Pasażer pociągu widma

Niewygoda i niepewność to istota prawdziwej wyprawy – twierdzi amerykański prozaik Paul Theroux. – Jeśli spędzasz miło czas, jesteś na wakacjach. Gdy naprawdę cierpisz, wtedy podróżujesz

Publikacja: 23.07.2010 13:45

Pasażer pociągu widma

Foto: AP

Mówią, że każde zdanie, jakie ogłosił drukiem, zawiera uszczypliwość. Albo że trudno o pisarza bardziej nadąsanego. Bo też co to za przykry typ: wsiada do pociągu i – z cygarem w jednej, a drinkiem w drugiej ręce, przemierza pół świata. Podsłuchuje, podpatruje, a potem pisze książkę, w której do wszystkiego zgłasza pretensje, każdemu dobiera się do skóry.

Paul Theroux (ur. 1941) niespecjalnie przejmuje się takimi zarzutami. Jego zdaniem niektórzy czytelnicy i recenzenci najwyraźniej nie wyczuwają ironii.

– Gdybym miał przykre usposobienie, moje książki nie byłyby tak popularne – zauważa skromnie. – Tradycyjna literatura podróżna oferuje nam samą słodycz. Większość dzieł przypomina pocztówki w rodzaju: „Wszystko cudnie. Jaka szkoda, że was tu nie ma”. Tymczasem prawdziwa podróż wiąże się z niedogodnościami.

Theroux zirytował się, że nikt z kolegów po piórze nie wspomina o chwilach rozpaczy czy strachu. Drwił, że zachowują się, jakby nigdy nie nakrzyczeli na taksówkarza czy nie uśmiali się z popisów ludowych tancerzy. Nie wspominają, jak zabijali nudę i co jedli (albo co jeść musieli). Tymczasem on najeździł się dostatecznie dużo i wie, że podróż składa się w połowie z opóźnień i kłopotów. Autobusy się psują, magicznym słowem dla pakistańskich konduktorów jest bakszysz, hotelowi recepcjoniści są opryskliwi, a handlarze usiłują klienta naciąć.

[srodtytul]Targowisko opowieści[/srodtytul]

Na początku lat 70. Theroux wydawał powieść za powieścią, ale nie stawał się od tego bogatszy. Sprawy przybrały inny obrót, gdy zaproponował swej amerykańskiej redaktorce, że napisze książkę podróżną. „Damy ci zaliczkę!” – usłyszał i bardzo się zdziwił. Nigdy wcześniej nie dostał pieniędzy za dzieło, nad którym nawet nie rozpoczął pracy.

Odpowiednio zmotywowany, postanowił pchnąć prozę podróżną na nowe tory. Skoncentrował się na tym, czego tak brakowało mu w książkach, jakie dotąd czytał. W dziełach, od których na kilometry wiało nudą. Postanowił, że będzie zapisywać dialogi, tworzyć pełnokrwiste portrety współpasażerów, a do siebie samego zachowa niezbędny dystans. I jeszcze coś: ani słowem nie wspomni o zabytkach, zwiedzaniu muzeów czy kościołów. Tak powstał „Wielki bazar kolejowy”, klasyczne dzieło, które właśnie ukazało się po polsku. To porywający zapis czteromiesięcznej podróży z Londynu do Tokio i z powrotem.

Theroux jechał przez Bałkany, Turcję i Indie. Podróżował Orient Expressem i koleją transsyberyjską. Kolej – jak zauważył – jest targowiskiem opowieści. Jeśli jesteś cierpliwy, możesz zaczerpnąć ich setki, a potem pochylić się nad nimi w samotności. W książce zawarł portret Hermanna, przypominającego widmo niemieckiego marynarza-opiumisty i czterdziestoletniego łysawego Taja, który na co drugie pytanie odpowiadał „Nie wiem”. Pensacola, bo tak się przedstawił jowialny Taj, opowiedział jak chińska mafia chciała go sprzątnąć na północy kraju, w złotym trójkącie, czyli tam, gdzie uprawia się mak na heroinę. Wyjaśnił, że udało mu się umknąć, bo Chińczyków zastrzelił, a Amerykanie przysłali po niego helikopter. Theroux pochwalił historyjkę i spytał, czy Pensacola naprawdę uważa, że on w to wszystko uwierzy. „Nie wiem – odparł Taj. – Może”. I otworzył pudło, które przez cały czas trzymał pod pachą. W środku były dwa pistolety: kaliber 38 i 22. „Co z nimi zrobisz?” – wyszeptał Theroux. „Nie wiem” – odparł i mrugnął.

Pisarz zachowuje się jak angielski dżentelmen, który raczej umrze, niż okaże zdziwienie. Przemierzając południe Indii, dostrzegł wieśniaków, którzy tory kolejowe traktowali jak margines swojego świata i dlatego właśnie tam, w pozycji kucznej, załatwiali swoje potrzeby. „W jednym miejscu na poboczu wypróżniała się nawet cała osobliwa grupa: mężczyzna, chłopiec i świnia, każde na swój sposób – zanotował podróżnik. – Kawałek dalej w pewnej odległości od torów kucał jakiś poważny mężczyzna w dhoti. Przyglądał się przejeżdżającym wagonom i sprawiał wrażenie, jakby siedział tam już od dawna: nad głową trzymał czarny parasol, a na kolanach miał rozłożoną gazetę”.

[srodtytul]Pora na apokalipsę[/srodtytul]

Najlepszy fragment książki dotyczy ogarniętego wojną Wietnamu. Theroux trafił tam w czasie, gdy z kraju wycofano już prawie całkowicie wojska amerykańskie. Uparł się, że pojedzie pociągiem z Sajgonu do Bien Hoa, przez żółty wypalony krajobraz, trasą pośród wzgórz stanowiących kryjówkę Wietkongu. Opisał wietnamskie kobiety, które chciały mu przekazać pod opiekę dwuletnie dzieci o jasnej karnacji i okrągłych oczach. Opisał Can Tho w delcie Mekongu – gdy zamknięto przeznaczone dla żołnierzy US Army bary i burdele, przypominało wesołe miasteczko po sezonie. Wreszcie opisał zatrute pola ryżowe i domy, które wzniesiono w ostatnich latach. Waliły się, bo budowniczym nie zależało na trwałości. Doszedł do wniosku, że „w całym tym obrazie upadku i wyniszczenia odsłaniała się skrywana intencja: nie chcieliśmy zostać w Wietnamie. Dlatego nigdy nie powstała żadna wizja tego kraju, nic poza abstrakcyjnymi hasłami politycznego i militarnego ładu”.

Niektóre sceny przywodzą na myśl obrazy z „Czasu apokalipsy” Coppoli. Niedaleko od opuszczonych koszar i rozszabrowanych wojskowych szpitali, pośród zamkniętych na głucho knajp z szyldami reklamującymi „zimne piwo, muzykę i dziewczyny”, Theroux natrafił na elegancki bungalow, który kiedyś służył zapewne jakiemuś generałowi. Teraz dwóch nieźle zaprawionych Amerykanów zabawiało się tam z biuściastymi Wietnamkami. Jeden z nich był szefem służby bezpieczeństwa. „Po zmroku zmieniają się właściciele tego kraju” – wyjaśnił uprzejmie. A potem dodał, aby goście uważali, bo on nie chciałby być odpowiedzialny.

Trzydzieści lat po opublikowaniu „Wielkiego bazaru kolejowego” Theroux odbył podróż dawnym szlakiem. Efektem jest książka „Pociąg widmo do Gwiazdy Wschodu”, która w Polsce ukaże się we wrześniu. Pisarz ponownie znalazł się w Wietnamie.

– Zrzuciliśmy na nich siedem milionów ton bomb i miliony galonów preparatu Agent Orange (który niszczy uprawy, a ludzi naraża na choroby nowotworowe – BM), truliśmy ich, zabijaliśmy, wgniataliśmy w ziemię, a oni wybrnęli z tej nędzy i bez jakiejkolwiek pomocy z naszej strony stworzyli zupełnie rentowny kraj – mówił potem. – Do 1994 r. obowiązywało embargo. A więc faktycznie utrudnialiśmy rozwój Wietnamu. Poradzili sobie bez nas, i to budzi nadzieję.

[srodtytul]Z baterią pustych butelek[/srodtytul]

Niebezpieczeństwo nie pociąga go w najmniejszym stopniu. Po prostu musi poznać dobrze zakątki, o których chce wyrobić sobie opinię. Czy wciąż ma dokąd jeździć? Czy świat nie kurczy się w zastraszającym tempie?

– Owszem – przyznaje Theroux. – Na Antarktydzie zrobiło się tłoczno, podobnie w tych regionach Chin, które do niedawna pozostawały niedostępne. W Katmandu byli już chyba wszyscy. Ale jednocześnie pewne miejsca omija się szerokim łukiem. Niewielu śmiałków wybiera się na Wyspy Salomona. A przypominam, że jest ich 700. Niebezpieczna może się okazać Nowa Gwinea i archipelag Vanuatu oraz niektóre regiony Afryki i Ameryki Południowej.

Zapytany o rady dla początkujących autorów, odparł: – Wielu olimpijczyków w chwilę po odniesieniu życiowego sukcesu gorąco dziękuje swym matkom. „To ona sprawiła, że o czwartej rano zrywałem się do ćwiczeń” – tak to mniej więcej brzmi. Ale literatura to nie jazda figurowa na łyżwach ani narciarstwo. Mama nie zrobi z ciebie autora. Moja rada dla każdego, kto na serio chce się zająć pisaniem, brzmi: opuść dom.

Dziś Theroux zbliża się do siedemdziesiątki. Swój czas dzieli między Cape Code a Hawaje, gdzie mieszka z drugą żoną. Pierwszy związek nie wytrzymał próby czasu. Gdy pisarz powrócił z podróży opisanej w „Wielkim bazarze kolejowym”, okazało się, że żona nie była przesadnie wierna. „Udawałam, że nie żyjesz” – powiedziała z wdziękiem.

Theroux nie twierdzi, że pasja, jakiej się oddaje, jest niewinna i nie wiąże się z poważnymi kosztami: „Wszystkie podróże są tak naprawdę powrotami – zanotował. – Im dalej człowiek jedzie, tym bardziej się odsłania, aż w końcu, gdy nie ciekawi go już i nie ożywia żaden widok, staje się przede wszystkim sobą – mężczyzną leżącym w łóżku z baterią pustych butelek na podłodze”.

– Jestem powieściopisarzem, który kocha podróżować i podróż zamienił w formę narracji – mówi. – W tym momencie prawą ręką piszę powieść. Lewą przygotowuję antologię książek, które mną poruszyły.

Jego hobby to pszczelarstwo. Stworzył pasiekę i chlubi się jej produktem – Oceania Ranch Pure Hawaiian Honey.

– Niegdyś autorzy, którzy osiągali mój wiek, przystępowali do spisywania wspomnień: Graham Greene, Ford Maddox Ford, Joseph Conrad – zauważa. – Zupełnie jakby chcieli zakomunikować: teraz uprzątnę swoje sprawy, podsumuję życie, a potem wypiję filiżankę herbaty i pójdę spać. Zupełnie nie mam na to ochoty. Marzy mi się wyprawa do Angoli, powrót do Konga. Z pewnością nie zamierzam zasiąść do pracy nad opowieściami z dzieciństwa.

[i]Korzystałem z wywiadów zamieszczonych w magazynach „The Atlantic”, „Salon” oraz „Worldhum”

Fragmenty „Wielkiego bazaru kolejowego” w przekładzie Magdaleny Budzińskiej[/i]

Mówią, że każde zdanie, jakie ogłosił drukiem, zawiera uszczypliwość. Albo że trudno o pisarza bardziej nadąsanego. Bo też co to za przykry typ: wsiada do pociągu i – z cygarem w jednej, a drinkiem w drugiej ręce, przemierza pół świata. Podsłuchuje, podpatruje, a potem pisze książkę, w której do wszystkiego zgłasza pretensje, każdemu dobiera się do skóry.

Paul Theroux (ur. 1941) niespecjalnie przejmuje się takimi zarzutami. Jego zdaniem niektórzy czytelnicy i recenzenci najwyraźniej nie wyczuwają ironii.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy