Gazety i internet nie piszą już prawie o niczym innym, wiadomości telewizyjne przestały być wiadomościami, a są hołdem oddawanym służbie zdrowia, wspominaniem zmarłych (na koronowirusa wyłącznie) i wywiadami z lekarzami o polityce i z politykami o medycynie. Reklamy telewizyjne prześcigają się w zachęcaniu do nabycia coraz to fikuśniejszych masek i zasłon twarzy, do wykupienia ubezpieczenia na życie czy skontaktowania się z przytulnym domem pogrzebowym.
Znajomy musiał zabrać kota do weterynarza – kot (bez maski) wszedł do kliniki, a właściciel, w masce musiał czekać na ulicy. Wokół było kilka ławek metrowej długości, na których już siedziało po jednym człowieku. Ten sam znajomy próbował następnego dnia spotkać się ze swoim lekarzem. Niemożliwe. Lekarz przyjmuje tylko na wideokonferencji, z wykorzystaniem programu, którego ani on, ani pacjent nie bardzo wie, jak obsługiwać. Pacjent nie ma koronowirusa, ma poważną infekcję palca. Lekarz, zafrasowany, obejrzawszy palec, stwierdza, że należy go rozkroić. Ale – mówi – tylko samobójca poszedłby dziś (w Waszyngtonie, stolicy świata) do jakiejkolwiek kliniki. Radzi więc pacjentowi, by ten sam dokonał (niewielkiego) zabiegu chirurgicznego – można znaleźć instrukcje na YouTubie. Potrzeba tylko, poza internetem, spirytusu i jodyny (nie do dostania w żadnej aptece) i żyletki. Weterynarz poświęcił kotu pół godziny, lekarz człowiekowi – zmęczony i przepracowany – 12 minut.
Po pandemii, bo kiedyś będzie po – nastąpią niewątpliwie nie tylko reformy służby medycznej, ale całej filozofii i praktyki medycyny. Zmiany nie będą koniecznie zmianami do przodu, mogą być też cofnięciem do starych, wypróbowanych – i często – mniej inwazyjnych metod. Na przykład zamiast respiratora wpychanego, często ze śmiertelnymi skutkami, w gardło tylu pacjentów w Stanach Zjednoczonych, medycyna może wróci do praktyk odkaszliwania, i terapii pulmonarnych, znanych nam z „Czarodziejskiej Góry" Tomasza Manna.
Powszechne jest mówienie dziś, że po pandemii zmieni się wszystko. Gdy powiedziała mi to moja przyjaciółka Anita, matematyk, zwróciłam jej uwagę, że na szczęście tylko prawie wszystko: matematyka się jednak nie zmieni. A może nawet wrócimy do banalnych, kiedyś bardzo politycznych konkluzji, że dwa plus dwa jest zawsze cztery. (Kalifornijski dowcip: „Nauczycielka: ile jest dwa plus dwa? Johnny: Sześć! Nauczycielka: Very good, bardzo dobra odpowiedź, tylko niezupełnie na moje pytanie".)