Knotzowie w sprawach seksu byli otwarci. Na półce w bibliotece stała książka „Małżeństwo doskonałe” Teodora van de Velde, ówczesny podręcznik ars amandi. A o tym, że nie była bezużyteczna, mały Ksawery przekonał się, podsłuchując rozmowę, w której rodzice dziwili się, że kuzyn czegoś o „tych rzeczach” nie wiedział. – Seks nie był w domu tematem tabu – opowiada zakonnik. Gdy miał 5 lat, dostał od rodziców w prezencie węgierską książeczkę. Na obrazkach były kogut i kurka, piesek i suczka, mężczyzna i kobieta. I małe kurczaki, pieski i dzieci. Uproszczony, dostosowany do możliwości percepcji kilkuletniego umysłu, proces rozrodczy. – Dzięki temu wcześnie wiedziałem, skąd się biorą dzieci, i nie zadawałem pytań – opowiada.
Gdy podrósł, edukacja przeniosła się na poziom książki „Co każdy chłopak wiedzieć powinien”. – Świerszczyków pod łóżkiem nie było – zapewnia. Chociaż koledzy w szkole się nimi ekscytowali, nie za bardzo miał świadomość, co to dokładnie jest. Wiedział jednak, że coś złego. Rodzinie zdarzało się wyjeżdżać za zachodnią granicę. Wtedy w kioskach między półkami szukał komiksów. Tam drukowano ich mnóstwo, w Polsce były nie do dostania. Raz przy tych poszukiwaniach zobaczył na wystawie coś z pornografii. Rodzice jednak delikatnie go odciągnęli – tak że nie zdążył się przyjrzeć. Więc była edukacja seksualna, ale zdrowa, bez przegięcia.
To, że zostanie kapłanem, zrozumiał w trzeciej klasie liceum. Wcześniej była formacja w ruchu oazowym, kilka miłości na zabój, w tym jedna prawie roczna, „szczęśliwa i nieszczęśliwa”. Zakon kapucynów wybrał metodą prób i błędów, zafascynowany osobowością jednego z kapłanów. Trzy lata nowicjatu, w klasztorze poza miastem, który prowadził gospodarstwo rolne, uznaje za cenne doświadczenie. Praca w polu, wstawanie o 5 rano do obrządku świń i krów. – Nie szło mi za dobrze, byłem miejskim dzieckiem. Koledzy czasem pomagali, ale trzeba zaczynać od podstaw, od zwykłej fizycznej pracy. – Potem było sześć lat seminarium w Krakowie. Po jego ukończeniu trafił do Wrocławia. Katechizował w liceum ekonomicznym, gdy religia wchodziła do szkół. Prowadził też odnowę charyzmatyczną, w której ludzie mistycznie porozumiewają się z Bogiem. – Nie jest to do końca moje – przyznaje.
[srodtytul]Przemycanie wartości[/srodtytul]
O tym, że zajmie się problemami seksualnymi małżeństw, zdecydował, gdy jako młody kapłan pod koniec lat 90. przez trzy lata mieszkał w klasztorze we Fryburgu. Tam, ucząc się języka, obserwował odrywanie się ludzi od religii. Problemy aborcji, antykoncepcji, celibatu, in vitro były stawiane na porządku dziennym, ale bez żadnej refleksji w punktu widzenia nauczania Kościoła. – Zrozumiałem wtedy, że dla tych wszystkich spraw kluczowy, newralgiczny jest problem człowieka i jego seksualność. Postanowiłem więc się nim zająć – opowiada. Część materiałów do pracy naukowej przywiózł z Fryburga. Nad doktoratem pracował już na KUL. Pracę obronił w 2000 r. Zaraz potem wydał w wersji książkowej „Akt małżeński. Szansa spotkania z Bogiem i współmałżonkiem”. – Byłem pierwszym od 30 lat księdzem w polskim Kościele, który na taką skalę zajął się rozwijaniem teologii ciała – podkreśla. Publikacja traktująca o tym, że Pan Bóg nie jest wrogiem małżeńskiego seksu, przeszła jednak bez echa. Pisana naukowym językiem nie przebiła się do mediów. O. Knotz postanowił więc spróbować inaczej. – Wiedziałem, w jakim kierunku trzeba iść. To, o czym opowiadam, powinno być piękne, ekscytujące, atrakcyjne. I – by dotrzeć do ludzi – musiało burzyć stereotypy, wkładać kij w mrowisko – uśmiecha się, opowiadając o swoim planie. No i zawrzało. Na forum „Frondy”, która wiosną zrobiła z o. Knotzem długi wywiad, na forach katolik.pl i wielodzietni.org. A nawet na portalach gejowskich. Jedni atakowali: „Książki o. Knotza można tłumaczyć na różne języki. Ale myślę, że w niektórych sprawach o. Knotz będzie się musiał tłumaczyć przed Panem Bogiem”. „Wydaje mi się, że w scenariuszu o. Knotza woda toaletowa wygrywa z wodą święconą 1:0”. Inni brali zakonnika w obronę: „Przeczytałam całą książkę i nie znalazłam tam nic złego. Po tej książce wiem, że trzeba trwać we wstrzemięźliwości w odpowiednim czasie”.
Teraz, gdy o. Knotz w zaciszu kapucyńskiego klasztoru ogląda dyskusję, którą wywołał, może zacierać ręce. Jego skrzynka e-mailowa jest zapchana. – A jakby było jak dotychczas, czyli grzecznie, nikt by się nie zainteresował. A penis, pochwa to narządy ludzkie – mówi kapucyn. I podkreśla, że rzadko używa dosadnych słów. Gdy jednak to robi, już się nie czerwieni. – Jeśli ludzie mówią o seksie i związanych z nim problemach, to znaczy, że są dla nich ważne. Przełamuję tabu. Bo co jest alternatywą? To, że katolicy będą milczeć i nie dotrą ze swym przekazem.