pokonany będzie musiał żyć z porażką, a nikt nie policzy, ile stracił pieniędzy i szans na lepsze walki. Taki pojedynek nie zawsze musi być ustawiony, ale jest przyjęte, że sędziowie faworyzują gospodarza i często efektem są kontrowersyjne werdykty. Boks kobiet nie różni się od męskiego. Wystarczy spojrzeć na pewną mistrzynię, która powinna już przegrać pięć walk, a jest na papierze niepokonana.

Czuła się pani oszukana po porażce z Ewą Brodnicką?

Tak. Teoretycznie poniosłam w karierze jedną porażkę, a powinnam mieć czyste konto. Niestety, byłam wówczas na gali gościem. Wiadomo, że zwykle wygrywa ten, kto jest bliższy organizatorowi.

Była taka walka, której pani nie powinna wygrać, a jednak wygrała?

Nie. Jestem dumna z tego, że wszystkie moje walki wygrałam uczciwie. Przy moich zwycięstwach nigdy nie było kontrowersji.

Kobieta może się w Polsce na boksie dorobić?

Można się utrzymać z boksu, ale trzeba walczyć regularnie: dwa, trzy razy w roku. Wtedy ma się nie tylko gażę, ale i wsparcie sponsorów. Kiedy walczyłam regularnie, nie musiałam pracować. Teraz łączę treningi z pracą tłumacza. Przygotowuję się też do dziennikarstwa, bo chciałabym po zakończeniu kariery zostać przy sporcie. Ważne jest dla mnie, żeby mieć pracę, która daje wyzwania i nie jest nudna.

Często praca panią męczyła?

Kiedyś zajmowałam się nieruchomościami, sprzedawałam też pakiety korporacyjne przed Euro 2012. To ciekawe branże, ale akurat moja rola wymagała siedzenia w biurze i brakowało mi pracy w terenie.

Skończyła pani też studia informatyczne, pracowała na lotnisku. Skąd taki pomysł?

Studia informatyczne na razie mi się w życiu nie przydały, bo poszłam w innym kierunku. Z branżą lotniczą jestem związana od wielu lat. Jako koordynator lotów odpowiadałam za to, żeby samolot odleciał na czas, a praca związanych z tym służb przebiegała w odpowiedni sposób. Kiedy pojawiał się jakiś kłopot, musiałam go rozwiązać i sprawić, żeby opóźnienie było jak najkrótsze. Wyprowadzałam też samoloty na drogę kołowania. Dużo się działo, nie brakowało niespodzianek i adrenaliny.

Dało się łączyć pracę na lotnisku ?z treningami?

Było ciężko, bo trening bokserski jest bardzo wyczerpujący. Brakowało mi czasu na regenerację. Trenowałam tyle, ile mogłam.

Jaki dziś jest pani zawód?

Niezmiennie pięściarka. Jestem w treningu i stoję na progu bardzo ciekawego etapu kariery. Czeka mnie pierwsza wyjazdowa walka, w USA. Boks kobiet rozwija się tam szybciej niż w innych krajach i jest bardziej doceniany. Chcę wskoczyć na głęboką wodę, sprawdzić się z najlepszymi. Znam perfekcyjnie język, więc będę mogła się dobrze sprzedać tamtejszym mediom oraz kibicom. Jestem poza tym zmęczona polskim środowiskiem bokserskim, które jest bardzo małe. Potrzebuję nowej motywacji, powiewu świeżego powietrza.

Kiedy dojdzie do tej walki?

Na przełomie kwietnia i maja. Tak ustaliliśmy z moim amerykańskim menedżerem.

Jest pani mistrzynią świata „w zamrożeniu". Co to znaczy?

Od dawna nie walczyłam i dziś mój pas ma inna zawodniczka. Jako mistrzyni „w zamrożeniu" w każdej chwili mogę walczyć z aktualną mistrzynią, ale nie interesuje mnie już kategoria junior średnia.

Dlaczego?

Walka w tej kategorii zmuszała mnie do rywalizacji z cięższymi przeciwniczkami, przeciwko którym nie mogłam pokazać pełnego potencjału. Zdobywając pas ważyłam 63 kg, a limit to 70 kg. Rywalki przed walką zawsze zrzucały wagę, ja musiałam przybierać. I kiedy już po ważeniu one uzupełniały płyny, ja je traciłam. Mocniej odczuwałam ciosy, a rywalki nie czuły wystarczająco moich uderzeń. Teraz mogę rywalizować w mojej naturalnej wadze.

Walka w USA to będzie ostatnie wyzwanie, perła w koronie kariery?

Trudno powiedzieć. Na pewno nie zakończę kariery, dopóki nie wystąpię w Ameryce.

Mówiliśmy, że odnosiła pani sukcesy nie tylko w boksie, ale i w rugby...

Grałam przez trzy lata, po zakończeniu przygody z boksem amatorskim. Dobrze szło mi zdobywanie punktów, wystąpiłam nawet dwa razy na mistrzostwach Europy. Zrezygnowałam dopiero, kiedy pojawiła się szansa na karierę w boksie zawodowym. Bałam się kontuzji.

Dużo ich pani miała?

Urazy, których doznawałam, zdarzały się najczęściej podczas zabawy. Kiedyś złamałam nogę na pikniku, innym razem zerwałam więzadła po nadepnięciu na piłkę. Wszystkie kontuzje, jakich nabawiłam się przez boks, goiły się w ciągu kilku tygodni. Miałam dużo szczęścia.

Jaka jest cena sukcesu w boksie?

Joanna Jędrzejczyk w jednym z wywiadów powiedziała, że wygra, bo nie może zmarnować całego poświęcenia, jakie włożyła w przygotowanie do walki. I tak sobie pomyślałam: „O jakim poświęceniu ona mówi?". Dla mnie trening jest pracą, która sprawia przyjemność, nawet jeśli jest morderczy. Poza tym zajmuje mi on maksymalnie cztery godziny dziennie, a normalny człowiek w pracy spędza co najmniej osiem. Dla mnie większym poświęceniem byłaby nieciekawa praca, bycie sportowcem to przywilej.

Agnieszka Rylik wystąpiła kiedyś w teledysku w obcisłej sukience, bez stanika, co wywołało głośne komentarze. Narzekała później, że „ciężko pracuje od 15. roku życia, a na końcu i tak wszystko sprowadza się do cycków". Jest to jakaś prawda o kobiecym sporcie?

Takie mamy czasy, że wystarczy pokazać kawałek cycka, żeby wszyscy o tobie mówili. Nagość w mediach jest obecna od lat i dziwi mnie, że wciąż wzbudza taką sensację. Czasem pokazujemy sobie z koleżankami, jakie reakcje wywołują na naszych Instagramach zdjęcia z treningów, a jakie fotki, gdzie pokaże się trochę ciała. Dysproporcja jest ogromna.

Kobieta sportowiec ciągle musi udowadniać, że jest sportowcem?

Ostatnio brałam udział w reportażu i poproszono mnie, żebym pokazała się w kilku kobiecych scenach: jak się maluję, robię zakupy, kupuję ubrania. Nie chciałam tego robić, ale reżyserka się uparła i dałam za wygraną. Nigdy nie czułam, że muszę coś udowadniać. Chcę robić to, co sprawia mi przyjemność, i nie interesuje mnie, jak ludzie to odbierają. Są tacy, którzy to docenią, a reszcie nie musi się to podobać.

Boks to sport dla twardzieli, ale chyba trudno być silnym przez cały czas. Nie chciałaby pani czasem poczuć się słaba? Tak, żeby ktoś się zaopiekował, zdjął garnek z górnej półki, pomógł otworzyć słoik?

Nie mam problemu z proszeniem o pomoc i nie udaję twardzielki na siłę, ale nie lubię czuć się słaba. Oczywiście, zdarzają mi się gorsze chwile, ale umiem je przetrwać. Nie załamuję się, kiedy sprawy nie idą po mojej myśli. Kilka osób mówiło mi, że jestem najsilniejszą osobą, jaką znają. Jest za to jedna rzecz, której w sobie nie lubię: mam za dużo empatii. Bez tej cechy byłoby mi dużo łatwiej.

W życiu czy w sporcie?

Wiadomo, że w boksie empatia nie pomaga. Na początku kariery zdarzało się, że patrzyłam na rywalkę i nie umiałam znaleźć w sobie agresji. Czułam, że nic do niej nie mam, więc ciężko będzie zmusić się do bicia. Z czasem wytłumaczyłam sobie, że to oszukiwanie siebie, bo kiedy w ringu jestem zbyt litościwa, moja kariera na tym traci. Udało mi się empatię w ringu zabić. W życiu też chciałabym być bardziej bezwzględna.

Dlaczego?

Dzisiejszy świat nagradza tych, którzy nie oglądają się na innych i idą po trupach do celu. Mam czasem wrażenie, że przeznaczam za dużo czasu na to, aby komuś pomóc. Gdybym poświęcała go dla siebie, wyszłabym na tym lepiej. Świat to zimne miejsce i trzeba mieć grubą skórę, żeby się w nim dobrze czuć. Nawet, jeśli ktoś wychodzi do innych z sercem na dłoni, to później za to obrywa.

Często pani obrywała?

Nie, bo szybko zauważyłam, jak to działa. Trochę się zamurowałam.

Tej ostrożności nauczyło pani życie prywatne czy zawodowe?

Głównie zawodowe. I obserwowanie tego, co dzieje się dookoła.

Denerwowała się pani, kiedy media pisały o pani i Bartłomieju Misiewiczu?

Nie, śmieszyło mnie to. Dziennikarze rozdmuchali sprawę i napisali swoją historię, choć ja od początku powtarzałam, że jesteśmy tylko przyjaciółmi.

Jaki jest dziś stan cywilny Ewy Piątkowskiej?

Panna.

I ma kogoś w sercu?

Swojego buldoga. Jestem w nim tak zakochana, że to chyba niezdrowe.

Myśli pani o rodzinie, dzieciach?

Nie jestem pewna. Jeśli moje dziecko byłoby inteligentne i wrażliwe, to męczyłoby się na tym świecie. Wszystko idzie w takim kierunku, że często łapię się za głowę. Nie mogę uwierzyć, jak świat głupieje i zastanawiam się, czy wrzucanie kogoś w coś takiego w ogóle ma sens.

Wychodzi ta pani empatia.

Wiem, że jeśli urodziłabym dziecko, to dorastałoby w trudnych czasach. Niech pan spojrzy na dzisiejszą młodzież. Mam wrażenie, że nie są to szczęśliwi ludzie. Jest coraz więcej depresji i samobójstw. To nie przypadek. Boli mnie też, że idolami zostają często idioci. Pani, która przespała się z raperami w autokarze, nagle jest wzorem dla młodzieży, ma miliony fanów i za walki zarabia więcej niż zawodowi pięściarze. Nie irytuję się dlatego, że dostaje tyle pieniędzy. Denerwuje mnie, że to jest dla młodzieży przykład drogi do sukcesu. Nie widzę nadziei.

Chciałbym znaleźć jakieś optymistyczne zakończenie. Co daje pani radość?

...

Mam zostawić trzy kropki?

Cieszy mnie, że zostało jeszcze na świecie trochę normalnych ludzi, choć jest to gatunek na wymarciu. Nie jest oczywiście tak, że na co dzień chodzę i się smucę. Jestem pogodną osobą. Swoje jednak o świecie wiem i zdania nie zmienię. 

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą