[b]W książce podkreśla pan parokrotnie, jak to Polacy nie przyjmują do wiadomości, że Jezus był Żydem. To się teraz zmieniło…[/b]
(Śmiech) Niedawno miałem takie zdarzenie – otóż wsiadłem do pociągu wiozącego pielgrzymkę. I siedziałem w przedziale z dwiema takimi dewotkami. Przyszła trzecia pani, która wiedziała, że jestem Izraelczykiem, i zaczęliśmy z nią rozmawiać o sprawach polsko-żydowskich. Trochę z przekory powiedziałem, że Jezus był Żydem. One – nic. Dodałem: „no i Matka Boska”. A wtedy jedna z nich: „Co pan mówi”, i zaczęła mnie szturchać. Czyli Jezus Żyd to jeszcze może być, ale już Matka Boska Żydówka – to nie.
[b]Oglądał pan „Bękarty wojny” Tarantino? W czasie wojny, bezpośrednio po niej, myślał pan o zemście?[/b]
Nie oglądałem, ale wiem, o co w tym filmie chodzi. Były po wojnie grupy żydowskie, które szukały zemsty, podobno łapali i zabijali esesmanów. Czy ja o tym wtedy myślałem? Trudno powiedzieć. Nienawiść była we mnie. Po wojnie szukałem policjanta, który aresztował moje ukrywające się siostry, ale już nie żył. Przynajmniej powiedziano mi, że nie przeżył.Ale zemsta fizyczna – nie potrafiłem. Tyle krwi widziałem, że nie mogłem. Jednak nienawiść została.
[b]Do dzisiaj?[/b]
W Niemczech byłem dopiero kilka lat temu. Wtedy moja córka – architekt – dostała zamówienie na zaprojektowanie nowego budynku Ambasady Izraela w Berlinie. Pytała mnie, czy powinna przyjąć to zadanie. Była pewna, że się sprzeciwię. A ja powiedziałem, że to dla mnie zaszczyt największy, jaki może być – moja córka, córka trebliniarza, buduje ambasadę naszego państwa w Berlinie!
Gdy ambasada powstała, pojechaliśmy do Berlina. Była uroczystość, telewizja. Dziennikarz spytał moją żonę: „Jak się pani podoba tak pięknie odbudowany Berlin?”. Odpowiedziała, że Berlin naprawdę jest piękny, ale jak chodzi po ulicach Warszawy, to się cieszy, że jest tak pięknie odbudowana i rozbudowana. A jak chodzi po Berlinie, to nie odczuwa tej radości. On pyta:
„A co pani czuje, jak widzi pani ludzi na ulicy?”. Żona odpowiada: „Jak są starsi, to zastanawiam się, co robili w czasie wojny. A jak młodsi, to nic nie czuję”.
[b]W 2004 roku powiedział pan: „My oskarżamy cały naród”. A na pytanie, czy wina przeszła z ojców na dzieci, pan odpowiedział: „To mnie nie interesuje, oni zabijali moje dzieci też”.[/b]
Tak wtedy czułem, tak myślałem. Ale potem zaprosił nas do Niemiec Znak Pokuty (niemiecka organizacja młodzieżowa organizująca wyjazdy młodych Niemców do dawnych obozów śmierci, gdzie zajmują się wykonywaniem prac fizycznych– traktowanych jako wyraz symbolicznej ekspiacji – przyp. P. S.). Jeździli do Treblinki, za którymś razem kupili tam moją książkę po angielsku. I dyrektor muzeum powiedział im, że ja żyję. Zaprzyjaźniliśmy się z nimi. Gdy się rozstawaliśmy, żona rozpłakała się i powiedziała: „To dla mnie tragedia – pokochałam was, i nie mogę sobie tego wybaczyć”.
To oni zorganizowali wystawę moich rzeźb w Niemczech. Wystawa „Treblinka” w Niemczech trwała ponad rok, w różnych miastach. Napisy – tytuły rzeźb – były umieszczone nisko. Ci, którzy zwiedzali, musieli się bardzo nachylać, żeby przeczytać. Kiedyś żona podeszła do dwojga starych ludzi, którzy właśnie pochylali się przed którąś postacią, i powiedziała, że szkoda, iż te napisy są tak nisko. A oni odpowiedzieli: „To dobrze, że musimy się tak pochylać, oddając w ten sposób cześć ofiarom”.
[b]Więc po 2004 roku zmieniło się coś w panu?[/b]
Zmienił się mój stosunek do młodych Niemców. Bo dopiero wtedy poznałem tę młodzież. Przedtem ich nie znałem. Jak zobaczyłem tych młodych Niemców przychodzących na wystawę, to się bałem na początku, że zrobią pogrom – tacy dziwni, z włosami do góry kolorowymi. A siedzieli na ziemi i słuchali. To jednak działa na człowieka.
Wie pan, front tej ambasady, którą zbudowała moja córka, zdobi sześć elementów obrazujących 6 milionów wymordowanych Żydów. A z boku jest jeszcze jeden element – taka ściana. Ma symbolizować otwarcie nowej karty historii. I to jest jakby pusta karta.
A mnie po tej ucieczce z Treblinki zostało to, że dotąd, jak jestem w Polsce i jadę przez las, to ciągle myślę – tu, w tym zagajniku można by się ukryć, bo poszycie gęste, a tam dalej to już nie.
[ramka][srodtytul]Samuel Willenberg[/srodtytul]
Urodził się w 1923 roku w Częstochowie jako dziecko mieszanego małżeństwa (ojciec – Żyd, matka – Rosjanka). Walczył w kampanii wrześniowej jako ochotnik, ranny pod Chełmem w starciu z Armią Czerwoną. Pierwsze lata okupacji spędził wraz z rodziną w getcie w Opatowie, a następnie, ukrywając się w Częstochowie. W 1942 roku, po wydaniu Niemcom dwóch jego sióstr przez Polaków, załamał się i powrócił do getta w Opatowie. Wywieziony do Treblinki, jako więzień poznał mechanizm funkcjonowania ośrodka zagłady. Uczestnik konspiracji i buntu więźniów w sierpniu 1943 roku. Przedostał się do Warszawy. Żołnierz podziemia (lewicowa Polska Armia Ludowa), następnie powstania warszawskiego (AK i PAL). W 1950 roku wyemigrował do Izraela. Artysta rzeźbiarz, twórca wstrząsającego cyklu postaci z Treblinki. Autor wspomnień „Bunt w Treblince”.[/ramka]