Otóż jakkolwiek osobliwie by to brzmiało, tego dnia okazało się, że poza Niemcami i Francją w Unii znajdują się jeszcze Polska, Litwa, Łotwa i Estonia. I, to ci dopiero skandal, owi ubodzy krewni ośmielają się nie tylko istnieć, nie tylko należeć, ale jeszcze mieć własne zdanie. Gorzej. Bez zapytania mądrzejszych od siebie, bez ich zgody sami wsiadają w samolot i ruszają do Tbilisi. A wszystko to za sprawą Lecha Kaczyńskiego, który nie potrafił się cieszyć z przyznanego mu wspaniałomyślnie prawa do milczenia i kontemplowania finezji dyplomatycznych posunięć Angeli Merkel i Nicolasa Sarkozy’ego.
Najdalej pewnie posunął się niemiecki „Die Welt”, który, stwierdzając, że „Saakaszwili kreuje się na zwycięzcę przy pomocy pięciu przywódców byłych radzieckich republik, w tym prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego”, zasugerował, że Polska należała do Związku Radzieckiego. Inni koledzy po piórze również nie chcieli być gorsi. „Spiegel” napisał o demagogii i jednostronności obrońców Gruzji, a „Frankfurter Allgemeine Zeitung” całkowicie dezawuuje sens wyprawy pięciu prezydentów.
Ktoś naiwny mógłby się wprawdzie zdziwić. Ktoś naiwny mógłby sądzić, że taka inicjatywa powinna się spotkać ze zrozumieniem i życzliwością. W końcu kilku nowych członków Unii szybko podejmuje wspólne działanie, jadąc w miejsce konfliktu zbrojnego. W końcu okazują solidarność słabszemu, ofierze agresji potężnej Rosji, krajowi, który, mimo wszystkich zastrzeżeń, chce bronić zachodnich wartości. Co więcej, w wyprawie uczestniczą przedstawiciele państw, w których głos należy się wsłuchiwać wyjątkowo uważnie, bo wszystkie były doświadczone komunizmem, a niektóre na własnej skórze przekonały się, czym są rosyjskie akcje humanitarne.
Ale niemieccy komentatorzy nie są naiwni. Po prostu ryby, dzieci i Polacy głosu nie mają. Piękny to zaiste przykład rozumienia wspólnej unijnej polityki zagranicznej. Tylko że w Polsce nie ma i mam nadzieję nie będzie na to zgody.
Skomentuj na blog.rp.pl