Czy stan wojenny był nieuchronny? To pytanie pada już od blisko 30 lat, wciąż budząc zrozumiałe emocje. Jeśli odrzucimy determinizm historyczny, którego zwolennicy mają na to pytanie bardzo prostą odpowiedź (skoro nastąpił, to był nieuchronny), stajemy wobec pokaźnej liczby pytań, na które historycy udzielają różnych odpowiedzi. Dwa wśród nich powracają najczęściej: o rzeczywisty stosunek kierownictwa PZPR do „Solidarności” oraz o rolę Kremla w doprowadzeniu do stanu wojennego.
Rozpocząć wypada od przypomnienia, że przygotowania do siłowej rozprawy z ruchem, który miał doprowadzić do powstania „Solidarności”, rozpoczęto jeszcze w trakcie sierpniowych strajków w 1980 r. Już 16 sierpnia rozpoczął prace Sztab Akcji „Lato ’80” kierowany przez wiceministra spraw wewnętrznych gen. Bogusława Stachurę. 27 sierpnia na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR nadzorujący pracę sztabu Stanisław Kania tak mówił o pierwszych wynikach jego działań: „Rozpatrywana jest też możliwość zdobycia portów Północnego i w Świnoujściu. Zadania tego nie można powierzyć wojsku. Robi się rozpoznanie, czy mogłaby tego dokonać Milicja Obywatelska. To nie jest sprawa prosta i łatwa, trzeba mieć też świadomość grożących konsekwencji. Nawet jeśli się porty zdobędzie – to co potem? Kto je będzie obsługiwał? Potrzebni fachowcy”.
[srodtytul]Doktryna Kani[/srodtytul]
Widać z tych słów, że Kania nie był zainteresowany użyciem siły i pogląd ten stał się podstawą jego politycznej strategii, gdy na początku września objął stanowisko I sekretarza KC PZPR. 5 stycznia 1981 r., a zatem po upływie kilku miesięcy, przemawiając do członków kierownictwa MSW, w którym trwały już zaawansowane prace nad przygotowaniami do wprowadzenia stanu wojennego, Kania wygłosił przemówienie. Przekonywał, że w „Solidarności” jest wprawdzie „wątek kontrrewolucyjny” oraz wielu młodych ludzi, których cechuje „duża agresywność, mała podatność na hamulce i na wpływ zarówno partii, jak i kościoła”, ale jest też „poważny nurt robotniczy z udziałem wielu tysięcy ludzi pracy, z udziałem wielu członków partii. Ten ostatni fakt może mieć pozytywny wpływ na działanie „Solidarności”. W tych słowach zawarta była istota doktryny Kani: należało unikać otwartego starcia z „Solidarnością”, natomiast starać się ją podzielić, a następnie ubezwłasnowolnić tzw. zdrowy robotniczy nurt, który można by stopniowo wmontować w ramy systemu politycznego PRL. Dlatego też Kania przestrzegał prących do siłowej rozprawy z „kontrrewolucją” towarzyszy z MSW, że „szturmem nie da się niczego rozwiązać”, a w „naszych poczynaniach wewnętrznych musimy brać pod uwagę, jakie one mogą wywołać reperkusje na Zachodzie”. W tym kontekście zaznaczył, że „by istnieć, trzeba pożyczyć w tym i przyszłym roku 10 mld dolarów”.
[srodtytul]Fiasko prowokacji[/srodtytul]
Praktyczna realizacja doktryny Kani polegała na różnicowaniu „Solidarności” za pomocą zmasowanej akcji propagandowej prowadzonej przez pozostające pod kontrolą władz niemal wszystkie środki masowego przekazu oraz tzw. strategii odcinkowych konfrontacji. Założenia tej ostatniej opracowano w MSW jeszcze w grudniu 1980 r., a polegać miała na „stosowaniu skutecznej dolegliwości represyjnej wobec przywódców i ośrodków kierowniczych”, z czym miały zostać „zsynchronizowane akcje polityczne i propagandowe”. W praktyce chodziło o prowokowanie konfliktów o ograniczonej skali, a następnie ich wykorzystywanie bądź to do paraliżowania i zastraszania działaczy „Solidarności”, bądź też do ich kompromitowania w oczach opinii publicznej. Część konfliktów wywoływała też sama „Solidarność”, której działacze domagali się na przykład usunięcia ze stanowisk skompromitowanych lokalnych notabli.