Globalizacja solidarności

Bez prawdy nie ma solidarności, chyba że będzie to solidarność między tymi, którzy mają władzę

Aktualizacja: 13.09.2008 08:08 Publikacja: 13.09.2008 00:04

Globalizacja solidarności

Foto: Rzeczpospolita

Red

Czego może nas jeszcze nauczyć to, co wydarzyło się w Polsce w Gdańsku w sierpniu 1980 r.? Wartości uniwersalne, którymi żywi się historia ludzkości, istnieją zawsze i wszędzie. Ale są takie czasy, gdy pewne wartości stają się dla nas szczególnie wyraźne. Wychodzą poza sferę intelektualnej abstrakcji, konkretyzując się w życiu jakiegoś narodu.

Bodaj Max Scheler powiedział, że wartości nie są tylko – jak twierdził marksizm – nadbudową ekonomii. Wartości istnieją – mówi Scheler – ale są słabe, nie mają mocy sprawczej. Są podziwiane, lecz nie napełniają brzucha. Ale zdarzają się takie czasy, kiedy wkraczają do historii. Nagle i niespodziewanie nabierają siły wypływającej z nieodpartego dążenia, niezbędnego do życia bardziej niż chleb. Zdarza się czasem, że palec boży wkracza do historii i radykalnie zmienia wszystkie kryteria, według których ją oceniamy. Wtedy historia staje się doświadczeniem wyzwolenia. Tak właśnie stało się tu: w Gdańsku, a potem w Warszawie, we Wrocławiu, w Krakowie i Lublinie, od Bałtyku aż po Podhale.

W czasach przygnębienia, gdy władza dominuje w historii – władza przemocy czy władza pieniądza – istnieje silna pokusa, by się poddać. Pojawia się wtedy pytanie: „co to jest prawda?”. Czy istnieje prawda stojąca ponad prawdą władzy? Czy dla tej prawdy warto znosić upokorzenia i cierpieć?W latach, gdy powstawały zalążki „Solidarności”, w sąsiedniej Czechosłowacji Vaclav Havel pisał znakomity esej pod tytułem „Siła bezsilnych”. Tą siłą jest prawda. W początkowym okresie komunizmu totalitarna władza chciała narzucić swoją prawdę. Później, kiedy rozwiało się jej złudzenie posiadania tajemnicy ludzkiego szczęścia, podstawą totalitaryzmu stało się zaprzeczenie prawdy. Tak przynajmniej tłumaczy Havel. Pod koniec lat 70. komunistycznej władzy nie zależy już na tym, by naród wierzył w prawdę komunizmu. Niech tylko ludzie udają, że wierzą, niech zrezygnują z sądzenia przez pryzmat prawdy, a osądzają tylko pod kątem zysku i indywidualnej korzyści – to wystarczy.

„Solidarność” zbuntowała się wobec władzy, która nie była już władzą totalitarną. Była władzą posttotalitarną. Havel wyjaśnia to na przykładzie napisu w witrynach sklepów warzywnych. Kierownikom tych sklepów nakazano wywiesić hasło: „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się”. I wszyscy sprzedawcy posłusznie je wywieszali. Czy naprawdę jedność proletariuszy świata leżała im na sercu? Wcale nie. Wieszali hasło ze strachu, po to, żeby uniknąć represji i kłopotów. Czy władza dawała się oszukać uległości sprzedawców? Wcale nie. Ale zmuszając ich do wieszania hasła, w które nie wierzyli, upokarzała ich ludzką godność. Godząc się na przytaknięcie kłamstwu, oduczali się wierzyć w prymat prawdy.

Prawda gdzieś pewnie jest. Tylko że jest słaba, nie należy do tego świata. W tym świecie nie liczy się prawda, lecz siła. A siła należała do reżimu. Zrezygnowanie z prawdy potwierdza moc silnych. Prawda nie może pozbawić możnych siły, ale zmusza, by tę siłę legitymowali wyższą racją. Skoro nie są do tego zdolni – delegitymizuje ich.

Z kolei afirmacja prawdy przekształca w podmiot moralny i historyczny ludzi, którzy ten obowiązek wobec niej na siebie przyjmują. Wtedy już nie są tylko poddanymi władzy, ale ją osądzają w imię prawdy. Ponadto prawda jednoczy bezsilnych. Każdego bowiem, kto demaskuje wielki fałsz, leżący u podstaw władzy panującego reżimu, afirmacja prawdy zmusza do tego, by jednocześnie wyzbył się własnych drobnych kłamstw, które służą mu do ochrony prywatnej korzyści i własnej wygody.

Wiemy, że tamtej zimy w czasach Jaruzelskiego internowanym proponowano wolność w zamian za potwierdzenie własnym podpisem, że oskarżenia przeciwko „Solidarności” są prawdziwe. Dylemat uwięzionych ukazuje i analizuje w napisanym wówczas artykule Tadeusz Styczeń. Bohater artykułu Jan musi podjąć decyzję. W domu czekają na niego żona i dzieci. Są zziębnięci i głodni. Cena wolności może wydawać się niska. Tylko jedno kłamstwo – Jan nawet nie musi udawać, że w nie wierzy. Czysta formalność.

Jednakże poprzez ten akt zmieni się sama natura walki i zmienią się jej narzędzia. To już nie będzie walka o prawdę, a afirmacja prawdy już nie będzie jej głównym narzędziem. Walka staje się walką o władzę, a przecież reżim znacznie przewyższa swą siłą tych, którzy mu się sprzeciwili. I gdyby nawet udało się im zwyciężyć reżim przemocą i siłą, to w rzeczywistości nic by się nie zmieniło. Po prostu uciemiężeni zmieniliby się w ciemiężców.

Dziś chcemy mówić o globalizacji solidarności. Zanim jednak przejdziemy do tego tematu, musimy najpierw zastanowić się, czym – i to nie w sferze abstrakcji, lecz konkretnie – jest solidarność w historii naszych czasów. Wartości bowiem dopiero wtedy nabierają siły i zmieniają bieg historii, gdy rysują się w twarzach ludzi, gdy wyrażają się w sposobie bycia, porywając innych, gdy ucieleśniają się już nie tylko w jednostkach, lecz w całej zbiorowości. To wydarzyło się w tamtych latach w Polsce.

Dlatego dzisiaj musimy zastanowić się nad historią, która rozpoczęła się w sierpniu 1980 roku. Powiedziałem – rozpoczęła się w sierpniu 1980 roku? Czy się nie pomyliłem? Wszak każdą historię poprzedza prehistoria: przed rokiem 1980 był rok 1979, a sierpień 1980 roku poprzedził czerwiec roku 1979.

W 1979 r. Jan Paweł II odbył pierwszą podróż do Polski. Rozproszony naród, patrzący bez nadziei w przyszłość, staje wobec wielkiego świadectwa prawdy o człowieku i narodzie. Ktokolwiek widział rzesze ludzi towarzyszące tej podróży, ktokolwiek pamięta panujące wówczas żywe uczucie braterstwa – nigdy już tego nie zapomni. W pewnym sensie był to drugi chrzest Polski albo – powtarzając za Janem Pawłem II – bierzmowanie narodu.

To wtedy odradza się w świadomości doświadczenie wzajemnej przynależności w imię prawdy o człowieku i prawdy o narodzie.

Bez polskiego papieża i bez podróży polskiego papieża do ojczyzny powstanie „Solidarności” byłoby niemożliwe. Potężne militarne imperium wyposażone w rozbudowany systemem kontroli społeczeństwa zostało wyzwane przez nieuzbrojony ruch, odwołujący się do prawdy i sumienia. Wbrew wszelkim przewidywaniom ten ruch w końcu zwyciężył. Żeby użyć oręża w obronie swojej władzy, ciemiężca musiał oszukać wiele sumień, także własne.

Była to walka o prawdę i o wolność. Była to – pamiętajmy – walka przeciwko porozumieniu z Jałty, które sztucznie podzieliło Europę, oddając w ręce despotycznej władzy połowę kontynentu. Wiem, że ten temat jest dziś szeroko dyskutowany w Polsce i właśnie dlatego warto zatrzymać się przy nim w sposób szczególny.

Zajrzyjmy do dawnych roczników pism takich jak „Znak”, „Tygodnik Powszechny” czy „Więź”. Przeczytajmy raz jeszcze przemówienia z okazji tysiąclecia chrztu Polski albo 900-lecia męczeńskiej śmierci św. Stanisława. Przypomnijmy sobie seminaria, które w tamtych latach przyciągały nie tylko inteligencję, ale także środowiska robotnicze. W tamtych refleksjach stale powraca nie tylko afirmacja chrześcijańskich korzeni polskiej i europejskiej kultury, ale także temat greckiego i rzymskiego dziedzictwa oraz jego wkładu w afirmację wartości osoby ludzkiej i znaczenia życia w prawdzie i wolności.

Nie ulega wątpliwości, że poprzez swoją walkę Polacy mówili z siłą: my też jesteśmy Europejczykami. Nie był to jednak przejaw ani ksenofilii, ani płytkiego kosmopolityzmu. Jan Paweł II wielokrotnie mówił o suwerenności wypływającej z kultury narodu, a zarazem o znaczeniu polskiej kultury dla Europy. Te refleksje znalazły zwięzły wyraz w przemówieniu wygłoszonym podczas pierwszej podróży do wolnej ojczyzny. Polacy – mówił wtedy papież – mogą albo wejść po prostu do Europy opanowanej przez kulturę konsumpcji i relatywizm etyczny, zwiększając ją tylko liczbowo, albo też wnieść do niej innowacyjny wkład, zrodzony z cierpienia i ze świadectwa dawanego w walce z uciskiem komunizmu.

W istocie podział Europy był negatywny w skutkach nie tylko dla krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Ucierpiała także Europa Zachodnia, dotknięta szczególną chorobą zapomnienia korzeni i prawdziwego sensu własnej kultury.

Jan Paweł II oczekiwał, że Polska wniesie do zjednoczonej Europy ten szczególny wkład, że ożywi pamięć wspólnych korzeni europejskiej kultury. Taki sens miała też jego batalia na rzecz uznania chrześcijańskich korzeni Europy w konstytucji. Nie chodziło tu – i nie chodzi – ani o roszczenie religijne, ani o uściślenie natury historycznej o coś, czemu nie mogą zaprzeczyć erudyci i co wybiega daleko poza życie zwykłych ludzi. Chodziło raczej o to, by do wspólnej świadomości Europy włączyć doświadczenie „Solidarności”, doświadczenie buntu robotników, chłopów i całego polskiego narodu przeciwko reżimowi, który twierdził, że sprawuje władzę w jego imieniu i interesie. Chodziło o to, by Europa uznała doświadczenie walki o wolność, prowadzonej w imię chrześcijańskiej nauki społecznej, prowadzonej bez używania przemocy, nie z zemsty i nienawiści, lecz w imię miłości i poszanowania praw każdego człowieka.

Na tym polega pierwsza wielka globalizacja solidarności, nie tej abstrakcyjnej, ale konkretnej – wartości na nowo odkrytej i ukazywanej w historii Europy i świata.

W tej dziedzinie pozostaje jeszcze bardzo wiele do zrobienia. Instytucje Unii Europejskiej nie potrafiły stanąć na wysokości zadania, a być może i Polska skoncentrowała swoje wysiłki raczej na tym, by nadrobić opóźnienie w stosunku do krajów bogatych.

Europa nie podjęła wezwania Jana Pawła II, by na nowo odkryć własną tożsamość, wychodząc od chrztu narodów, i może w tym właśnie tkwi najgłębsza przyczyna porażki, jaka dotknęła najpierw konstytucję w referendach we Francji i w Holandii, a niedawno skromniejszy traktat Unii w referendum w Irlandii.

Czy można pałać entuzjazmem do zbiurokratyzowanej Europy, w której odnosi się czasem wrażenie, że wkład chrześcijan jest niepożądany, a wręcz budzi lęk i spotyka się z odrzuceniem?

Problem globalizacji solidarności wiąże się, ogólniej rzecz ujmując, z problemem walki o afirmację europejskiej tożsamości.

Stajemy dziś wobec dwojakiej pokusy. Pierwsza podpowiada, by zadowolić się Europą bez wartości, dla której akcesja Polski i innych krajów, które wyszły z komunizmu, do wspólnych instytucji nie oznacza nowego początku, okazji do lepszego poznania własnej tożsamości, ale jest po prostu zwykłym „rozszerzeniem”. Pod tym względem Polska przeżywa razem z Europą ten sam trudny okres.

Druga – to pokusa zrezygnowania z Europy, wycofania się na marginalną pozycję w procesie jej budowania, lub – co gorsza – wyjścia poza nią. Wszak nie istnieje żaden inny kontekst, żadna inna historia, żadna inna rodzina narodów, z którą Polska mogłaby związać swój los.

Cóż zatem robić, gdy obie pokusy prowadzą w ślepy zaułek – każą zrezygnować z globalizacji solidarności, więcej, w pewnym sensie zrezygnować także z jej pamięci? Oczywiście ten problem dotyczy nie tylko Polski. Globalizacja solidarności, powrót do wspólnych chrześcijańskich korzeni naszej europejskiej kultury jest problemem wszystkich europejskich narodów.

Przed nami trudna, ale jedyna możliwa droga. Tu, w Warszawie, trzeba podjąć na nowo trudną drogę walki o Europę świadomą swojej historii i swojego powołania w świecie, o Europę, która będzie umiała przyjąć doświadczenie „Solidarności” do swojej wspólnej świadomości, o Europę, która będzie umiała globalizować solidarność.

Zrazu wydaje się, że wiedzie przez pustynię, gdzie wszystko sprzysięga się przeciwko nam. A przecież nie jest to droga trudniejsza niż ta, którą mieli przed sobą ludzie więzieni za przekonania w latach 80.; nie jest trudniejsza niż ta, którą mieli przed sobą ludzie podtrzymujący żywą pamięć prawdy o człowieku i historii narodu w strasznych latach 40. i 50., 60. i 70.

Najważniejsze w tej walce jest potwierdzenie prymatu prawdy oraz konstytutywnego, nierozerwalnego związku między prawdą i wolnością. Kiedy wolność nie chce podporządkować się prawdzie, staje się samowolą, racją możnych, usprawiedliwiającą ich prawo do forsowania wszelkimi środkami własnych interesów i narzucania swej władzy.

Tu tkwią także korzenie solidarności. Jesteśmy solidarni, bo uznajemy prawdę o godności każdej osoby ludzkiej i zgadzamy się z wymogiem ograniczenia władzy w taki sposób, by nie przytłaczała słabszych. Bez prawdy nie ma solidarności, chyba że będzie to solidarność między tymi, którzy mają władzę. Św. Augustyn pisał: „Remota Justitia, quid sunt regna nisi magna latrocinia?”, co w tłumaczeniu brzmi tak: „Państwo, które nie kierowałoby się sprawiedliwością, zredukowałoby się do wielkiej bandy złodziei”.

Wchodzi tu w grę kwestia pojmowania społeczeństwa, człowieka, demokracji.Z jednej strony istnieje pojęcie demokracji pozbawionej wartości i korzeni, więcej, nieufnej w stosunku do ludzi, którzy lojalność wobec wartości i korzeni uważają za swój obowiązek. Z drugiej – pojęcie demokracji, która wartości i korzenie uznaje i na nich opiera tożsamość narodów i Europy.

Czy jest ryzyko, że afirmacja tożsamości będzie prowadzić do nietolerancji wobec ludzi, którzy nie podzielają tych samych wartości? Takie ryzyko faktycznie istnieje. Zarówno historia, jak i czasy współczesne dostarczają bardzo wielu przykładów fanatyzmu religijnego. Czy tak się dzieje w Europie w dniu dzisiejszym? Tu przychodzi nam z pomocą przykład „Solidarności”, która walczyła w imię chrześcijańskich wartości, nie stosując przemocy, bo podstawową chrześcijańską wartością jest poszanowanie człowieka i jego wolności. W przeciwnym wypadku cóż broni słabych i ubogich przed krzywdami ze strony silniejszych, których sumienia nie wiąże żadna prawda?

Czy można zaprzeczyć, że w dniu dzisiejszym śmiertelną chorobą naszych demokracji jest najszerzej pojmowana korupcja, oznaczająca nie tylko kupczenie decyzjami politycznymi, ale także pozbawione skrupułów korzystanie z władzy publicznej dla osiągania stronniczych celów wbrew wspólnemu dobru?

Aby oprzeć się korupcji, potrzeba nam polityki zakorzenionej w silnych wartościach. Aby odeprzeć pokusę autorytaryzmu, trzeba wśród tych wartości postawić na pierwszym miejscu człowieka i jego wolność. Na krótko przed zakończeniem II wojny światowej dwaj wielcy niemieccy filozofowie żydowskiego pochodzenia Max Horkheimer i Theodor Wiesengrund Adorno mówili o „dialektyce oświecenia”. Zakładali sytuację, w której oświecenie może przeobrazić się w swoje przeciwieństwo, jeśli w swej walce z wszelkim przesądem obróci się przeciwko człowiekowi i potraktuje za przesąd także jego prawa i godność.

To właśnie jest choroba, na którą w dniu dzisiejszym cierpi Europa. Do tego tematu powrócił w swoim wystąpieniu podczas pierwszej podróży do Francji Jan Paweł II. Wielkie zasady rewolucji francuskiej mogą obrócić się przeciwko człowiekowi w chwili, gdy oderwą się od całościowej chrześcijańskiej koncepcji człowieka i jego godności.

Mówiliśmy do tej pory o globalizacji solidarności przede wszystkim w wymiarze europejskim. Zanim skończę, chciałbym powiedzieć jeszcze kilka słów na temat globalizacji solidarności w skali całego świata. Lata upadku komunizmu to także okres, kiedy dochodzi do szerokiej liberalizacji rynków, prowadzącej do wielkich przekształceń w światowej gospodarce, które zwykliśmy określać mianem globalizacji.

Globalizacja rynków przyniosła wiele pozytywnych skutków dla ubogich tego świata. Nowe państwa weszły na scenę światowej gospodarki, dopominając się o miejsce, do którego miały słuszne prawo. Trudno jednak zaprzeczyć, że wskutek tego procesu doszło także do osłabienia i regresu w dziedzinie ochrony praw pracowników.

Podczas gdy kapitał i rynek nabierały wymiarów globalnych, ochrona praw pracowniczych zachowywała niezmiennie swój wymiar krajowy, a w obliczu siły wielkich przedsiębiorstw i rynku możliwości krajów w obronie wspólnego dobra coraz bardziej słabły. Firmy przenoszą się do krajów oferujących korzystniejsze warunki, a do korzystniejszych warunków często zalicza się także możliwość bezwzględnego wyzyskiwania pracowników. Po układzie ogólnym w sprawie ceł i handlu potrzebny jest nam nowy układ ogólny w sprawie płac i prawa pracy. Promowanie przestrzegania tych praw, zarządzanie i kierowanie globalizacją powinny należeć do fundamentalnych zadań Europy świadomej swych humanistycznych i chrześcijańskich korzeni, Europy zdolnej przyjąć pamięć i dziedzictwo wielkiego ruchu ludzi pracy, jakim była i jest „Solidarność”.

Skrót wystąpienia podczas konferencji „Solidarność świata: globalizacja a nauczanie Jana Pawła II”, która odbyła się 30 sierpnia w Warszawie

Czego może nas jeszcze nauczyć to, co wydarzyło się w Polsce w Gdańsku w sierpniu 1980 r.? Wartości uniwersalne, którymi żywi się historia ludzkości, istnieją zawsze i wszędzie. Ale są takie czasy, gdy pewne wartości stają się dla nas szczególnie wyraźne. Wychodzą poza sferę intelektualnej abstrakcji, konkretyzując się w życiu jakiegoś narodu.

Bodaj Max Scheler powiedział, że wartości nie są tylko – jak twierdził marksizm – nadbudową ekonomii. Wartości istnieją – mówi Scheler – ale są słabe, nie mają mocy sprawczej. Są podziwiane, lecz nie napełniają brzucha. Ale zdarzają się takie czasy, kiedy wkraczają do historii. Nagle i niespodziewanie nabierają siły wypływającej z nieodpartego dążenia, niezbędnego do życia bardziej niż chleb. Zdarza się czasem, że palec boży wkracza do historii i radykalnie zmienia wszystkie kryteria, według których ją oceniamy. Wtedy historia staje się doświadczeniem wyzwolenia. Tak właśnie stało się tu: w Gdańsku, a potem w Warszawie, we Wrocławiu, w Krakowie i Lublinie, od Bałtyku aż po Podhale.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Agnieszka Fihel: Migracja nie załata nam dziury w demografii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Dzieci nie ma i nie będzie. Kto zawinił: boomersi, millenialsi, kobiety, mężczyźni?
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji