Jacek Cieślak: Dariusz Kozakiewicz to pierwsza gitara RP

Dariusz Kozakiewicz grał z Jantar, Trzetrzelewską, Nalepą, Hołdysem, Namysłowskim, Gąssowskim. Właśnie teraz, kiedy jest gitarzystą Perfectu, mówi, że... wszyscy o nim zapomnieli

Publikacja: 04.09.2010 01:01

Jacek Cieślak: Dariusz Kozakiewicz to pierwsza gitara RP

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Siedzi bezpretensjonalnie uśmiechnięty przy stoliku w restauracji Buffo. Ubrany w dżinsy i bawełnianą bluzę. Pali, pije kawę. Tak jak on mógłby wyglądać każdy z nas. Ale Janusz Stokłosa, kompozytor i szef muzyczny Buffo, rozpoznaje mojego rozmówcę w mgnieniu oka i staje przed nim niemal na baczność. Kłania się w pas.

Nie ma w tym geście żadnej przesady. To wyraz szacunku dla pierwszej gitary RP. Muzyka, który współtworzył legendarne albumy – „Blues” Breakoutu i „Testament” Testu, teraz zaś pracuje nad pierwszą od sześciu lat nową płytą zespołu Perfect.

Przed państwem: Darek Kozakiewicz!

Kiedy byłem młody, hej!

To nie jest muzyka! To są chore dźwięki! Hałas! Hurgot! My tego nie nagramy! – krzyczał profesor Janusz Urbański, założyciel katedry reżyserii dźwięku warszawskiej Akademii Muzycznej. Oburzony wybiegł z reżyserki. Był rok 1971. Tak rozpoczęła się, i o mało nie skończyła, sesja nagraniowa albumu „Blues”.

– Zaskoczeni, odłożyliśmy instrumenty – opowiada Darek Kozakiewcz. – Tadeusz poszedł rozmawiać z profesorem. Użył swojego wdzięku. Wpływów. Załatwił sprawę.

Powstała jedna z najważniejszych płyt w historii polskiego rocka z piosenkami „Kiedy byłem małym chłopcem”, „Oni zaraz przyjdą tu” i „Co się stało kwiatom”. Gdy uważnie posłuchać płyty, właściwie gra tam tylko Darek Kozakiewicz. Lider skoncentrował się na śpiewaniu.

Wyjmuję z torby album z autografem Nalepy.

– Kurczę... – wzrusza się Kozakiewicz. – Wywiad, jak medal, ma dwie strony. Z jednej strony cieszę się, że mogę powspominać, a z drugiej czuję, ile mam lat na karku!

Gdy został zaproszony do Breakoutu miał 19 lat.

Widział zespół Tadeusza Nalepy w Sali Kongresowej. Breakout był po kilkunastu trasach w Beneluksie. Miał fanklub w Holandii. Dorobił się fioletowych wzmacniaczy Marshalla.

– Czad robili niesamowity. No, i mieli długie pióra!

Kiedy Tadeusz Nalepa tworzył nowy skład, harmonijkarz Tadeusz Trzciński zapytał Kozakiewicza, czy chciałby zagrać w Breakoutach. Na basie.

– W Breakoutach? Boże! Nawet na fujarce. Mogłem sprzęt nosić!

Na próbach Nalepa wyraził uznanie w charakterystyczny dla siebie, flegmatyczny sposób: „No nie. To mamy kłopot. Znowu musimy szukać basisty...”.

– To, że grałem na gitarze lepiej, nie miało znaczenia. Nalepa był gwiazdą, był starszy. Nie okazywał tego, choć jako lider musiał trzymać chłopaków mocną ręką. Wielkie koncerty i światła estrady sprawiały, że wielu muzyków traciło odporność na sławę i alkohol. Generalnie jednak był ciepły. Wrażliwy.

Śpiewał „Przyszła do mnie bieda” i wiedział, co oznacza.

– Wywodził się z podrzeszowskiej wsi. Komu tylko mógł – pomagał.

Ściągnął do Warszawy brata i kolegów, którzy nie mieli pracy.

W czasach Breakoutu grało się inaczej niż dziś. Nawet kilka razy w ciągu dnia. Pierwszą sztukę – o dziewiątej rano.

– To były niedzielne poranki na sali gimnastycznej dla licealistów. Zdarzały się koncerty w fabrykach. Ludzie nie wiedzieli, na co idą. Starsze osoby zatykały uszy. Czasami pół widowni zajmowało wojsko. Nie było takiego szaleństwa jak teraz. Przed sceną stało tylko dwóch strażaków. Nawet oddani fani siedzieli na krzesłach i słuchali. Po koncercie konferansjer nie mówił „Elvis have just left the building”. Było spokojnie. Rozdawaliśmy autografy. Lubiłem koncertować i robić kawały.

Tadeusz Nalepa miał w hotelu pokój numer 12. Otwiera drzwi, tymczasem zamiast swojego łóżka widzi... pisuary. Koledzy podmienili drzwi!

– Kiedy byliśmy na bańce, trudno było trafić do siebie. Nie wiadomo było, o co chodzi!

Perkusista Józef Hajdasz często umawiał się z dziewczynami. Starał się szybko zjeść kolację, tymczasem nagle zwalniał. Podnosił szklankę do usta kilka minut. Koledzy włożyli mu do kanapki tabletkę nasenną.

W hotelach były lampowe radia. Miały „opóźniony zapłon”. Było wystarczająco dużo czasu, żeby wślizgnąć się do pokoju śpiącego kolegi, rozkręcić gałkę na cały zycher, wyjść, zamknąć drzwi. I czekać na krzyk przerażenia obudzonego rykiem odbiornika.

Breakout je śniadanie. Brakuje jednego marudera. W końcu przyszedł z twarzą pomazaną tuszem. – Co się stało? – pytają ofiarę koledzy, udając, że nie wiedzą, kto wlał tusz do sitka prysznica.

Nalepa najbardziej lubił bezsensowne żarty słowne.

– Kiedyś mieszkaliśmy razem w hotelu z innym zespołem, który przyjechał później. „Cześć chłopaki! – przywitał ich uprzejmie. – Ale macie fajnie. Już idziecie spać! A ja jeszcze muszę się umyć!”.

Nie wiadomo, kiedy się śmiać. Ale gdy mówił to Nalepa, wszyscy pokładali się ze śmiechu.

[srodtytul]Dźwięki jak perełki[/srodtytul]

Darek Kozakiewicz urodził się 30 grudnia 1951 r. Właściwie w sylwestra, bo była już 22.00.

– Z jednej strony fajna data, a z drugiej skomplikowałem sobie życie. Grudzień – wzdycha – był zawsze ciężkim miesiącem. Obchodzę imieniny 19 grudnia. Później są święta, urodziny, sylwester. Nowy Rok. Karnawał. Jak byłem młodszy, obchody trwały do połowy stycznia. Dopiero wtedy hamowałem. Dziś już nie ta wątroba.

Kozakiewicz urodził się prawie w sylwestra, ale czasy nie były wesołe. Ojciec, zesłany na roboty do Niemiec, wrócił schorowany. Miał kłopoty ze znalezieniem pracy. W końcu przystał do rodzinnej wytwórni wyrobów jubilerskich.

– Cała moja rodzina to złotnicy i jubilerzy. Ale w tamtych latach prywatna inicjatywa zeszła do podziemia. Z babcią jeździliśmy w jej rodzinne strony, do Kazunia Polskiego, koło Nowego Dworu, i tak sobie dorabialiśmy. Były tylko pokątne, prywatne zamówienia. Ojciec bał się kontroli. UB nie był w naszej rodzinie popularną instytucją.

Rodzinę najsilniej łączyła muzyka. Tata uwielbiał śpiewać arie z repertuaru Jana Kiepury. Mama uczyła się piosenek z radia, zapisywała je w zeszytach, słuchała płyt. To ona odkryła talent Darka.

– Miałem pięć lat, kiedy zacząłem grać na czarnym akordeonie Victoria. Ojciec specjalnie dla mnie zamówił u kaletnika nowe pasy, żeby instrument nie sięgał mi do nosa. Chodziłem do prywatnego studium profesora Bałerowicza na Nowym Świecie. Grałem wszystko, co mogłem usłyszeć w radiu.

Elektryczną gitarę Jolanę miał cioteczny brat, również syn jubilera.

– Piękną, nową, ze wzmacniaczem. Kiedyś przyjechał do niego kuzyn z Londynu. Miał ciemne okulary, długie włosy. Byłem zszokowany. Zacząłem wagarować. Chodziłem do brata patrzeć, co się nowego w świecie wyrabia. Jak się gra.

Kiedy rozmawiamy o muzyce i jubilerskiej robocie, rzecz układa się w logiczną całość. Kozakiewicz zauważa:

– Potrzebna jest koncentracja: trzeba się oddzielić od świata.

– Dźwięki są jak perełki? Trzeba je cyzelować?

– Coś w tym jest! – przyznaje z uśmiechem.

[srodtytul]Maskotka gitowców[/srodtytul]

Pierwsza popularność, jaką zdobył, gdy był ledwie dziesięciolatkiem, miała tło...kryminalne.

– Opowiadałem w szkole, jak było w Pałacu Mostowskich. Zrobiłem karierę. Noszono mnie na rękach!

Kozakiewicz został wezwany na komendę w związku z napadem stulecia na Bank pod Orłami przy Jasnej w grudniu 1964 r. Padły strzały, zabito strażnika. Zrabowano milion trzysta tysięcy złotych!

– Mieszkałem nieopodal. Podwórkowy trzepak, na którym wywijałem salta, mieścił się koło banku. Usłyszałem strzały. Myślałem, że to rura wydechowa. Ślady krwi i kul w bankowych drzwiach świadczyły co innego.

Do mieszkania Kozakiewiczów zastukał milicjant. Darek musiał zeznawać jako świadek.

Był gwiazdą gitowców.

– Pierwsze akordy grałem w parku Saskim starszym chłopakom do konsumpcji krajowego wina.

Stawiali dwie ławki zwrócone ku sobie. Kozakiewicz był najmłodszy, stanowił rodzaj maskotki. Śpiewał gitowcom więzienne piosenki – „Czarny chleb, czarna kawa”. Albo „W Meksyku, w Meksyku ten zwyczaj...”.

– Bardzo mnie za to lubili i byłem pod ich ochroną, jak coś się działo, jak była nawalanka Śródmieście kontra Czerniaków. Kiedyś jechaliśmy na Agrykolę, pograć w piłę. Nagle w autobusie moi starsi koledzy zaczęli się przepychać z innymi chłopakami. Rozpoczęła się bójka. Mnie rzucili tylko: „Darek, ty się nie wtrącaj. Damy sobie radę. Uciekaj do domu”.

Największą „giganterkę” poznał już w czasach Breakoutu, w sopockiej dyskotece „Marago”, vis-a-vis Hotelu Grand. Ludzi, którzy rządzili miastem.

– Krótko bywali na wolności. Mieli pochlastane ręce. Ale bez powodu nie dawali nikomu w mordę. Byli charakterni – mieli kodeks.

Pierwszą gitarę zrobił Kozakiewiczowi wujek lutnik w 1967. Drugi wuj dorobił wzmacniacz – na bazie gramofonu Bambino. Ojciec miał niechętny stosunek do grania. Chciał synowi zapewnić zawód z przyszłością i wybrał mu technikum samochodowe. Kozakiewicza łączył ze szkołą tylko zespół Klaksony. Ratował go w oczach profesorów, bo występował na akademiach i studniówkach.

– A kiedy grałem w Klubie Medyk, ojciec przychodził po mnie z pasem.

Do czasu, gdy podczas jednego z jamów usłyszał, jak publiczność skanduje imię syna.

Medyk miał już swoją renomę. Grał tam zespół Klan, Zbigniew Namysłowski. Działał Salon Niezależnych. Udzielał się Zbyszek Hołdys. – To był mój drugi dom. Do rodziców wracałem się przespać. Nad ranem, podprowadzając sprzed sklepu spożywczego butelkę mleka.

Pierwszym ważnym zespołem było Fatum. Potem – Pięciu, już w klubie Stodoła, skąd przeszedł do Breakoutu. Fatum ucierpiało mocno w marcu 1968.

– Dwóch kolegów pobito przed uniwersytetem, jeden miał złamaną nogę. Polityka nigdy mnie nie interesowała. Wszystko przekładam na muzykę, nawet ruch hipisowski. Jakie zresztą miałem wyjście, skoro włosy były słabe? Ale muszę powiedzieć, że niewielu znajomych z lat 60. zostało w Polsce. Wyemigrowali. Moje środowisko rozwalił stan wojenny. Nasze więzi już się nie odbudowały. To smutne.

[srodtytul]Pożegnanie z Anną Jantar[/srodtytul]

Trudno sobie wyobrazić muzyka, który chciałby odejść z Breakoutu, najlepszego bluesrockowego zespołu w Polsce.

– Ale przyszedł trudny moment. Zmarł ojciec. Zakochałem się w dziewczynie. Breakout oznaczał ciągle rozstania. Nie boję się też powiedzieć, że za dużo było alkoholu. Nie wytrzymałem napięcia. Po prostu nie przyszedłem do studia na nagranie kolejnej płyty „Mira”. Tadeusz się tego spodziewał.

Kozakiewicz myślał też o własnym zespole. – Chciałem tak jak Black Sabbath odejść od bluesa i grać hard rocka.

Wymyślił supergrupę z Józefem Skrzekiem i Andrzejem Tylcem. Nie wyszło. Wojciech Gąssowski zaprosił go do Testu.

– Powiedziałem: „Wojtuś, OK”. I zaproponowałem zmianę stylistyki. Nie wyobrażałem sobie grania „Sam sobie żeglarzem” albo „Antoniny”. To było zbyt pretensjonalne. Gąssowski się zgodził. Chciał śpiewać jak Joe Cocker.

Na legendarnej płycie „Testament” Kozakiewicz zrealizował swoje hard-rockowe marzenia.

– Na koncertach graliśmy bardzo ostro. Jeździliśmy na wspólne trasy z Locomotivem GT, Scorpio, Omegą – w Polsce i na Węgrzech. Oni byli gwiazdą u nas, a my u nich. Znakomici kompani, otrzaskani już na Zachodzie. Po pół litra nie mieliśmy żadnych problemów językowych. W ten sposób dogadałem się nawet z Japończykiem w NRD. A na budapeszteńskim Kiss Stadion graliśmy dla kilkudziesięciu tysięcy. Grzmiało przepięknie. Podobało się. Był szał. Ja też jako gitarzysta się podobałem!

Węgry miały kolor. Nie było szarości. W sklepach nie brakowało jedzenia, ciuchów, instrumentów.

– Przywiozłem koniak dla niedoszłej teściowej, a dla siebie wzmacniacz.

Jednak wciąż mieszkał z rodzicami.

– Pierwsze mieszkanie kupiłem dopiero w drugiej połowie lat 80. po kontraktach zagranicznych. Grało się dla radości!

Miał już gotowe piosenki na drugą płytę Testu, ale wiedział, że zespół po nagraniach się rozpadnie.

– Zrezygnowałem. Chodziło o uczciwość wobec fanów.

Nie rozumiem.

– Taki już jestem!

Pomagał kolegom w studio. Piotrowi Figlowi, Ryszardowi Rynkowskiemu. Temu ostatniemu zagrał solówkę w „Szczęśliwej drogi już czas”.

Do zespołu Anny Jantar trafił dzięki jej mężowi Jarosławowi Kukulskiemu, z którym nagrywał muzykę filmową. Skomponował dla Jantar „Tak dobrze mi w białym”.

– Grałem z Anią kilka lat. Bywaliśmy u siebie. Zaprzyjaźniła się z moją żoną. Była ciepłą osobą i zabawową dziewczyną. Chociaż w jej oczach widywałem smutek. Chciała się wyzwolić spod opieki Jarka. Miała dość fabryki przebojów. Wolała robić coś ambitniejszego. Do Ameryki poleciała na kontrakt, ale pracowała też nad nowym repertuarem.

Przed wyjazdem była u Kozakiewiczów. Pożegnała się na trzy miesiące.

– W chwilę potem pojechałem grać do Skandynawii. Jadłem właśnie śniadanie, kiedy dotarła wieść o katastrofie polskiego samolotu. Coś mnie tknęło. Zacząłem obliczać czas od wylotu Ani. Zadzwoniłem do żony. Anka była w samolocie. Wpadłem w rozpacz. Moja żona też to strasznie przeżywała.

Przewietrzył się muzycznie w Air Condition Zbyszka Namysłowskiego, który był wtedy klasyfikowany w czołówce europejskiego jazzu. Grali cztery lata.

– Podziwiałem Zbyszka już w Medyku. Nigdy się nie spodziewałem, że z nim zagram. Jazz to była dla mnie czarna magia. Tymczasem wrócił z Ameryki i mnie zaprosił.

To była dobra szkoła trudnego grania jazzrocka, fusion. I palenia papierosów.

– Skończyliśmy nagrywać pierwszą płytę o czwartej nad ranem. Nie było alkoholu. Krzysztof Ścierański powiedział: „Wiesz co, Darek, trudno – chodź sobie zapalimy”. Miałem 40 lat. Nie paliłem w szkole, w Breakoucie, w Teście. Wtedy zapaliłem, i tak mi zostało. Kompletna głupota!

W 1986 r. Darek Kozakiewicz znalazł się w Plugawym Anonimie, nowej formacji Zbigniewa Hołdysa. Jednej z tych, o której istnieniu wiedzą tylko nieliczni. Tak jak o przyjaźni muzyków sięgającej czasów, gdy mieli naście lat i spotykali się na Ogrodowej, w prywatnym klubie muzycznym urządzonym w piwnicy.

– Ostatnio Zbyszek nagrał pierwszą od lat piosenkę – „Kuba”. To o naszym przyjacielu, z którym graliśmy na gitarach piosenki Beatlesów.

[srodtytul]Prawda Cyganki[/srodtytul]

Nie ma wątpliwości, że punktem zwrotnym w tworzeniu Perfectu był w 1978 r. wyjazd do Ameryki formacji Perfect Super Show and Disco Band z Basią Trzetrzelewską w składzie.

– Odstąpiłem Zbyszkowi amerykański kontrakt, bo właśnie urodziła mi się córka.

Pytam Darka, czy dobrze znał Basię.

– Basię? Bardzo dobrze! W Basi się podkochiwałem!

Była niesamowitą dziewczyną, pochłoniętą muzyką i nauką angielskiego. Emanowała pozytywną energią. Nie było dla niej żadnego problemu, a musiała walczyć z brakiem czasu i zajmować się rodziną.

Kapela Kozakiewicza i Trzetrzelewskiej, w której byli również Maria Figiel, Antoni Kopff oraz dwójka byłych muzyków Breakoutu i późniejszych Perfectu – Zdzisław Zawadzki i Wojciech Morawski, została zmontowana na czas wakacji. Nazywała się Czarne Koty. W dzień grali w knajpie w Domach Centrum, a zaraz potem gnali do Czarnego Kota w nowo otwartym hotelu Victoria. Właśnie tam Basia poznała Danny'ego White'a, z którym po wyjeździe do Anglii założyła grupę Matt Bianco i zrobiła międzynarodową karierę.

– To było dziwne, bo zagraniczne zespoły nie przyjeżdżały wtedy grać do hoteli w Polsce. Ale Basia miała farta!

Darek Kozakiewicz wyjechał grać do Norwegii, Basia była w Londynie.

– Wydzwanialiśmy do siebie. Bałem się o nią. Wynajmowała z Dannym jakąś dziuplę. Przez parę lat szła drogą przez mękę.

Kiedy już jako światowa gwiazda przyjechała na koncerty do Polski, chciała zrobić dla najbliższych przyjaciół przyjęcie. Nie zgodził się na to menedżer. Obwarowania kontraktu.

Do Perfectu – tego już bez Zbigniewa Hołdysa – Kozakiewicz został zaproszony w 1993 r. Zgodził się dopiero w 1997.

– Poszedłem wtedy do Zbyszka. Chciałem mu powiedzieć, że dołączam do chłopaków, bo kibicowałem grupie, znamy się, i to najlepsze, co mogło mi się trafić. Będę grać! W sekundę wyrosła przed nim ściana lodu. Nie mogę zrozumieć tych antypatii. Mamy sześć dych na karku. To nie czas, żeby się kłócić.

Tymczasem do naszego stolika podszedł Bogdan Olewicz, tekściarz Perfectu, i mówi tak:

– Do roboty. Studio czeka.

Nowa płyta Perfectu będzie inna od poprzednich. – Ma być więcej fajnych melodii, a mniej solowego grania – opowiada gitarzysta. – Konkretna muzyka.

Oczkiem w głowie Kozakiewicza jest jednak pięcioletni syn Ivo. Lubi, i owszem, założyć gitarę na ramię, ale najbardziej kocha samochody. Od czasu, kiedy urodził się Ivo, Darek nie kupuje nowych gitar.

– To już byłaby przesada. Przecież każdą trzeba się zaopiekować. Wolę zająć się synem. Gdy nie ma mnie w domu przez kilka dni, czuję się rozgoryczony. Na szczęście nad wszystkim czuwa moja najukochańsza żona, Honorata. Nie wiem, co bym bez niej począł!

Kozakiewicz jest żonaty trzeci raz. Z Honoratą są od dziesięciu lat.

– To niesamowite – zamyśla się. – Kiedy grałem w parku Saskim, powróżyła mi Cyganka. Powiedziała, że będę parokrotnie żonaty. Popatrzyłem wtedy na małżeństwo idące przez park z wózkiem i pomyślałem, że mnie to w ogóle nie dotyczy. Dopiero teraz zrozumiałem, że miała rację.

Siedzi bezpretensjonalnie uśmiechnięty przy stoliku w restauracji Buffo. Ubrany w dżinsy i bawełnianą bluzę. Pali, pije kawę. Tak jak on mógłby wyglądać każdy z nas. Ale Janusz Stokłosa, kompozytor i szef muzyczny Buffo, rozpoznaje mojego rozmówcę w mgnieniu oka i staje przed nim niemal na baczność. Kłania się w pas.

Nie ma w tym geście żadnej przesady. To wyraz szacunku dla pierwszej gitary RP. Muzyka, który współtworzył legendarne albumy – „Blues” Breakoutu i „Testament” Testu, teraz zaś pracuje nad pierwszą od sześciu lat nową płytą zespołu Perfect.

Przed państwem: Darek Kozakiewicz!

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Plus Minus
Pegeerowska norma
Materiał Promocyjny
20 lat Polski Wschodniej w Unii Europejskiej