Stan wojenny nie był nieuchronny

Gdyby Stanisław Kania zdecydował się trwać na stanowisku I sekretarza, wprowadzenie stanu wojennego wciąż pozostawałoby tylko w sferze planów

Publikacja: 11.12.2010 00:01

Stan wojenny nie był nieuchronny

Foto: Reporter

Red

Czy stan wojenny był nieuchronny? To pytanie pada już od blisko 30 lat, wciąż budząc zrozumiałe emocje. Jeśli odrzucimy determinizm historyczny, którego zwolennicy mają na to pytanie bardzo prostą odpowiedź (skoro nastąpił, to był nieuchronny), stajemy wobec pokaźnej liczby pytań, na które historycy udzielają różnych odpowiedzi. Dwa wśród nich powracają najczęściej: o rzeczywisty stosunek kierownictwa PZPR do „Solidarności” oraz o rolę Kremla w doprowadzeniu do stanu wojennego.

Rozpocząć wypada od przypomnienia, że przygotowania do siłowej rozprawy z ruchem, który miał doprowadzić do powstania „Solidarności”, rozpoczęto jeszcze w trakcie sierpniowych strajków w 1980 r. Już 16 sierpnia rozpoczął prace Sztab Akcji „Lato ’80” kierowany przez wiceministra spraw wewnętrznych gen. Bogusława Stachurę. 27 sierpnia na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR nadzorujący pracę sztabu Stanisław Kania tak mówił o pierwszych wynikach jego działań: „Rozpatrywana jest też możliwość zdobycia portów Północnego i w Świnoujściu. Zadania tego nie można powierzyć wojsku. Robi się rozpoznanie, czy mogłaby tego dokonać Milicja Obywatelska. To nie jest sprawa prosta i łatwa, trzeba mieć też świadomość grożących konsekwencji. Nawet jeśli się porty zdobędzie – to co potem? Kto je będzie obsługiwał? Potrzebni fachowcy”.

[srodtytul]Doktryna Kani[/srodtytul]

Widać z tych słów, że Kania nie był zainteresowany użyciem siły i pogląd ten stał się podstawą jego politycznej strategii, gdy na początku września objął stanowisko I sekretarza KC PZPR. 5 stycznia 1981 r., a zatem po upływie kilku miesięcy, przemawiając do członków kierownictwa MSW, w którym trwały już zaawansowane prace nad przygotowaniami do wprowadzenia stanu wojennego, Kania wygłosił przemówienie. Przekonywał, że w „Solidarności” jest wprawdzie „wątek kontrrewolucyjny” oraz wielu młodych ludzi, których cechuje „duża agresywność, mała podatność na hamulce i na wpływ zarówno partii, jak i kościoła”, ale jest też „poważny nurt robotniczy z udziałem wielu tysięcy ludzi pracy, z udziałem wielu członków partii. Ten ostatni fakt może mieć pozytywny wpływ na działanie „Solidarności”. W tych słowach zawarta była istota doktryny Kani: należało unikać otwartego starcia z „Solidarnością”, natomiast starać się ją podzielić, a następnie ubezwłasnowolnić tzw. zdrowy robotniczy nurt, który można by stopniowo wmontować w ramy systemu politycznego PRL. Dlatego też Kania przestrzegał prących do siłowej rozprawy z „kontrrewolucją” towarzyszy z MSW, że „szturmem nie da się niczego rozwiązać”, a w „naszych poczynaniach wewnętrznych musimy brać pod uwagę, jakie one mogą wywołać reperkusje na Zachodzie”. W tym kontekście zaznaczył, że „by istnieć, trzeba pożyczyć w tym i przyszłym roku 10 mld dolarów”.

[srodtytul]Fiasko prowokacji[/srodtytul]

Praktyczna realizacja doktryny Kani polegała na różnicowaniu „Solidarności” za pomocą zmasowanej akcji propagandowej prowadzonej przez pozostające pod kontrolą władz niemal wszystkie środki masowego przekazu oraz tzw. strategii odcinkowych konfrontacji. Założenia tej ostatniej opracowano w MSW jeszcze w grudniu 1980 r., a polegać miała na „stosowaniu skutecznej dolegliwości represyjnej wobec przywódców i ośrodków kierowniczych”, z czym miały zostać „zsynchronizowane akcje polityczne i propagandowe”. W praktyce chodziło o prowokowanie konfliktów o ograniczonej skali, a następnie ich wykorzystywanie bądź to do paraliżowania i zastraszania działaczy „Solidarności”, bądź też do ich kompromitowania w oczach opinii publicznej. Część konfliktów wywoływała też sama „Solidarność”, której działacze domagali się na przykład usunięcia ze stanowisk skompromitowanych lokalnych notabli.

Zastosowanie doktryny Kani nie doprowadziło do realizacji głównego celu: mimo narastających różnic, sporów i konfliktów wewnętrznych, podsycanych przez SB, „Solidarność” nie uległa spodziewanemu rozpadowi, co czyniło ją coraz mniej atrakcyjną dla kierownictwa PZPR. Kania, nie godząc się wciąż na wprowadzenie stanu wojennego, ale i najwyraźniej nie wierząc już w powodzenie swojej koncepcji walki z „Solidarnością”, musiał zmagać się z narastającą krytyką w kierownictwie PZPR. Wprawdzie po potwierdzeniu jego przywództwa na IX zjeździe PZPR w lipcu nikt nie postawił formalnego wniosku o odwołanie, jednak 17 października 1981 r. na posiedzeniu Biura Politycznego zwołanego w przerwie obrad IV Plenum KC PZPR, w trakcie którego I sekretarza po raz kolejny zaatakowano za nieudolność, Kania oświadczył: „W świetle tego, co jest, zgłaszam rezygnację. Jeśli plenum ją przyjmie, odchodzę”.

Głosowanie nad wotum zaufania dla Kani nie wypadło dla niego pomyślnie (79 za, 104 przeciw), jednak relatywnie nieduża różnica pokazuje, że w kierownictwie PZPR wciąż było wielu zwolenników doktryny Kani. Gdyby zatem I sekretarz KC PZPR nie zdecydował się na tak radykalne posunięcie, ale trwał na stanowisku, to wprowadzenie stanu wojennego wciąż pozostawałoby tylko w sferze planów. Mimo bowiem osłabienia roli PZPR w strukturze aparatu władzy PRL rozpoczęcie tej operacji bez zgody jej przywódcy było w ówczesnych realiach niewyobrażalne.

[srodtytul]Doktryna Jaruzelskiego[/srodtytul]

Konsekwentne stosowanie doktryny Kani miało jednak istotny wpływ na stan nastrojów społecznych na przestrzeni 1981 r. Ich ewolucja była pilnie śledzona przez władze. Pod datą 8 sierpnia wicepremier Mieczysław Rakowski zanotował w swoim dzienniku o naradzie, jaka tego dnia odbyła się w gabinecie gen. Wojciecha Jaruzelskiego: „Na podstawie danych, jakie ma Kiszczak, stwierdzamy zgodnie, że po raz pierwszy od sierpnia ubiegłego roku mamy do czynienia z polaryzacją społeczeństwa. Jakaś część przestaje wierzyć przywódcom »Solidarności«”.

To właśnie ten czynnik przesądził o tym, że doktrynę Kani zastąpiła ostatecznie doktryna Jaruzelskiego, która zakładała wprowadzenie stanu wojennego po uprzednim przygotowaniu gruntu od strony operacyjnej i propagandowej. Temu służył cały ciąg posunięć generała, poczynając od skierowania do różnych zakładów i instytucji tzw. terenowych grup operacyjnych złożonych z oficerów przewidywanych na stanowiska komisarzy wojskowych, a kończąc na pokazowej pacyfikacji 2 grudnia strajku słuchaczy Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarnictwa w Warszawie.

Równolegle Jaruzelski bacznie śledził poufne sondaże. Tak mówił o nich w nocy z 8 na 9 grudnia marszałkowi Wiktorowi Kulikowowi, którego poprosił o wojskowe wsparcie ZSRR, gdyby skala oporu społecznego przeciw stanowi wojennemu okazała się jednak większa od spodziewanej: „We wrześniu 1981 r. rząd miał 30-procentowe poparcie, a „Solidarność” 70-proc.; obecnie rząd ma 53 proc., a „Solidarność” 47 proc. Szala poparcia przechyla się na naszą korzyść”. Kalkulacja generała okazała się trafna.

[srodtytul]Rosjanie nie chcieli ryzykować[/srodtytul]

Jaruzelski i jego zwolennicy od lat przekonują, że stan wojenny miał zapobiec interwencji wojskowej Układu Warszawskiego. Konsekwentnie ignorują przy tym kolejne dokumenty dowodzące, że choć Rosjanom zależało na powstrzymaniu solidarnościowej zarazy, to jednak nie byli skłonni zaryzykować w tym celu – przynajmniej w sytuacji istniejącej w Polsce do grudnia 1981 r. – interwencji zbrojnej. Przejawy zaś wojny psychologicznej (z licznymi manewrami wojskowymi na czele), których celem było utwierdzenie społeczeństwa polskiego i Zachodu w przekonaniu, że interwencja jest nieuchronna, przedstawiają jako usprawiedliwienie dla wyboru „mniejszego zła”.

Tymczasem na posiedzeniu sowieckiego Biura Politycznego 10 grudnia 1981 r., na którym rozpatrywano prośbę Jaruzelskiego o ewentualne udzielenie mu pomocy wojskowej, chętnych do dokonania inwazji nie było. „Jeśli chodzi o przeprowadzenie operacji X – stwierdził wówczas szef KGB Jurij Andropow – to powinna być to tylko i wyłącznie decyzja towarzyszy polskich, jak oni zdecydują, tak będzie. [...] Nie zamierzamy wprowadzać wojska do Polski. To jest słuszne stanowisko i musimy przestrzegać go do końca. Nie wiem, jak będzie z Polską, ale nawet jeśli Polska będzie pod władzą „Solidarności”, to będzie to tylko tyle. Ale jeśli na Związek Radziecki rzucą się kraje kapitalistyczne, a oni już mają odpowiednie uzgodnienia o różnego rodzaju sankcjach ekonomicznych i politycznych, to dla nas będzie to bardzo ciężkie”. Z kolei szef radzieckiej dyplomacji Andriej Gromyko powiedział: „Nie może być żadnego wprowadzenia wojsk do Polski. Sądzę, że możemy polecić naszemu ambasadorowi, aby odwiedził Jaruzelskiego i poinformował go o tym”.

Dyskusję jasno podsumował Michaił Susłow: „Myślę więc, że wszyscy tutaj jesteśmy zgodni, iż w żadnym wypadku nie może być mowy o wprowadzaniu wojsk”.

Niekiedy w dyskusjach nad nieuchronnością stanu wojennego formułuje się pogląd, że był on nieunikniony z uwagi na presję Moskwy, która rzekomo mogła dowolnie zmieniać I sekretarza KC PZPR i gdyby Jaruzelski po wyborze na to stanowisko podtrzymał doktrynę Kani, to zostałby zastąpiony przez kogoś twardszego. Jednak przeczą temu wydarzenia z czerwca 1981 r. To wówczas, podczas XI Plenum KC PZPR, Tadeusz Grabski – działający z inspiracji władz sowieckich – zgłosił wniosek o wotum nieufności wobec Kani, co stanowiło wstęp do próby przejęcia kierownictwa PZPR przez twardogłowych. Okazało się jednak, że poparło go zaledwie 24 członków Komitetu Centralnego, podczas gdy 89 opowiedziało się za umiarkowaną linią Kani.

Później, w ślad za zmianami w nastrojach społecznych, zmieniła się też w kierowniczych kręgach PZPR ocena I sekretarza, o czym już pisałem, ale Moskwa dobrze zapamiętała czerwcową nauczkę. Dowodzi tego wypowiedź członka sowieckiego kierownictwa Olega Rachmanina do towarzyszy z NRD z 2 października, na dwa tygodnie przed upadkiem Kani: „Nie możemy tak po prostu wstawić nowego I sekretarza. Chętnie byśmy to zrobili, ale jak mielibyśmy tego dokonać? Polacy muszą to zrobić sami”. Następnie zaś, mówiąc o potencjale tzw. zdrowych sił w PZPR, wprost nawiązał do sprawy interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji: „Rok 1968 nie może się powtórzyć. (…) Kto, jeśli nie sami Polacy, powinni przeprowadzić decydującą konfrontację? Nie mogą przecież dojść do władzy na naszych czołgach”.

Stan wojenny był zatem nieuchronny od chwili, gdy I sekretarzem KC został gen. Jaruzelski, bowiem w kierownictwie PZPR nie było już żadnej osoby formatu Władysława Gomułki, który pozostając ideowym komunistą, potrafił w październiku 1956 r. – mimo informacji, iż sowieckie kolumny pancerne maszerują na Warszawę – powiedzieć Chruszczowowi, że nie uzna dyktatu Kremla w sprawie składu nowego kierownictwa PZPR i sposobów pacyfikowania zrewoltowanego społeczeństwa. Z ust Gomułki, skądinąd będącego dość ponurym przypadkiem komunistycznego doktrynera, nigdy nie padły słowa, jakie gen. Jaruzelski wypowiedział do Leonida Breżniewa w czasie rozmowy telefonicznej po wyborze na I sekretarza KC PZPR: „Zgodziłem się przyjąć to stanowisko po dużej wewnętrznej walce i tylko dlatego, iż wiedziałem, że wy mnie popieracie i że wy jesteście za tą decyzją. Jeżeli byłoby inaczej, nigdy bym się na to nie zgodził”.

Warto o tych słowach pamiętać zwłaszcza teraz, gdy trwają intensywne próby już nie tylko rehabilitacji Jaruzelskiego, ale wręcz uczynienia z niego osoby mającej wpływ na politykę bezpieczeństwa Rzeczypospolitej Polskiej.

Czy stan wojenny był nieuchronny? To pytanie pada już od blisko 30 lat, wciąż budząc zrozumiałe emocje. Jeśli odrzucimy determinizm historyczny, którego zwolennicy mają na to pytanie bardzo prostą odpowiedź (skoro nastąpił, to był nieuchronny), stajemy wobec pokaźnej liczby pytań, na które historycy udzielają różnych odpowiedzi. Dwa wśród nich powracają najczęściej: o rzeczywisty stosunek kierownictwa PZPR do „Solidarności” oraz o rolę Kremla w doprowadzeniu do stanu wojennego.

Rozpocząć wypada od przypomnienia, że przygotowania do siłowej rozprawy z ruchem, który miał doprowadzić do powstania „Solidarności”, rozpoczęto jeszcze w trakcie sierpniowych strajków w 1980 r. Już 16 sierpnia rozpoczął prace Sztab Akcji „Lato ’80” kierowany przez wiceministra spraw wewnętrznych gen. Bogusława Stachurę. 27 sierpnia na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR nadzorujący pracę sztabu Stanisław Kania tak mówił o pierwszych wynikach jego działań: „Rozpatrywana jest też możliwość zdobycia portów Północnego i w Świnoujściu. Zadania tego nie można powierzyć wojsku. Robi się rozpoznanie, czy mogłaby tego dokonać Milicja Obywatelska. To nie jest sprawa prosta i łatwa, trzeba mieć też świadomość grożących konsekwencji. Nawet jeśli się porty zdobędzie – to co potem? Kto je będzie obsługiwał? Potrzebni fachowcy”.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał