Niepoprawny Guido Westerwelle

Szef niemieckiej dyplomacji zapomniał o polityce zagranicznej i rzucił się w wir spraw wewnętrznych. Pragnie przejść do historii jako wielki reformator. Mało kto wierzy w jego dobre intencje

Publikacja: 06.03.2010 14:00

Niepoprawny Guido Westerwelle

Foto: AFP, John Macdougall John Macdougall

Toyota odwołała Westerwellego – ogłosił właśnie satyryczny magazyn „Titanic”, podsumowując kilka ostatnich tygodni bezustannych dyskusji, prasowych komentarzy i tyrad, które zapoczątkował szef niemieckiej dyplomacji. Zaatakował z furią niemal cały system polityczny Niemiec, ostrzegając, że kraj znajduje się w fazie „późnorzymskiej dekadencji”, po której nastąpi nieuchronnie upadek. Na ratunek nie jest jeszcze za późno, pod warunkiem że Niemcy podążą drogą wyznaczoną przez FDP i jej przewodniczącego i przystąpią energicznie do modernizacji.

W jaki sposób? Niech obniżą podatki, zreformują służbę zdrowia i docenią wartość pracy, która musi się opłacać, co oznacza, że pracujący muszą mieć więcej w kieszeni niż bezrobotni. Ci ostatni to leniuchy i cynicy żyjący na korzyść wszystkich uczciwych Niemców i trzeba w końcu zrobić z nimi porządek. Tak dosadnie swej tezy nie sformułował, ale tak właśnie został zrozumiany nie tylko przez sześciomilionową rzeszę bezrobotnych, ale niemal całą niemiecką elitę polityczną, nie wyłączając Angeli Merkel.

Media od tygodni nie pozostawiają na szefie dyplomacji suchej nitki. Zanim został „odwołany ” przez satyryków „Titanica”, najważniejsze niemieckie dzienniki z prawa i lewa prześcigały się w dezawuowaniu jego tez i pomysłów. Tak fatalnego startu nie miał jeszcze żaden wicekanclerz w historii RFN. Nawet Joschka Fischer, przywódca Zielonych, rewolucjonista i zawodowy przed laty buntownik, który zanim został szefem dyplomacji, zasłynął w parlamencie Hesji słowami, które do dzisiaj pamiętają wszyscy: Panie przewodniczący, jest pan dupkiem – powiedział do przewodniczącego obrad. Dzisiaj w Domu Niemieckiej Historii w Bonn wystawione są jego białe adidasy, w których wygłaszał obraźliwe tyrady. Nosił je ostentacyjnie, jak i dżinsy oraz okularki á la Lennon. Czy takiej sławy doczeka Guido Westerwelle w uznaniu jego zasług reformatorskich? Na to liczy, zapewniając, że nie pragnie niczego innego niż dobra Niemiec.

[srodtytul]Zadowoleni jedynie hotelarze[/srodtytul]

Guido Westerwelle zdobył w swej karierze już wszystko. W wieku 48 lat został wicekanclerzem oraz szefem MSZ. Od dziewięciu lat jest przewodniczącym FDP, czyli Wolnej Partii Demokratycznej, która po 11 latach w opozycji stała się jesienią ubiegłego roku partnerem koalicyjnym rządu Angeli Merkel. Westerwelle triumfował, zbierał pochwały i gratulacje. Wiedział, że jest na wymarzonym szczycie politycznym i że nie ma już praktycznie w Niemczech wyżej ustawionego fotela, na którym mógłby zasiąść.

Wie, że nie może być kanclerzem, bo szefem rządu zostaje przywódca jednego z największych ugrupowań na scenie politycznej: CDU/CSU lub SPD. To wielkie partie liczące po pół miliona członków. FDP ma ich zaledwie 60 tys. i uchodzi za reprezentanta interesów „aptekarzy i hotelarzy”, jak ironicznie piszą media o wąskiej grupie zamożnych przedstawicieli części niemieckiej klasy średniej związanej z FDP.

Dla hotelarzy Westerwelle zdołał już wiele zrobić od czasu, gdy cztery miesiące temu został wicekanclerzem. Pod naciskiem jego partii rząd obniżył podatek VAT od usług hotelarskich z wyjątkiem śniadań. – Wygrali biurokraci – skomentowały takie rozwiązanie media. Wkrótce wyszło na jaw, że od jednej z firm hotelarskich FDP otrzymała sowite dotacje. – To klasyczna polityka w interesie wąskiej grupy klientów partyjnych – orzekły zgodnie media. Jest to nie do pogodzenia z utopijną wiarą Niemców, że od czasów II wojny żyją w prawdziwym państwie prawa, co wyklucza przywileje dla wybranych, w dodatku już i tak zamożnych. FDP nie przysporzyły chwały plany wprowadzenia jednolitej składki na system zdrowia. Oznaczałoby to, że dyrektor firmy płacić będzie tyle samo co sprzątaczka. Obecnie płaci znacznie więcej. Nikt też nie chce w Niemczech słyszeć o obniżce podatków dla przedsiębiorców, w chwili gdy dziura w tegorocznym budżecie sięgnęła Himalajów i wynosi całe 85 mld euro.

[srodtytul]Populista czy reformator[/srodtytul]

Efekt jest taki, że poparcie dla FDP spadło z rekordowych 14,6 proc. uzyskanych w czasie wrześniowych wyborów do 7 procent. Sam Westerwelle jako czołowy przedstawiciel niemieckiego neoliberalizmu znalazł się na przedostatnim miejscu na liście znanych polityków. Wyprzedził go nawet Gregor Gysi, przywódca postkomunistów. Wtedy to szef niemieckich liberałów rozpoczął swą kampanię przeciwko niemieckiemu modelowi państwa opiekuńczego zapoczątkowanego przez kanclerza Bismarcka, rozbudowanego przez Hitlera i udoskonalonego przez Ludwiga Erharda i jego społeczną gospodarkę rynkową. – Nie może być tak, aby kelnerka Claudia z dwojgiem dzieci zarabiała 109 euro mniej, niż gdyby była na Hartz IV – ogłosił Westerwelle trzy tygodnie temu. Hartz IV to nazwa programu zasiłków dla długotrwałych bezrobotnych. Takich jak 54-letni Arno Dübel z Hamburga żyjący od 36 lat z pomocy społecznej, który zdobył właśnie miano najbardziej bezczelnego bezrobotnego w Niemczech. Kosztował już państwo 300 tys. euro i nie ukrywa, że pracować nie ma najmniejszego zamiaru.

Pan Dübel ani jemu podobni nie mają w Niemczech wielbicieli, o czym doskonale wie Westerwelle, rozpoczynając swą krucjatę. – Nie chodzi o to, że tezy Westerwellego są fałszywe, ale że wywołał debatę właśnie teraz odwracając uwagę od problemów FDP i jej klasycznej polityki klienckiej – komentował „Der Spiegel”. – Nic innego jak hucpa – wtórował liberalny „Süddeutsche Zeitung”, przypominając, że Westerwelle sięgnął po hasła populistyczne wyłącznie po to, aby zapobiec grożącej FDP katastrofie w majowych wyborach w liczącej 17 mln mieszkańców Nadrenii Północnej Westfalii. Porażka wolnych demokratów w tym landzie oznaczałaby dla przewodniczącego FDP konieczność pożegnania się ze stanowiskiem szefa partii. Pozostałby wicekanclerzem i ministrem, czyli bezzębnym tygrysem w gąszczu spraw wewnętrznych.

Tak się może zdarzyć. Pojawiają się jednak ostatnio głosy, że Westerwelle ma rację, mówiąc odważnie o sprawach niewygodnych. – Być może z dyskusją o niemieckim modelu państwa opiekuńczego jest tak jak ze szwajcarskim referendum w sprawie minaretów, kiedy opinie mediów i polityków rozminęły się mocno z odczuciami obywateli – przekonuje „Rz” prof. Gert Langguth, biograf Angeli Merkel.

Z sondaży wynika, że dwie trzecie społeczeństwa życzy sobie „rzeczowej” dyskusji o systemie świadczeń socjalnych. Niekoniecznie w taki sposób, jak to czyni szef wolnych demokratów. Zawsze epatował, szokował i miał skłonność do przesady. Kilka lat temu zapewniał, że jego partia podwoi liczbę głosów w wyborach do 18 proc., którą to cyfrę prezentował na krawatach i zelówkach butów. Jako pierwszy, i do tej pory jedyny szef partii, pojawił się w kontenerze „Big Brothera”. – Jest elokwentny, ale wszystko, co mówi, brzmi jakoś plastikowo – mówi jeden z zagranicznych dyplomatów w Berlinie. O sprawach zagranicznych Westerwelle mówi ostatnio niewiele.

[srodtytul]Minister z obowiązku[/srodtytul]

Nie powinno nikogo dziwić, że Westerwelle nie porzucił na dobre polityki wewnętrznej na rzecz podległej mu formalnie dyplomacji. Polityka zagraniczna zawsze była mu obca. Całe dorosłe życie zajmował się robieniem kariery partyjnej, której nie sposób zrobić, zajmując się dla przykładu relacjami polsko-niemieckimi czy nawet pojednaniem francusko-niemieckim. Podatki, służba zdrowia, szkolnictwo – to były jego ulubione dziedziny. Polityką zagraniczną zaczął się interesować wiosną ubiegłego roku, gdy coraz bardziej realna stawała się perspektywa utworzenia przez Angelę Merkel rządu w koalicji z FDP. Do tradycji takich koalicji należało w przeszłości, że przywódca FDP obejmuje tekę ministra spraw zagranicznych. Westerwelle nie miał wyjścia i, chcąc nie chcąc, musiał wejść w buty Hansa-Dietricha Genschera, ikony partii liberalnej, który kierował dyplomacją przez 18 lat.

Swe urzędowanie w charakterze ministra rozpoczął od mocnego uderzenia. Z pierwszą wizytą udał się do Warszawy, a nie, jak czynili to jego poprzednicy, do Paryża. Co więcej, ogłosił w naszej stolicy, że nie uczyni nic, co mogłoby się przyczynić do pogorszenia relacji z Polską. Słowa wprowadził w czyn i zablokował Erice Steinbach drogę do rady fundacji Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie, zarządzającej powstającym w Berlinie kontrowersyjnym muzeum wypędzonych. Zebrał za to w Niemczech sporo pochwał, ale naraził się śmiertelnie środowiskom konserwatywnym. – Westerwelle nie reprezentuje interesów Niemiec, ale Polski. Jest więc polskim ministrem spraw zagranicznych – orzekł jeden z polityków CDU, co podchwyciły konserwatywne media. „Frankfurter Allgemeine Zeitung” do dzisiaj przypomina ministrowi, że jest rzecznikiem interesów Polski.

Równocześnie ultrakonserwatywna bawarska CSU, stojąca murem za panią Steinbach, utwierdziła się w przekonaniu, że Westerwelle jest jej największym wrogiem politycznym, nie tylko w sprawie wypędzonych. Co gorsze, jest członkiem tego samego rządu co Horst Seehofer, szef CSU. Niedawno w ustach Bawarczyków pojawiły się mocno zawoalowane aluzje do orientacji seksualnej przywódcy wolnych demokratów, który zaledwie od kilku lat nie czyni tajemnicy, że jest gejem. Zabiera ostatnio swego przyjaciela nawet w oficjalne podróże zagraniczne, jak np. do Chin.

Znawcy kulis niemieckiej polityki zagranicznej są zgodni w ocenie, że wywołując tzw. spór o Steinbach, szef FDP nie kierował się wyłącznie względami moralnymi czy pragmatyzmem politycznym w relacjach z Polską, ale chodziło mu o nadanie określonego profilu swemu resortowi oraz swej partii w sprawach zagranicznych. Także o wytyczenie granic wyłącznych kompetencji MSZ, okrojonych przez urząd kanclerski decydujący w sprawach Unii Europejskiej i naruszanych systematycznie przez ambitnego ministra obrony z CSU Karla-Theodora zu Guttenberga, próbującego zawłaszczyć sprawy bezpieczeństwa.

To się Westerwellemu udało i nikt nie kwestionuje prerogatyw jego resortu w relacji z naszym krajem. Tym bardziej że wiceminister Cornelia Pieper, zaufana koleżanka partyjna szefa FDP, została pełnomocnikiem rządu ds. kontaktów z Polską. Efekty otwarcia na Polskę już widać i spodziewać się można większych po negocjacjach w sprawie poprawy sytuacji niemieckiej Polonii.

Zresztą Westerwelle jako szef MSZ nie miał złej prasy, chociaż całe Niemcy patrzyły mu na ręce jak rzadko kiedy.

– Nie popełnił żadnego błędu ani większego faux pas – orzekli specjaliści po całej serii zagranicznych wizyt. Z wyjątkiem Turcji, gdzie nie był w stanie przekonująco wyjaśnić, jakie jest stanowisko niemieckiego rządu w sprawie perspektyw członkostwa Turcji w UE. Zdenerwowany pytaniami dziennikarzy wypalił: Mówię to, co mówię. Nie jestem turystą w krótkich spodenkach. – Pragnął odegrać rolę mocnego polityka, ale w końcu okazało się, że jest właśnie takim turystą – komentował „Der Spiegel”, przedstawiając Guido Westerwellego na tytułowej stronie w roli supermana na tle pogrążonej w rozpaczy kanclerz Angeli Merkel.

Toyota odwołała Westerwellego – ogłosił właśnie satyryczny magazyn „Titanic”, podsumowując kilka ostatnich tygodni bezustannych dyskusji, prasowych komentarzy i tyrad, które zapoczątkował szef niemieckiej dyplomacji. Zaatakował z furią niemal cały system polityczny Niemiec, ostrzegając, że kraj znajduje się w fazie „późnorzymskiej dekadencji”, po której nastąpi nieuchronnie upadek. Na ratunek nie jest jeszcze za późno, pod warunkiem że Niemcy podążą drogą wyznaczoną przez FDP i jej przewodniczącego i przystąpią energicznie do modernizacji.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał