– To, co działo się w Auschwitz po zajęciu go przez Sowiety, nie przypominało patriotycznych czytanek, ale raczej najazd Hunów. Nie dość, że gładko wcielili obóz do swojego systemu łagrów, to jeszcze splądrowali to, co zostawili Niemcy. W Auschwitz funkcjonowały zakłady przemysłowe, szklarnie, tokarnie, znajdowały się tam składy koców i ubrań. Wszystko to zrabowano bądź sprzedano okolicznym Polakom – podkreślił prof. Woźniczka.
Rozkradziono nie tylko pozostawione przez Niemców magazyny i fabrykę benzyny syntetycznej, ale także infrastrukturę obozu koncentracyjnego. Bolszewicy zdemontowali z obozowej bramy i próbowali wywieźć nawet słynny napis „Arbeit macht frei”. W ostatniej chwili, gdy był już zapakowany do skrzyni, polskim strażnikom udało się go „odkupić” za kilka butelek wódki.
W obozach NKWD na terenie Auschwitz osadzono wielu jeńców wojennych. Zarówno Niemców, jak i Ślązaków, których zmuszono do podpisania volkslisty i wcielono do wojska. Dla większości z nich Oświęcim był punktem przejściowym przed deportacją do łagrów i kopalń Związku Sowieckiego. O ich obecności w obozie świadczą m.in. napisy z lata 1945 roku wydrapane na ścianie celi śmierci ojca Maksymiliana Kolbe.
[srodtytul]Notatnik Dittmara[/srodtytul]
Zachowały się także notatki jednego z jeńców, żołnierza jednostki medycznej Ernsta Dittmara. Pod datą 6 lipca napisał: „Ciężka praca w fabryce chemicznej IG Auschwitz od 9 do 21.30. Głodny i zmęczony. Wreszcie wieczór. Nic do jedzenia, żadnej przerwy na obiad, robimy ją dopiero teraz. Załamuję się często ze słabości. Nie mogę więcej. Jest strasznie. 5 km drogi. W obozie cienka zupa z ziół, nic w środku. Głód”.
Dzień później Dittmar został okradziony. Odebrano mu mydło, nici, fajkę, chleb. „14 lipca. Dwa transporty po 30 wagonów stoją na dworcu gotowe do odjazdu. Dokąd? Nikt nie wie. Wszystkie narodowości są tutaj: Niemcy, Austriacy, sudeccy Niemcy, Czesi, Węgrzy, Rumuni, Polacy. Młodzi i starzy. Zdrowi i chorzy. Szeregowcy i oficerowie. Od 16 do 60 lat. Wehrmacht, Luftwaffe, marynarka, kolejarze, cywile”.
I dalej: „Mam mocną biegunkę i bóle brzucha. 15 lipca. Moja matka ma dzisiaj urodziny. Przesyłam ci, kochana matko, z daleka najserdeczniejsze życzenia szczęścia i błogosławieństwa. Zostałem przyjęty dziś do rewiru, ponieważ leczenie ambulatoryjne nie pomaga”. Dwa dni później Dittmar zmarł.
Polacy siedzący w obozach zdecydowali się napisać rozpaczliwy list do ówczesnego komunistycznego wojewody śląskiego Aleksandra Zawadzkiego: „Przebywa nas w obozie 12 tys. osób jako Polaków cywilnych i jeńców wojennych b. armii niemieckiej. Los nas wszystkich Polaków w obozie oświęcimskim jest niewiadomy. Przed niedawnym czasem z górą 400 zaliczanych do grupy roboczej drugiej zostało wysłanych razem z jeńcami niemieckimi w niewiadomym kierunku”.
O dziwo, Zawadzki podjął interwencję u marszałka Rokossowskiego – nie bez znaczenia były ostre protesty ludności – i Sowieci powołali specjalną komisję, która w sierpniu 1945 roku pojechała do obozów i wyselekcjonowała z nich Polaków. Do jesieni zwolniono 12 tysięcy więźniów. Los Niemców i Ślązaków był o wiele gorszy, większość trafiła na Syberię, gdzie wszelki ślad o nich zaginął.
Józef Jancza miał 12 lat, gdy po jego ojca, rolnika z Hałcnowa, przyszli UB-ecy. Był marzec 1945 roku. – Było ich dwóch. Ubrani byli po cywilnemu, ale z bronią. Ojciec pożegnał się z nami i z mamą, przeżegnał się i wyszedł. W listopadzie przyszło zawiadomienie z obozu w Oświęcimiu, że nie żyje. W akt zgonu wpisano mu „niedomaganie mięśnia sercowego” – mówi Jancza.
Dokładnie taki sam wpis znalazł się w aktach zgonów wielu innych ofiar obozu z Hałconowa. – To oczywiście nieprawda. Tata był solidnym chłopem, gospodarzem. Nic mu nie dolegało. Do dziś nie wiem, jaka była prawdziwa przyczyna jego śmierci. Nie wiem również, gdzie zakopali jego ciało. Podobno ofiary grzebano w piaskach nad Sołą. Nikt jednak nie wie tego na pewno – podkreśla Jancza.
Ojciec Janczy nigdy nie był zwolennikiem Hitlera, nie należał też do żadnej konspiracji. Dlaczego więc trafił do obozu? Czy padł ofiarą zemsty? Czy komuniści rzeczywiście widzieli w nim wroga ludu? – Myślę, że wytłumaczenie jest o wiele prostsze. Motywem zabójstwa mojego ojca był rabunek. Natychmiast po aresztowaniu nasz sąsiad Polak przejął nasze gospodarstwo. Podobnie było w przypadku wszystkich gospodarzy z naszej wioski. W 1945 roku wystarczył jeden donos, jedno fałszywe oskarżenie, aby przejąć cudzy majątek. To była pokusa, której wielu nie potrafiło się oprzeć – mówi.
[srodtytul]Co powiedzą Żydzi?[/srodtytul]
20 lat temu Józef Jancza rozpoczął walkę o upamiętnienie ofiar zapomnianych komunistycznych łagrów pod Oświęcimiem. Chciał, aby na terenie Muzeum Auschwitz-Birkenau wmurowano tablicę, która przypominałaby o tym, że historia obozu wcale nie skończyła się 27 stycznia 1945 roku. Że ludzie nadal w nim cierpieli i umierali, choć zmieniły się mundury strażników.
Walkę o upamiętnienie Jancza prowadzi do dziś. Choć oficjalnie podczas spotkań i rozmów telefonicznych urzędnicy są mu bardzo przychylni, rzuca mu się pod nogi kolejne kłody. Składane obietnice nie są realizowane, a kolejne pisma i listy grzęzną na biurkach w rozmaitych instytucjach. Do wmurowania tablicy nie palą się ani władze miasta Oświęcim, ani muzeum.
– Myślałem, że po upadku komunizmu ta sprawa przestanie być już tabu. Pomyliłem się – mówi Józef Jancza. Popierający go Ślązacy stwierdzają nieoficjalnie, że polskie czynniki oficjalne nigdy nie zgodzą się na jego propozycję. Według nich Polacy działają bowiem z „pobudek nacjonalistycznych”, a poza tym „boją się, co powiedzą Żydzi”.
– No cóż, nie ukrywam, że jesteśmy nastawieni sceptycznie do pomysłu pana Janczy – mówi Andrzej Strzelecki, historyk z Muzeum Auschwitz-Birkenau, który zajmuje się powojennymi dziejami obozu. – Niestety, niektórzy przedstawiciele mniejszości niemieckiej zupełnie nie liczą się z polską wrażliwością.
Według niego umieszczenie na terenie muzeum postulowanej przez Janczę tablicy mogłoby sprawić wrażenie zrównywania KL Auschwitz z założonymi na jego terenie obozami sowieckimi. – W Auschwitz mordowano ludzi na masową skalę w komorach gazowych, a w obozach sowieckich więźniowie umierali z powodu chorób. To wielka różnica. Tych dwóch spraw nie wolno mieszać. Jakieś uczczenie ofiar tych ośrodków oczywiście powinno nastąpić, ale należy zachować umiar. Być może wystarczy upamiętnienie w zakresie prywatnym – twierdzi Strzelecki.
Józef Jancza zdecydowanie odrzuca zarzuty. – Ja i potomkowie innych ofiar doskonale widzimy różnice pomiędzy obydwoma obozami i wcale nie chcemy ich zrównywać. Nie negujemy tego, że skala niemieckich mordów w Auschwitz była nieporównywalnie większa. Wszystko, czego chcemy, to oddanie hołdu naszym rodzicom. Czy oni nie zasługują na pamięć tylko dlatego, że wcześniej w tym samym miejscu mordowano innych ludzi? Każda niewinna ofiara powinna zostać upamiętniona, niezależnie od tego, kto był katem – uważa Jancza.
I podkreśla, że jego działania, co często mu się zarzuca, nie mają w sobie nawet cienia „antypolskiego nastawienia”. – Moi oskarżyciele myślą kategoriami rodem z PRL. Ja nie mam pretensji do żadnych Polaków, nie chcę piętnować żadnych „polskich zbrodni”. To były obozy komunistyczne, w których komuniści dokonali komunistycznych zbrodni. Czy w wolnej Polsce nie wolno tego powiedzieć? – pyta.
Nie wygląda jednak na to, żeby jego argumenty przekonały pracowników muzeum Auschwitz-Birkenau. Co ciekawe, w pierwszej fazie budowy tej placówki wykorzystano właśnie więźniów z sowieckich obozów. W archiwach muzeum znajdują się zaś zdjęcia zrobione przez komunistów zaraz po wojnie. Na niektórych, wbrew intencjom fotografów, w tle widnieją elementy obozów NKWD i UB. Na jeszcze innych, zrobionych prawdopodobnie z okazji święta 1 maja, można zobaczyć sowiecką flagę zatkniętą na budynku pozostawionego przez Niemców krematorium.