Śmierć dziesięciu francuskich żołnierzy w zasadzce talibów powoduje, że rząd w Paryżu rozważa wycofanie się z Afganistanu. Śmierć trzech polskich żołnierzy każe władzom w Warszawie zastanawiać się nad polską doktryną militarną. Serwisy informacyjne podają, że zachodni alianci przegrywają wojnę w Afganistanie, gdyż przez siedem lat walk odnotowali blisko 900 ofiar śmiertelnych, czyli mniej niż w ciągu dwóch miesięcy w polskich wypadkach drogowych. Wszystkie te i ogromna liczba innych przykładów mogłyby stanowić przesłankę do wysunięcia tezy, że współczesne demokracje nie potrafią prowadzić wojny, a więc skazane są w relatywnie krótkim czasie na zagładę.
Wojna jest stanem wyjątkowym, w którym normą staje się zabijanie ludzi na dużą skalę. Wojna jest złem, ale jeśli zmuszeni jesteśmy ją podjąć, musimy zaakceptować jej ponure konsekwencje. Najbardziej drastyczną z nich jest konieczność śmierci licznych uczestniczących w niej żołnierzy, a także osób cywilnych. Jeśli nie potrafimy tego przyjąć, to nie powinniśmy zgadzać się na wojnę.
Dla państw, które szanują życie ludzkie i traktują je jako fundamentalne dobro, wojna powinna być ostatecznością. Nic jednak nie wskazuje, abyśmy w możliwej do przewidzenia przyszłości mogli jej uniknąć. Społeczeństwa, dla których osoba ludzka jest wartością najwyższą, muszą się bronić przed barbarzyńcami i agresywnymi państwami powodowanymi fanatycznymi ideologiami. Obrona oznacza także wielokrotnie zaangażowanie się w pomoc krajom i narodom zaatakowanym przez tego typu agresora.
Sprawę komplikuje postęp technologiczny, który sprawia, że współcześnie obrona niekiedy musi oznaczać uderzenie wyprzedzające. Zniszczenie przez Izrael reaktorów atomowych Saddama Husajna uratowało Bliski Wschód przed kataklizmem. Być może niedługo podobna konieczność pojawi się w wypadku Iranu, tylko że w tej sytuacji nie wystarczy jednorazowy nalot, a żeby zapobiec wojnie nuklearnej, trzeba będzie podjąć wojnę konwencjonalną.
Jeszcze innym problemem jest zagadnienie interwencji humanitarnych. Czy wobec aktów ludobójstwa, jak np. w Rwandzie, państwa Zachodu powinny pozostawać bierne? A jeśli nie, to jakie należy przyjąć kryteria podejmowania decyzji, jakie środki i metody należy stosować? Wyobrażenie, że sprawy te załatwia prawo międzynarodowe, jest więcej niż naiwne. Konwencje międzynarodowe dalekie są ciągle od przekształcenia się w spójny system praw, zwłaszcza że – co najważniejsze – nie tylko nie działają, ale i trudno sobie współcześnie wyobrazić działanie ponadnarodowych instytucji nadzorujących przestrzeganie takiego prawa. Wprawdzie UE jest przykładem hiperregulacji prawnej, ale nie obejmuje ona państw, które dzielą konflikty mogące przerodzić się w wojnę, i to nie owe regulacje wyeliminowały zagrożenie tego typu konfliktami. ONZ, który od początku był tworem kalekim, dziś, gdy przewodniczący jego zgromadzenia, komunista z Nikaragui, występuje z potępieniem „agresji gruzińskiej na Osetię”, jest już wyłącznie własną karykaturą. Chociaż co jakiś czas państwa europejskie organizują pod auspicjami ONZ trybunały sądzące przeszłe zbrodnie na międzynarodową czy międzyetniczną skalę, jak te osądzające zbrodnie w byłej Jugosławii czy Rwandzie, ale równocześnie nie są w stanie nawet potępić ludobójstwa rosyjskiego w Czeczenii czy prześladowania Tybetańczyków i Ujgurów przez Chiny.