Świat według Blago

W Chicago polityka to zajęcie dla twardzieli. Jeden z nich wkrótce zasiądzie w Białym Domu. Drugiemu grozi więzienie za to, że chciał przehandlować senatorski mandat pierwszego

Aktualizacja: 14.12.2008 08:49 Publikacja: 12.12.2008 23:53

Trzej mocni ludzie z Chicago: gubernator Rod Blagojevich, prezydent-elekt Barack Obama, burmistrz mi

Trzej mocni ludzie z Chicago: gubernator Rod Blagojevich, prezydent-elekt Barack Obama, burmistrz miasta Richard M. Daley

Foto: Reuters

W marzeniach Rod Blagojevich widział siebie w Białym Domu. Oczyma wyobraźni czytał nagłówki gazet z 2016 roku: „Syn serbskiego imigranta odniósł historyczne zwycięstwo”. Miałby wtedy 60 lat, wcale nie za dużo, całkiem w sam raz.

Swymi marzeniami dzielił się czasem ze współpracownikami, a przede wszystkim z ludźmi, od których wpływały pieniądze na konto jego funduszu wyborczego działającego pod wdzięczną nazwą Przyjaciele Blagojevicha.

Miał wielkie ambicje. Tak przynajmniej wynika z aktu oskarżenia, jaki przeciw gubernatorowi stanu Illinois wniosła we wtorek do sądu federalna prokuratura. Rod Blagojevich próbował – twierdzi FBI – sprzedać miejsce w Senacie opuszczone przez Baracka Obamę po jego niedawnym zwycięstwie w wyborach prezydenckich.

[srodtytul]Rzadka gratka[/srodtytul]

Wielu nazywa go po prostu Blago ze względu na trudne do wymówienia dla Amerykanów nazwisko. Ma 52 lata, bujną, kasztanową czuprynę – trochę w stylu telewizyjnego kaznodziei z początku lat 80. – i okrągłą, nieco chłopięcą twarz. Na dzień przed wyborami prezydenckimi na twarzy tej musiało rysować się napięcie.

Nie pałał wielką miłością do Obamy, ale w zwycięstwie senatora z jego stanu upatrywał szansy na reanimowanie swej tracącej impet kariery. Jak każdy stan, Illinois ma dwa miejsca w amerykańskim Senacie. Zgodnie z prawem jeśli któreś z nich się zwolni w okresie między wyborami, przywilej mianowania kogoś na pozostałą część kadencji przypada właśnie gubernatorowi. To rzadka gratka. Za jednym pociągnięciem gubernatorskiego pióra można trafić do elitarnego grona 100 w izbie wyższej amerykańskiego Kongresu. Bez konieczności wydawania milionów na męczącą kampanię, która może lec w gruzach w wyniku jednego fałszywego kroku, przypadkowo rzuconego słowa. Bez męki przymilania się wyborcom i żebrania o ich głosy. Nic dziwnego, że kolejka chętnych była długa. Na jej czele stała kandydatka numer jeden, doradczyni przyszłego prezydenta. Jej nazwisko nie pada w dokumentach, ale wiadomo, że chodzi o bliską przyjaciółkę Obamów, bizneswoman Valerie Jarrett.

– Przygotuję się i któregoś dnia nadejdzie moja szansa – powiedział kiedyś Lincoln. Blago był gotowy i potrafił rozpoznać nadchodzącą szansę.

[srodtytul]Lincoln przewraca się w grobie[/srodtytul]

Abraham Lincoln, największy syn stanu Illinois, przewróciłby się w grobie, słysząc, jak gubernator się targował – uważa prokurator federalny Patrick Fitzgerald. Lincoln może tak, ale całe generacje następujących po nim lokalnych polityków pewnie nie. Chicago to miasto twardzieli. Jego industrialno-imigracyjna historia i oschły, płaski krajobraz ukształtowały charakter ludzi.

Polityczna mapa miasta przypomina dawne Niemcy z niezliczoną liczbą księstw pod rządami udzielnych władców – nierzadko dziedzicznych, bo wyborcy przywiązują się do nazwisk. To miasto aldermanów, wszechmogących członków rady miejskiej, którzy rządzą w swych okręgach wyborczych. Gra się tu twardo, nierzadko na pograniczu prawa, a czasem poza jego granicami. – Wywodzę się z chicagowskiej polityki. Jesteśmy przyzwyczajeni do ostrej gry – zapewniał Barack Obama na początku walki wyborczej, gdy dziennikarze pytali go, czy zniesie wymianę ciosów z Hillary Clinton.

Obama przeprowadził się do Chicago już jako dorosły człowiek, ale to właśnie Wietrzne Miasto ukształtowało go jako polityka. Ludzie z Chicago stanowią dziś jego najbliższe otoczenie – doradcy David Axelrod, Valerie Jarrett czy William Daley, syn legendarnego byłego burmistrza miasta i brat obecnego, nie mniej słynnego burmistrza. A także szef gabinetu przyszłego prezydenta Rahm Emanuel, który pracował u Daleya juniora, zanim trafił do Białego Domu jako doradca Clintona.

Gdy w 2002 roku Blagojevich opuścił fotel kongresmena, by startować na gubernatora, ludzie z „maszyny Daleyów” pomogli Emanuelowi wskoczyć na jego miejsce do Kongresu. Tak to się wszystko dziwnie kręci w tej chicagowskiej politycznej karuzeli.

Rod Blagojevich urodził się i wychował w Chicago i tam uczył się polityki. Jego ojciec, dawny serbski partyzant, wyemigrował do Stanów tuż po wojnie, by podjąć pracę w chicagowskiej stalowni. W rodzinie się nie przelewało. Blago ciężko pracował, by zapłacić za swą edukację: czyścił buty, dostarczał pizzę, pracował w pakowni mięsa, a w wakacje – przy rurociągu na Alasce. Typowy self-made man.

[srodtytul]A może Czerwony Krzyż?[/srodtytul]

To kurewsko cenna rzecz, nie oddaje się jej o tak, za darmo – powiedział w przeddzień wyborów swoim doradcom Blagojevich. Dlatego jego zastępca zasugerował, by Blago ujął to, czego oczekuje w zamian za senacką nominację, w formie zwięzłej listy. W ten sposób jego wysłannicy negocjujący z wysłannikami kandydatów mieliby jasne instrukcje negocjacyjne.

Gubernatorowi spodobał się ten pomysł, choć zachowywał czujność: – To nie może być w formie pisemnej – zaznaczył. Przemyślenia zajęły mu tylko jedną noc. Następnego dnia, gdy pierwsze strony większości gazet świata zdobiła podobizna pierwszego czarnego prezydenta w historii Ameryki, Blago przedstawił ludziom z najbliższego otoczenia listę oczekiwań: wszystkie wiązały się z osobą prezydenta elekta. Gubernator spodziewał się, że nowy lokator Białego Domu wyjdzie z „czymś naprawdę wielkim”, z ofertą, która będzie warta jego następcy w Senacie.

Chodziło przede wszystkim o wpływowe stanowisko, na przykład ambasadora w jakimś ważnym kraju albo lepiej: szefa jednego z resortów w nowej administracji.

Przez moment zastanawiali się nad stanowiskiem prezesa amerykańskiego Czerwonego Krzyża, ale uznali, że to nie leży w gestii Obamy. Ten kierunek myślenia zaintrygował jednak Blagojevicha. Eureka: prywatna fundacja zależna od państwowych pieniędzy! Kazał swoim ludziom wybadać, czy Obama nie mógłby doprowadzić do zwolnienia prezesa jednej z takich dużych fundacji. A także – ile może zarabiać taki prezes.

Całą powyborczą środę Blago spędził na rozmowach i rozmyślaniach. By nakłonić obóz prezydenta elekta to szybszego działania, kazał dokonać przecieku do lokalnej prasy, w którym za faworyta do gubernatorskiej łaski wskazano kandydata numer dwa.

[srodtytul]„Już ledwo zipię”[/srodtytul]

Rod Blagojevich nie jest wynaturzeniem – jest dzieckiem politycznej tradycji. W ostatnich czterech dekadach czterem byłym lub urzędującym gubernatorom Illinois stawiano przed sądem zarzuty korupcyjne – z tego trzech trafiło za kratki. Pozostali, zdaniem złośliwców, byli po prostu inteligentniejsi od tej pechowej czwórki.

Gubernator stanu Illinois zarabia rocznie ponad 170 tysięcy dolarów, co kwalifikuje go co prawda do grona zamożnej klasy średniej, ale w amerykańskich warunkach wcale nie jest uznawane za jakieś wielkie kokosy. – Już ledwo zipię finansowo i nie chcę już być gubernatorem przez następne dwa lata – skarżył się przed miesiącem swoim doradcom Blago.Nie chodziło zapewne wyłącznie o prywatne konto. Pieniądze to olej napędowy amerykańskiej polityki – nie gwarantują wyborczego zwycięstwa, ale ich niedobór gwarantuje przegraną.

Dziennikarz „Washington Post” David Broder wspominał w czwartek na łamach tej gazety, jak przed demokratycznymi prawyborami gubernatorskimi w 2002 roku Blagojevich wydawał mu się bez szans w zderzeniu z dwoma innymi, znacznie lepiej prezentującymi się rywalami. „Nie spisuj go na straty. Ten facet to maszyna do robienia pieniędzy”, wyjaśnił wtedy Broderowi kolega z lokalnej, chicagowskiej prasy.

Zdolność zorganizowania hojnych sponsorów była jego silną stroną. Gdy został gubernatorem, Przyjaciele Blagojevicha zasilani byli między innymi przez magnata nieruchomości Antoina Rezko, który wpłacał też na konto kampanii ówczesnego senatora stanowego Obamy. W zamian za wsparcie Blagojevich mianował na najwyższe stanowiska w stanowym inspektoracie budowlanym ludzi związanych z deweloperem.

I na tym froncie sytuacja Blago wyglądała jednak coraz bardziej mizernie. Rezko został niedawno postawiony przed sądem i uznany za winnego korupcji. Mająca wejść w życie od pierwszego stycznia nowa ustawa stanowa, której współautorem był jeszcze przez odejściem do Waszyngtonu Obama, znacznie ograniczy urzędnikom państwowym możliwość przyjmowania donacji od prywatnego biznesu. Maszyna Blago zaczynała się zacinać, i to przez Obamę. Gubernatorowi należało się jakieś zadośćuczynienie.

[srodtytul]Lady Makbet[/srodtytul]

W akcie oskarżenia czytamy: „Rod Blagojevich wyraził zainteresowanie tym, jak znaleźć jakiś sposób na zarobienie pieniędzy i podbudowę finansowej stabilizacji przy jednoczesnym zachowaniu możliwości uczestnictwa w życiu politycznym”.

Nie ma w tym nic zdrożnego. Na przykład taki Rahm Emanuel w paroletniej przerwie między pracą u Clintona i wielką polityką w Kongresie dostał dzięki partyjnym powiązaniom lukratywne zajęcie na Wall Street, gdzie bez większego wysiłku zgarnął miliony dolarów, które dały mu finansowy fundament do dalszej służby narodowi za znacznie mniejsze pieniądze.

Do 7 listopada oczekiwania Blago wobec nowej administracji bardzo się wyklarowały. W rozmowach ze swymi emisariuszami jasno określił swe oczekiwania finansowe: 250 do 300 tysięcy dolarów rocznie. Dodatkowych apanaży spodziewał się z racji zasiadania w radach nadzorczych różnych organizacji. 7 listopada jego przyszłość nabierała ekscytujących kształtów.

8 listopada, cztery dni po wyborach, Blago zaczął rozmyślać nad przyszłością żony. Za każym wielkim mężczyzną stoi wielka kobieta, głosi ludowa mądrość. Wielu twierdzi, że nie mógłby wejść na ścieżkę wielkiej kariery, gdyby nie pomogła mu w tym żona. Patti Mell to nie tylko atrakcyjna i obrotna kobieta – to także, a może przede wszystkim, córka Richarda Mella, jednego z najbardziej wpływowych radnych w całym mieście. To on załatwił młodemu, nikomu nieznanemu Blago jego pierwszą posadę po studiach – w biurze prawniczym innego bossa chicagowskich władz lokalnych, legendarnego amerykańskiego Chorwata Edwarda Vrdolyaka.

Blago słabo odwdzięczył się Mellowi za pomoc. Parę lat temu teść obraził się na zięcia, gdy ten kazał zamknąć z „przyczyn ekologicznych” wysypisko śmieci należące do jakiegoś odległego pociotka Mellów. Stary wylał całą swą gorycz do mediów. Blagojevich był już jednak wtedy grubą szychą, nie potrzebował poparcia teścia.

Jako dobry mąż dbał jednak o interes żony. Widział ją w jakimś banku inwestycyjnym, a może radzie nadzorczej. Jej umiejętności wyceniał na co najmniej 150 tysięcy rocznie. Patti była jednym z najbliższych doradców Blago. Gdy postanowił w październiku wymusić na lokalnym dzienniku „Chicago Tribune” zwolnienie krytycznych wobec niego publicystów, grożąc kierownictwu pogrążonej w finansowych tarapatach gazety utrudnieniem sprzedaży należącego do niej stadionu drużyny baseballowej, żona stała tuż obok. – Wstrzymaj ten pieprzony biznes z Cubsami. Niech spadają – słychać było w tle jednego z nagrań głos pierwszej damy Illinois.

[srodtytul]Zmiana, w którą można uwierzyć[/srodtytul]

Sześć lat temu Blagojevich, były prokurator, dochodził do władzy pod hasłem walki z korupcją z grupami interesów oraz ogólniej – pod znajomą skądinąd zapowiedzią zmiany i odnowy. – Gubernator musi mieć wolę walki z grupami interesów. To oznacza potrząśnięcie systemem, który służy samemu sobie, a nie ludziom – mówił podczas wystąpienia w hucie, w której niegdyś pracował jego serbski ojciec. Zapowiadał politykę ponad podziałami.

Jego rywalem był republikanin Jim Ryan, który na swoje nieszczęście miał takie samo nazwisko, co odchodzący w atmosferze korupcyjnego skandalu gubernator George Ryan, odsiadujący zresztą obecnie swój wyrok za kratkami. Przedwyborcze sondaże wskazywały na to, że wielu wyborcom jeden Ryan mylił się z drugim. Blagojevich skrzętnie to wykorzystał.

To była złota epoka Blago. Od tamtej pory jego notowania spadały z roku na rok, by osiągnąć ostatnio historyczne dno – wedle niedawnych sondaży tylko 13 procent mieszkańców Illinois miało dobre zdanie o pracy swego gubernatora. Jakby tego było mało, wokół Blago zaciskała się pętla prokuratorskiego dochodzenia. Niemal od samego początku jego gubernatorskich rządów ambitny prokurator Fitzgerald gromadził przeciwko niemu dowody. Wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazywały, że oskarżenie jest blisko. Blago miał coraz mniej czasu.

10 listopada, gdy jego doradcy zaczęli mu sugerować, że z dealu z Obamą może nic nie wyjść i że być może będzie musiał trochę się przyczaić przez najbliższe dwa lata, Blago eksplodował.

– Dać temu skurwielowi jego senatora! Tak za nic? Niech sp... – wściekał się, zapewne ku uciesze podsłuchujących go agentów FBI. W jego głowie zaczęła dojrzewać inna możliwość: opcja nuklearna, pójście na całość.

Poważnie rozważał możliwość mianowania samego siebie do Senatu USA. Jak czytamy w akcie oskarżenia, idea była dla niego atrakcyjna z paru powodów. Jako senator łatwiej mógłby obronić się przed ewentualnymi oskarżeniami korupcyjnymi, poszerzyłby swe kontakty w świecie biznesu i być może udałoby mu się załatwić dla żony posadę lobbystki.

Parę dni później Valerie Jarrett ogłosiła, że nie zamierza ubiegać się o miejsce po Obamie. Blago do końca był jednak przekonany, że to tylko taktyczne rozgrywki. Że ludzie Obamy w końcu dadzą mu to, o co prosi. Do końca rozważał też senacką autonominację.

Dwa tygodnie przed aresztowaniem Blagojevicha najbliższy doradca Obamy David Axelrod na pytanie, czy prezydent elekt kontaktował się z gubernatorem w sprawie obsady zwalnianego przez siebie mandatu, odparł: – Wiem, że rozmawiał o tym z gubernatorem i padło parę różnych nazwisk, w tym takie, które bardzo odpowiadają prezydentowi elektowi.

Po zatrzymaniu Blagojevicha Obama wyraził oburzenie i smutek. Wezwał gubernatora do ustąpienia i zapewnił, że ani on, ani nikt z jego najbliższych doradców absolutnie nie kontaktował się z Blagojevichem w sprawie nominacji.

Sam gubernator wyszedł z aresztu za kaucją wysokości 4,5 tysiąca dolarów i w czwartek podjął normalną pracę. Jest dobrej myśli. Technicznie wciąż jest gubernatorem i decyzja o mianowaniu następcy Baracka Obamy w Senacie USA nadal należy do niego. Do wyborów roku 2016 zostało jeszcze sporo czasu.

W marzeniach Rod Blagojevich widział siebie w Białym Domu. Oczyma wyobraźni czytał nagłówki gazet z 2016 roku: „Syn serbskiego imigranta odniósł historyczne zwycięstwo”. Miałby wtedy 60 lat, wcale nie za dużo, całkiem w sam raz.

Swymi marzeniami dzielił się czasem ze współpracownikami, a przede wszystkim z ludźmi, od których wpływały pieniądze na konto jego funduszu wyborczego działającego pod wdzięczną nazwą Przyjaciele Blagojevicha.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą