[srodtytul]4 sierpnia[/srodtytul]
Niekiedy mam wrażenie, że jak pająk cupnąłem w Kondzie i snuję stąd e-mailową sieć, która swoimi nitkami oplątuje coraz większą liczbę korespondentów na całym świecie, a ja żywię się ich sokami, wysysam i czerpię inspirację, by potem wydzielać z kądziołków przędnych nowe segmenty pajęczyny. Lecz ostatnio w sielskiej bibliotece Wielkiej Zatoki znalazłem krótką powieść Pascala Quignarda „Villa Amalia”, a w niej ustęp, który daje nieco do myślenia.
Otóż Quignard podejrzewa, że pajęczyna – w zależności od swych rozmiarów, formy, wytrzymałości, piękna oraz kunsztu – wyplata również pająka, którego potrzebuje. Podobnie, zdaniem francuskiego metra, dzieła stwarzają autora, który im odpowiada, i jego biografię, która do nich pasuje... Może więc, pomyślałem, pajęczyna wyplata też muchę? A dzieło tworzy czytelnika?
[srodtytul] 8 sierpnia[/srodtytul]
Jednym z moich najbardziej inspirujących korespondentów jest Stefan Adamski... Poznaliśmy się w Gdańsku w radosnych czasach „Solidarności”. Redagowałem wtedy gazetę związkową, Stefan przyszedł z pomocą i rychło stał się filarem redakcyjnego zespołu. Rozumieliśmy się w pół słowa i pisywaliśmy na zmianę wstępniaki, za które parę razy nam się oberwało, niezależnie od autorstwa... Pamiętam kuriozalny przypadek, kiedy to bojówka prawdziwych Polaków z Komitetu Budowy Pomnika Poległych Stoczniowców zamierzała się z nami rozprawić, bo na łamach związkowego pisma przypominaliśmy ideę kooperacji Edwarda Abramowskiego.
Ale nie tylko redakcja nas łączyła. Mieliśmy podobne gusta i sympatie, czytaliśmy te same książki, to i owo nam wisiało, to i owo radowało – jednako. Słowem bawiliśmy się setnie. Potem każdy poszedł własną ścieżką. Stefan założył rodzinę i osiadł na stałe w Gdyni, a mnie poniosło po świecie... Spotkaliśmy się po latach w zeszłym roku i przegadaliśmy całą noc, wypijając duże morze alkoholu... Rano zamiast kociokwiku czułem radość, że odnalazłem przyjaciela. Jakbyśmy się nie widzieli zaledwie trzy dni, a nie bez mała 30 lat.
Stefan podarował mi parę książek i tom własnych piosnek – dorobek życia. Jedną z nich – »Wpis do sztambucha panny „S”« – czytałem później na kilku spotkaniach autorskich, kiedy mnie ktoś zapytał o „Solidarność”. Tę piosnkę traktuję jak wstępniak pożegnalny i śpiewam ją tu w całości z okazji 30. rocznicy „S”. Ot, coś w rodzaju słowa od zespołu redakcji pierwszego pisma „Solidarności”, które rodziło się w Stoczni Gdańskiej w czasie wielkiego strajku.