– Aktywność pełnomocników służy prokuraturze. Sprawdzamy wszystkie możliwe informacje pojawiające się w toku śledztwa. Te wiarygodne, mało wiarygodne i na pierwszy rzut oka najmniej wiarygodne. Weryfikujemy nawet te bardzo hipotetyczne doniesienia, także od osób fizycznych – mówi płk Artymiak.
– Tu wiele rzeczy odbywa się nieformalnie. Składam wnioski o dopuszczenie dowodu, ale nie otrzymuję postanowienia, że został dopuszczony, choć zgodnie z kodeksem postępowania karnego tak to się powinno odbywać. Widzę jednak jego realizację, np. przesłuchanie danej osoby – mówi mec Rogalski.
– Po prostu na razie staram się z prokuratorami rozmawiać. Aby złożyć sensowny wniosek dowodowy, trzeba mieć wiedzę, co jest w aktach sprawy – mówi mec. Kownacki
Znajomość tych akt jest prawem pełnomocników stron. Jest też niezbędna, aby aktywnie uczestniczyć w śledztwie. Akta katastrofy, którymi dysponują polscy prokuratorzy, to 40 tomów po 200 kart każdy. Adwokatom do zapoznawania się z aktami udostępniono mały pokoik w pomieszczeniach zajmowanych przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie. Do nadzoru nad tymi czynnościami oddelegowano pracownika sekretariatu.
– Właśnie się dowiedziałem, że w lipcu i sierpniu nie ma już wolnych terminów. Będę próbował dokooptować się do któregoś z pełnomocników, który ma już umówiony termin – mówi mec. Piotr Schramm.
Mec. Piotr Pszczółkowski nie kryje irytacji: – To skandal, aby już na tym etapie postępowania nie można było przejrzeć swobodnie akt. A co się będzie działo, jeśli akt i pełnomocników będzie więcej?
Płk Jerzy Artymiak wyjaśnia, że wygospodarowanie nawet takiego małego pokoju było dla prokuratury wojskowej problemem. I stało się to z uszczerbkiem dla codziennej pracy śledczych. Przyznaje, że rzeczywiście z uwagi na liczbę pełnomocników i kłopoty techniczne dochodzi do wyznaczania odległych terminów.
– Proszę mi wierzyć. Tylko bariery techniczne limitują możliwość zapoznania się z aktami większej liczby pełnomocników w tym samym czasie. Mamy ograniczoną możliwość kopiowania dokumentów. To kwestia wyposażenia prokuratury – argumentuje prokurator Artymiak.
Adwokaci rodzin ofiar katastrofy żalą się, że wciąż nie mogą kserować ani wykonywać fotokopii akt, mimo że prokuratura obiecywała im, że stanie się to po trzech miesiącach śledztwa. Są przekonani, iż nie wynika to tylko z problemów technicznych. Ponoć przed wyborami śledczy obawiali się, że materiały mogą być wykorzystane w kampanii. Teraz – jak powtarzają między sobą adwokaci – obawiają się wycieku kserokopii do mediów. Tak się stało z zeznaniami Wiktora Ryżenki, kontrolera lotów ze Smoleńska, i Artura Wosztyla, pilota jaka-40, który w Smoleńsku wylądował około godziny przed katastrofą prezydenckiego tupolewa. Warszawska Prokuratura Okręgowa wszczęła śledztwo w tej sprawie.
Mec. Rafał Rogalski: – Będziemy rozmawiać z prokuraturą w tej sprawie. Ta zgoda musi być. Tracimy za dużo czasu. Setki godzin. To jest czas wykorzystany nieefektywnie.
Prokurator Artymiak przekonuje, że otrzymał zapewnienie od wojskowego prokuratora okręgowego w Warszawie, że wnioski o wykonanie odpisów akt i zgodę na ich fotokopie będą realizowane. Adwokaci będą mogli to robić w terminie wcześniej wyznaczonym przez prokuraturę.
– Oczywiście będą musieli złożyć wniosek o zgodę na wykonanie fotokopii. Liczymy również na to, że wiedza ta nie opuści ich kancelarii – mówi płk Artymiak.
Mec. Kownacki: – Te akta wcześniej czy później będą publiczne. Dostęp do nich oprócz pełnomocników będą miały też rodziny. Jest zbyt duża liczba osób, które się z nimi zapoznają. Przy takim śledztwie utrzymanie tajemnicy może być fikcją.
Chyba nie
Choćby i z tego powodu część „adwokatów smoleńskich” mówi o konieczności zorganizowania okrągłego stołu pełnomocników. – Będę apelował do kolegów o takie spotkanie. Chodzi o wypracowanie jednej linii postępowania, o to, by nie dublować się z wnioskami dowodowymi. Uważam, że niektóre wnioski kolegów są zbyt śmiałe. Może warto o tym porozmawiać – mówi Piotr Schramm.
Mec. Pszczółkowski, który jako pierwszy umocował się w sprawie, nie widzi raczej możliwości długofalowego porozumienia.
– Tu będą się ścierać różne interesy. Jednym zależy na szczegółowym wyjaśnieniu przyczyn katastrofy, celem innych jest jak najszybsze zamknięcie sprawy, aby sformułować roszczenie majątkowe. Różna jest przecież sytuacja majątkowa rodzin ofiar – mówi Pszczółkowski.
– Porozumienie? Wspólny front? O czym pan mówi? Mnie umocowano nie po to, abym konsultował się z innymi kolegami. Mam reprezentować interesy moich mocodawców – denerwuje się adwokat z Warszawy. Kategorycznie zabrania podawania jego nazwiska, bo „nie życzę sobie szumu wokół mojej osoby, a moi mocodawcy także”.
Marcin Dziurda, prezes Prokuratorii Generalnej Skarbu Państwa, mówi, że do jego instytucji już zgłosili się przedstawiciele pięciu rodzin ofiar, informując, że rozważają wystąpienie z wnioskiem o odszkodowanie.
– Nie rozumiem tego. Dopóki śledztwo trwa, te wnioski i te zapytania są przedwczesne. W każdym razie dla rodzin ofiar, które reprezentuję, pieniądze nie są najważniejsze – mówi Bartosz Kownacki.
Jeśli wierzyć doniesieniom mediów, tylko mec. Roman Giertych, reprezentujący rodzinę jednego z oficerów BOR, ogłosił konkretną sumę, o którą chce toczyć boje. To półtora miliona. Mecenas Giertych za pośrednictwem swojej asystentki odmówił jednak rozmowy na ten temat.