Mariusz Wilk żegna się z mitem Solidarności

Dawny działacz opozycji Mariusz Wilk opowiada o swoim stosunku do tradycji „Solidarności“ i zniechęceniu do dzisiejszej sceny politycznej

Aktualizacja: 28.08.2010 21:32 Publikacja: 28.08.2010 01:01

Mariusz Wilk żegna się z mitem Solidarności

Foto: Rzeczpospolita

Red

[srodtytul]4 sierpnia[/srodtytul]

Niekiedy mam wrażenie, że jak pająk cupnąłem w Kondzie i snuję stąd e-mailową sieć, która swoimi nitkami oplątuje coraz większą liczbę korespondentów na całym świecie, a ja żywię się ich sokami, wysysam i czerpię inspirację, by potem wydzielać z kądziołków przędnych nowe segmenty pajęczyny. Lecz ostatnio w sielskiej bibliotece Wielkiej Zatoki znalazłem krótką powieść Pascala Quignarda „Villa Amalia”, a w niej ustęp, który daje nieco do myślenia.

Otóż Quignard podejrzewa, że pajęczyna – w zależności od swych rozmiarów, formy, wytrzymałości, piękna oraz kunsztu – wyplata również pająka, którego potrzebuje. Podobnie, zdaniem francuskiego metra, dzieła stwarzają autora, który im odpowiada, i jego biografię, która do nich pasuje... Może więc, pomyślałem, pajęczyna wyplata też muchę? A dzieło tworzy czytelnika?

[srodtytul] 8 sierpnia[/srodtytul]

Jednym z moich najbardziej inspirujących korespondentów jest Stefan Adamski... Poznaliśmy się w Gdańsku w radosnych czasach „Solidarności”. Redagowałem wtedy gazetę związkową, Stefan przyszedł z pomocą i rychło stał się filarem redakcyjnego zespołu. Rozumieliśmy się w pół słowa i pisywaliśmy na zmianę wstępniaki, za które parę razy nam się oberwało, niezależnie od autorstwa... Pamiętam kuriozalny przypadek, kiedy to bojówka prawdziwych Polaków z Komitetu Budowy Pomnika Poległych Stoczniowców zamierzała się z nami rozprawić, bo na łamach związkowego pisma przypominaliśmy ideę kooperacji Edwarda Abramowskiego.

Ale nie tylko redakcja nas łączyła. Mieliśmy podobne gusta i sympatie, czytaliśmy te same książki, to i owo nam wisiało, to i owo radowało – jednako. Słowem bawiliśmy się setnie. Potem każdy poszedł własną ścieżką. Stefan założył rodzinę i osiadł na stałe w Gdyni, a mnie poniosło po świecie... Spotkaliśmy się po latach w zeszłym roku i przegadaliśmy całą noc, wypijając duże morze alkoholu... Rano zamiast kociokwiku czułem radość, że odnalazłem przyjaciela. Jakbyśmy się nie widzieli zaledwie trzy dni, a nie bez mała 30 lat.

Stefan podarował mi parę książek i tom własnych piosnek – dorobek życia. Jedną z nich – »Wpis do sztambucha panny „S”« – czytałem później na kilku spotkaniach autorskich, kiedy mnie ktoś zapytał o „Solidarność”. Tę piosnkę traktuję jak wstępniak pożegnalny i śpiewam ją tu w całości z okazji 30. rocznicy „S”. Ot, coś w rodzaju słowa od zespołu redakcji pierwszego pisma „Solidarności”, które rodziło się w Stoczni Gdańskiej w czasie wielkiego strajku.

[i] Któż cię nie kochał? Jacek, Janek... Nie brakowało ci amantów. Ja też twe wdzięki opiewałem wśród tłumu twych absztyfikantów.

Błędnym rycerzem byłem twoim, kopię o honor twój kruszyłem i fechtowałem, jak umiałem. Tak, tak, o ciebie tak się biłem.

Przyszłaś znienacka, jak poezja, jak brzask co zwykle krótko trwa... Nikt z nas godziny wtedy nie znał i nikt z nas wtedy nie znał dnia.

W salonach wówczas nie bywałaś, pomieszkiwałaś po piwnicach. Przyznaję, pięknie wyglądałaś: Emilia Plater, cud dziewica.

Niezłomna, a tak przy tym zwiewna, Tu Grottger, tam Delacroix... Liczyłaś dla nas się ty jedna, powtarzaliśmy – tylko ta.

Legendą twoją jeszcze mamią naiwnych różni szarlatani, co ciągle jak najęci kłamią żeś ty ich serc jedyna pani.

I zaraz piersi wypinają Znacząco pomrugując ślepkiem, Palcem o palec pocierają, Bo już ich swędzą łapki lepkie.

Inni brzuchaci dziś i łysi... Nie takie rzeczy my ze szwagrem... Tym dla odmiany wszystko wisi, chcą sobie zafundować viagrę.

I sami swoje triumfy sławią, i napawają się swym męstwem. Tak to się perwersyjnie bawią klęskę bezwstydnie zwąc zwycięstwem.

Może ty kiedyś tam i byłaś naiwna i sentymentalna, ale dziś jesteś, powiem zwięźle, nie femme fatale, lecz bladź fatalna.

Gdybyś choć chciała się poprawić i wrócić do swych dawnych marzeń... Niestety, gdy już raz upadłaś, dawałaś ciała raz za razem.

Że się wyrażam kolokwialnie? Cóż, nie stać mnie na żaden patos, gdy sztandar, który ciągle wznosisz stał się dziś wypłowiałą szmatą.

Przywiędły wdzięki twe i zblakły, nisko cię cenią sutenerzy i prawdę mówiąc, aż dziw bierze, że wciąż trafiają się frajerzy.

Bo jeszcze przecież ciągle wabisz na te zetlałe szarfy, wstążki i wciąż wyróżniasz kawalerów orderu brudnej twej podwiązki.

Bo rozmodlona pod figurą doprawdy wyglądałaś słodko, choć się już wtedy obawiałem, że kiedyś staniesz się dewotką.

A gdy wsuwali ci za dekolt dolary, funty, franki, jeny... ty się płoniłaś tylko wdzięcznie, szepcząc; ach, honor nie ma ceny!

Pięknie tańczyłaś karmaniolę i wiodłaś lud na barykady... A teraz to ja cię... Dośpiewaj sobie ten rytm do swojej zdrady.

Jacek nie żyje, Janek zamilkł, inni zaś wyprzedają etos, a ktoś powinien ci powiedzieć prawdę o tobie, powiem przeto...

Sam nie wiem, kiedy się zmieniłaś. Ty, taka cnotka... Nie pozwolę! A potem naraz w górę kiecka i kankan na okrągłym stole.

I dla każdego byłaś miła i uśmiechałaś się układnie... I na tym stole się pieprzyłaś bez ceregieli, z kim popadnie.

A i pod stołem politykom przysługi wyświadczałaś różne... Jak tu do ciebie dzisiaj wzdychać, cynicznej, zimnej, złej i próżnej.

I tylko żal mi tych chłopaków gotowych choćby iść na tanki, bo ilu poszło z nich do piachu, dla takiej, niech cię szlag, wybranki.

I przyjaciółek żal mi twoich, które siedziały po internach. Tylko mi tu nie opowiadaj, że tym przyjaźniom byłaś wierna.

I żal mi wszystkich zapomnianych, co uwierzyli w tamten sen. Historia ich wymienia hurtem, ich inicjały brzmią: NN.

Miedzianym świecisz teraz czołem, na nic botoksy i liftingi i nie pomogą akademie, przemowy, wiece i mitingi.

O powinnościach ty mi nie praw, nie wciskaj patriotycznych kitów, nie mam zamiaru łgać jak inni, nie będę piewcą twego mitu.

Odchodzę, nic mnie nie zatrzyma, każde uczucie ma swój kres. Szkoda, że właśnie tak skończyłaś, sprzedajna stara zdziro „S”.

Nie całuj mnie na pożegnanie, a jeśli już, sama wiesz – gdzie. Mną się nie przejmuj już kochanie, każdej twej prośbie powiem – nie.

Songi dla innej dzisiaj piszę – skromnej i cichej panny N. bo trudno jest żyć bez Nadziei, ona niezbędna jest jak tlen.

Tym, którzy dziś na chleb nie mają i tym bez pracy... Drwisz: czyś lewak? Drwij. Tylko powiedz mi – co z nimi? Kto o nich, powiedz, dzisiaj śpiewa?

Jeszcze nie wznosi nikt barykad, ale gdy staną, to – jak w dym! Bo wolę skończyć jak Baryka, w marszu na pałac, a nie – w nim.[/i]

[srodtytul]9 sierpnia[/srodtytul]

Nie pomnę, bodaj Jonasz Kofta śpiewał, że tak naprawdę niewiele się zmieni, kiedy z młodych i gniewnych zrobimy się starzy i wkurwieni. Nasze e-maile ze Stefanem to właśnie taka rozmowa dwóch wkurwionych dziadków. Pisujemy o życiu i o śmierci, o przyjaciołach, którzy odeszli – jedni w zaświaty, inni w politykę, co na jedno wychodzi – o dawnych miłościach i o świeżych zauroczeniach, ja na przykład polubiłem Sebalda, a Stefan – Bouviera, obaj utyskujemy na zdrowie i nie wierzymy w Boga, każdy po swojemu, bo Stefan jest ateistą europejskim, ja zaś nie wierzę po wschodniemu, obaj kochamy swoje żony i nasze dzieci, i żyjemy bez pośpiechu, bo j u ż wiemy, że i tak wszystkiego nie zdążymy. W ostatnim e-mailu Stefan pyta, kiedy przyjadę do Polski. Tym samym następuje mi na odcisk, bo wkurwienie nie sprzyja trawieniu (i w ogóle dobremu samopoczuciu), a ilekroć znajduję się w kraju, tylekroć od razu się wkurwiam. Wystarczy, że z billboardów na dworcu śmieją się do mnie różne Dody i Gagi, by od razu podeszło do gardła to, czego nie zdążyłem strawić... A potem jest coraz gorzej.

W naszym wieku dbałość o zdrowie jest jedną z głównych trosk. Nie znaczy to wcale, że lubimy lekarzy, na odwrót, żeby do nich nie chodzić, uprzedzamy choroby, wiodąc zdrowy obraz życia. Dlatego do Polski staram się przyjeżdżać jak najrzadziej – żeby się nie denerwować – bo nazbyt ją lubię. I wkurza mnie to, co z niej robią różne przydurki – niezależnie od maści i wyznań. Moja Polska jest we mnie.

Moja Polska – to Giedroyć, Gombrowicz i Miłosz, którego czytam co rano, aby nie zgubić języka, Chopin i Stańko, i grupa Breakout, pod którą tańczymy z Martuchą, moja Polska to parę pejzaży, które oglądam nocami (we śnie...) i powitanie „Szczęść Boże”, nawet jeśli Go nie ma. Moja Polska to garstka przyjaciół, co się nie dali zwariować i kilku wariatów gwarantujących jako taką normalność... Takiej Polski chcę nauczyć Martuchę.

Dlatego prędzej czy później ją przywiozę – drogi Stefanie – przycupniemy gdzieś w Kotlinie Kłodzkiej, na samej granicy z Czechami, żeby ich zdrowym rozsądkiem równoważyć polskie tromtadractwo. Ja wypiję piwo w Chacie u Adama i zakąszę knedliczkiem, Martucha wsunie jakieś lody lub ciacho, a potem, nocami, będę dla niej pisał baje o wilkach, wilkołakach i innych bożych stworach.

Różni znawcy mnie pytali (i radzili), jak ją uczyć polskiego języka, żeby była dwujęzyczna. A zarazem angielski, bo teraz to ważne! Są metodyki i szkoły – dodawali – niet problema... A ja ją chcę uczyć tylko wilczego wolapika.

[srodtytul]4 sierpnia[/srodtytul]

Niekiedy mam wrażenie, że jak pająk cupnąłem w Kondzie i snuję stąd e-mailową sieć, która swoimi nitkami oplątuje coraz większą liczbę korespondentów na całym świecie, a ja żywię się ich sokami, wysysam i czerpię inspirację, by potem wydzielać z kądziołków przędnych nowe segmenty pajęczyny. Lecz ostatnio w sielskiej bibliotece Wielkiej Zatoki znalazłem krótką powieść Pascala Quignarda „Villa Amalia”, a w niej ustęp, który daje nieco do myślenia.

Otóż Quignard podejrzewa, że pajęczyna – w zależności od swych rozmiarów, formy, wytrzymałości, piękna oraz kunsztu – wyplata również pająka, którego potrzebuje. Podobnie, zdaniem francuskiego metra, dzieła stwarzają autora, który im odpowiada, i jego biografię, która do nich pasuje... Może więc, pomyślałem, pajęczyna wyplata też muchę? A dzieło tworzy czytelnika?

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy