Tytuł powieści Conrada, również określenie służące ludziom, którzy jej nie czytali za synonim „murzyńskiego barbarzyństwa”. „Jądro ciemności” to Hutusi zabijający swoich sąsiadów z plemienia Tutsi, Bokassa zjadający ciała swoich ofiar, znarkotyzowani dziesięcioletni chłopcy z armii ugandyjskiego szaleńca Josepha Kony’ego. Ale przecież Conrad nie mógł o nich pisać, bo w czasach, gdy tworzył, ich jeszcze nie było. Nie, Conradowskie jądro ciemności, koszmar Kurtza, to nie opis czarnych, tylko ich oprawców – zdeprawowanych białych ludzi, największych barbarzyńców swojej epoki.
To oni wymyślili odcinanie rąk, stóp i części intymnych ofiar (chodziło o rozliczenie się żołnierzy przed dowódcami z kul; odcięta ręka martwej ofiary miała dowodzić, że kula została właściwie zużyta, a żołnierze prawidłowo wykonali zadanie). To Belgowie w Kongo organizowali zbiorowe egzekucje, bili ofiary na śmierć, głodzili ludzi, brali kobiety i dzieci jako zakładników w celu zmuszenia mężczyzn do pracy. W latach 1880 – 1920 populacja Kongo zmniejszyła się o połowę, żołnierze i najemnicy króla Belgów Leopolda II zabili około 10 milionów ludzi. Obok Holokaustu Żydów, rzezi ludu Herero dokonanego przez Niemców na początku XX wieku, ludobójstwa Ormian z rąk Turków w czasie I wojny światowej, Wielkiego Głodu na Ukrainie, mordów dokonanych przez Czerwonych Khmerów w Kambodży i ludobójstwa Tutsich w Rwandzie w 1994 roku, zbrodnie dokonane przez Belgów na przełomie XIX i XX wieku stanowią jedną z najczarniejszych kart we współczesnej historii ludzkości.
Pobyt Conrada w Wolnym Państwie Kongo Leopolda II był największą traumą w życiu pisarza, doświadczeniem, które fizycznie o mało go nie zabiło i na wiele lat pogrążyło w dogłębnej depresji. I to nie „dzicy” zatruli duszę pisarza. Conrad nie mógł znieść widoku stworzonego w imię postępu i ideałów humanizmu systemu, w którym okrucieństwo i pogarda dla czarnego zostało podniesione przez jego białych właścicieli do rangi wartości naczelnej.
[srodtytul]K – komórka[/srodtytul]
Największy wkład białego człowieka w poprawę samopoczucia Afrykanów. Jeszcze w latach 90. pomysł, by firmy telekomunikacyjne inwestowały w biednej Afryce, wydawał się groteskowy. Kto miał kupować te telefony, a potem płacić za rozmowy? Gdy pod koniec lat 90. południowoafrykańska firma MTN Group badała rynek nigeryjski, eksperci oceniali jego potencjał na 15 milionów użytkowników. MTN zaczęło działalność w Nigerii w 2001 roku, w 2007 było w tym kraju 30 milionów użytkowników telefonów komórkowych, w 2011 będzie 52 miliony. W Ghanie, kraju liczącym 24 miliony ludzi, 9 milionów posiada komórki. Z kontynentu pozbawionego telefonów Afryka w ciągu kilku lat zmieniła się w raj dla rozmownych.
Czyli dla wszystkich, bo rozmowa jest w społecznościach afrykańskich podstawową formą kontaktu międzyludzkiego. Nie da się – jak w Europie – siedzieć w restauracji, na przystanku, w autobusie nie rozmawiając. W krajach takich jak Mali czy Senegal opowiadanie historii jest sztuką piękną, jedną z podstawowych form budowania więzi społecznych. W RPA, Kenii, Ghanie rozmowy o polityce, rodzinie, własnym narodzie rozpalają namiętności, wypełniają czas, budują sojusze i powodują antagonizmy. Komórkami posługują się Tuaregowie na malijskiej pustyni, Masaje na kenijskiej sawannie i taksówkarze w Akrze – nie wyjdziesz z taksówki zanim nie wymienisz się w kierowcą numerem telefonu. Nie szkodzi, że nigdy do niego nie zadzwonisz. Bo nie chodzi tylko o to, że właściciel komórki będzie gdzieś dzwonił. Wystarczy, że ją ma, bo to oznacza, że jest „nowoczesny”.
Komórka jest też oznaką wpływów. Bo zawsze mogę wykręcić numer do kogoś i coś mu powiedzieć, mogę załatwić coś na odległość. W tradycyjnych społeczeństwach agrarnych, a takie dominuje w całej subsaharyjskiej Afryce, o pozycji społecznej jednostki decyduje m.in. zdolność przekonywania, perswazji. Komórka jest instrumentem, który doskonale wpisuje się w tę tradycję, a równocześnie nobilituje właściciela, bo daje poczucie przynależności do sfery nowoczesnej. Komórka w Afryce – idealny przykład harmonijnego rozwoju bez burzenia tradycji.
[srodtytul]K – korupcja[/srodtytul]
– Systemowa korupcja to najważniejszy powód biedy na kontynencie afrykańskim – tak powiedział mi John Githongo, były szef kenijskiego oddziału organizacji Transparency International, potem przedstawiciel prezydenta Kenii Mwai Kibakiego do walki w korupcją. Gdy potraktował swoje zadanie poważnie i dotarł do dokumentów wskazujących, że głównymi rozgrywającymi w kenijskiej mafii korupcyjnej był prezydent (do dziś zresztą rządzący) i jego ludzie, musiał uciekać z kraju w obawie o życie.
– Co chwila słyszę, że zbyt rygorystyczna walka z korupcją niszczy walkę z biedą w Afryce – mówił mi Githongo. _ Że trzeba być powściągliwym wobec złodziei, bo „to przecież Afryka, Afrykanie tak mają”. Każdy, nawet najbardziej skorumpowany rząd jest do przyjęcia, każde, nawet jawnie sfałszowane wybory „krokiem we właściwym kierunku”, bo takie właśnie są wymogi „realpolitik” w Afryce. Taka postawa to protekcjonizm w czystej formie podszyty rasizmem.
[srodtytul]L – litość[/srodtytul]
Jedynie słuszny stosunek białego do czarnych. Zakłada, że wszyscy czarni wymagają pomocy (patrz: aid, Geldof Bob) i że przyszłość „Czarnego Lądu” (patrz: jądro ciemności) zależy od dobrej woli białych ludzi (patrz: bankomat): im bardziej my, biali będziemy litościwi i wspaniałomyślni, tym szybciej oni, czarni będą tacy jak my.
[srodtytul]M – Mandela Nelson/Mugabe Robert[/srodtytul]
Dwaj najbardziej znani żyjący politycy afrykańscy. Historia pierwszego pokazuje jak szlachetną, mądrą i wspaniałomyślną istotą bywa człowiek. Drugi jest podręcznikowym przykładem bandyty, który inteligencją i przenikliwością bije na głowę wszystkich dobrze chcących. Paradoksalnie to były prezydent RPA ma dziś więcej powodów do zmartwień. W jego kraju od obalenia apartheidu przed 16 laty rośnie grupa niezadowolonych, którzy liczyli na to, że demokracja rozwiąże ich problemy i się przeliczyli. Kraj, który miał być modelowym przykładem afrykańskiej transformacji, jest rozrywany napięciami na tle rasowym, ekonomicznym i politycznym.
A Mugabe ma się dobrze jak nigdy wcześniej. Co prawda doprowadził Zimbabawe do ruiny gospodarczej, przegrał wybory, zmusił miliony ludzi do emigracji zarobkowej i uczynił z siebie karykaturę afrykańskiego despoty, ale co z tego? Opozycjonistów pobił, a potem zmusił do wzięcia odpowiedzialności za rządzenie krajem nie oddając jej instrumentów władzy, gra na nosie tzw. wspólnocie międzynarodowej, drwi z Brytyjczyków i Amerykanów, a swoje rządy opiera na oddanych mu ludziach, którzy będą go bronić do śmierci.
I kto jest najlepszym politykiem w Afryce?
[srodtytul]N – Nigger[/srodtytul]
Po angielsku „czarnuch”, obraźliwe określenie czarnego człowieka. Ciekawe, że w ustach czarnego słowo „nigger” może brzmieć przyjaźnie, ale nie polecałbym stosować go białemu.
Z obrażaniem się i obrażaniem innych bywa różnie i trudno cokolwiek dekretować, np. polskie słowo Murzyn jeszcze kilkanaście lat temu było neutralne, dziś wydaje się chyba nie na miejscu. Wolę mówić „czarny” albo „czarnoskóry”. Wiem, wiem, poddaję się nachalnej presji politycznej poprawności, ale trudno. Jeśli za tak niewielką cenę można uniknąć sprawienia drugiemu człowiekowi przykrości, to proponuję ją zapłacić.
[srodtytul]O – Obroni[/srodtytul]
Określenie białego w Ghanie. Oznacza generalnie obcego, kogoś „kto przychodzi spoza horyzontu”. W Senegalu na białego mówią „toubab", to słowo kojarzone jest z „bogatym podróżnikiem” (patrz: bankomat). W kiSwahili, którym posługują się mieszkańcy Afryki Wschodniej, odpowiednikiem jest słowo „mzungu” (w formie dopełniacza to słowo brzmi kizungu i znaczy „włóczący się bez celu”). W Rwandzie i Burundi na Europejczyków mówi się „rutuku”, co dosłownie znaczy „czerwony". Początkowo myślałem, że chcą mnie obrazić, ale potem dowiedziałem się, że nie definiują ras ludzkich za pomocą kolorów, a skóra białego wcale nie wydaje im się biała tylko różowa, a nawet lekko czerwona.
[srodtytul]P – Prezerwatywa[/srodtytul]
Kawałek gumy obsesyjnie traktowany w niektórych bogatych krajach jako ratunek dla Afryki chorej na AIDS (patrz: epidemia AIDS). Rozumowanie to głosi, że największym zagrożeniem dla Afryki jest działalność Kościoła katolickiego zakazującego stosowania prezerwatyw przyczyniając się tym samym do rzezi Afrykanów. A jak wygląda stan faktyczny?
Katoliccy księża i siostry zakonne opiekują się jedną czwartą chorych na AIDS i zarażonych wirusem HIV w Afryce subsaharyjskiej, czyli mniej więcej 6 milionami ludzi. Gdyby jakakolwiek inna organizacja mogła wykazać się tak ogromnym doświadczeniem w walce z wirusem, zostałaby z pewnością uznana za naczelny światowy autorytet w tej dziedzinie. Ale Kościół zakazuje stosowania prezerwatyw.
Najwięcej zachorowań na AIDS ma miejsce w krajach, gdzie wpływy katolików są słabe (Botswana, Zimbabwe, RPA). Od lat prezerwatywy rozdawane są tam ludziom za darmo i w dużych ilościach. Jednak stosowanie ich utrzymuje się ciągle na niskim poziomie, zwłaszcza ze względu na stosunki panujące w nich między kobietami i mężczyznami. Skrajnie naiwne jest założenie, że kobiety wychowywane przez pokolenia w przekonaniu, że ich rolą jest służba mężczyźnie i rodzenie dzieci, mogą prowadzić ze swoimi mężami negocjacje w sprawach seksu tak jak Amerykanki, Francuzki czy Polki.
Jeśli dorzucić do tego ignorancję (całe wspólnoty i narody w Afryce nie wierzą, że choroba AIDS istnieje i że wywołuje ją wirus HIV), odrzucenie społeczne, jakie towarzyszy chorym na AIDS, oraz fakt, że w wielu wypadkach do zarażenia wirusem dochodzi w trakcie gwałtu, to chyba sensowne jest pytanie, czy prezerwatywa powinna być traktowana jak lek na całe zło. Jedynym sprawdzonym sposobem ograniczenia rozwoju AIDS w Afryce jest likwidowanie biedy, rozwój edukacji, walka z korupcją w życiu publicznym, wzmacnianie roli rodziny, ograniczanie wpływu znachorów oraz działania służące obronie godności kobiety.
[srodtytul]R – Ropa naftowa[/srodtytul]
Obok diamentów – największe przekleństwo Afryki. Praktycznie w każdym kraju, gdzie odkrywano pokłady ropy, wybuchała wojna o to, kto ma czerpać z niej zyski. Dziś dwa najważniejsze punkty zapalne to Delta Nigru w Nigerii i pogranicze południa i północy Sudanu. Na początku stycznia w południowym Sudanie odbędzie się referendum w sprawie odłączenia tej części kraju od Chartumu. Większość złóż ropy znajduje się na południu, dyktator Sudanu Omar al Baszir przy współpracy Chińczyków wybudował rurociąg, którym ropa płynie do rafinerii na północy i do Port Sudan, skąd wywożona jest na cały świat. I teraz pytanie za złotówkę: Czy po ewentualnej secesji południa Baszir zgodzi się oddać nowemu państwu pokłady ropy, które dziś stanowią główne źródło utrzymania Sudanu? I drugie pytanie za złotówkę: Czy nowe państwo – Południowy Sudan odda pokłady ropy bez walki? Jeśli odpowiedź na oba pytania jest oczywista, to mamy kolejną wojnę o ropę.
Czy w Afryce może być inaczej? W ubiegłym tygodniu prezydent Ghany John Atta Mills uroczyście odkręcił kurek z ropą na okrytych trzy lata temu polach naftowych Jubilee w Zatoce Gwinejskiej. W wersji optymistycznej Ghana zarobi na ropie 400 milionów dolarów w ciągu pierwszego roku wydobycia, a wzrost gospodarczy kraju może wzrosnąć z obecnych 5 proc. do 12. Docelowo wydobycie ma zapewnić Ghanie dochód w wysokości 1 miliarda dolarów rocznie. Ghana to jeden z najbardziej stabilnych krajów Afryki, porządna demokracja z nieźle funkcjonującymi instytucjami państwa i zachowanymi od czasów przedkolonialnych instytucjami plemiennymi. Jeśli i tutaj pola naftowe zmienią się w raj dla skorumpowanych urzędników i siejących terror watażków, to dla Afrykanów nie ma nadziei.
[srodtytul]Ś – śmierć [/srodtytul]
Element życia. To połączenie życia w śmierci w Afryce jest poza tym kontynentem trudne do zrozumienia. Bogaci ludzie na północy świata wymyślają coraz to skuteczniejsze metody pozbywania się dzieci i wyjaławiania ziemi, Afrykanie drżą na myśl, że ich rodzina czy plemię mogłoby wymrzeć i zniknąć z powierzchni ziemi (patrz: dzieci). My robimy wszystko, by odrzucić myśl o śmierci i żyjemy jakbyśmy byli nieśmiertelni. Oni ocierają się o śmierć codziennie, zaakceptowali ją jako część życia, ale się jej nie poddają. Oni zazdroszczą nam „wyzwolonego” stylu życia, my chodzimy na kursy życia naturalnego, jemy wyłącznie organiczną żywność, zakazujemy palenia w miejscach publicznych albo jeździmy do Afryki, by oglądać z bliska, jak się żyje w zgodzie ze śmiercią.
[srodtytul]T – TP Mazembe[/srodtytul]
Klubowy mistrz Afryki i wicemistrz świata w piłce nożnej. Wiem, że to brzmi niewiarygodnie, Kongo kojarzy się z jądrem ciemności (patrz: jądro ciemności), kauczukiem, odcinaniem kończyn, gwałtami i obozami uchodźców, a jednak. Piłkarze z Lubumbaszi, stolicy kongijskiej Katangi, dwa lata z rzędu biją potentatów piłkarskich z Egiptu, Tunezji czy RPA. Przed tygodniem przegrali w finale klubowych mistrzostw świata z Interem, wcześniej w półfinale pobili mistrzów Brazylii. Nie ma się co dziwić, w końcu TP to skrót od Tout Puissant (Wszechmocne).
Prezes klubu Moise Katumbi jest gubernatorem Katangi. Nazywany przez wielbicieli „afrykańskim Obamą” próbuje – i to z sukcesem _ stworzyć w Katandze warunki do normalnego życia. Jedną z jego pierwszych decyzji po objęciu stanowiska był zakaz wywozu z prowincji rudy żelaza. Lokalne i zachodnie firmy wydobywcze protestowały, ale w końcu podporządkowały się zaleceniu, co spowodowało powstanie hut i przetwórni żelaza zatrudniających tysiące ludzi. Każda firma wydobywcza ma również obowiązek posiać 500 hektarów kukurydzy i kassawy dla swoich pracowników. Dziś Katanga to najlepiej rozwijająca się prowincja Demokratycznej Republiki Kongo, a Katumbi uznawany jest za wschodzącą gwiazdę afrykańskiej polityki.
W TP Mazembe grają niemal wyłącznie Kongijczycy, ale wcale nie marzą oni o wyjeździe do Europy. Gwiazda zespołu Tresor Mputu zarabia ponoć 12 tysięcy dolarów miesięcznie plus premie, czyli więcej niż sporo jego rodaków przez całe życie. Mputu w ubiegłym roku został uznany za najlepszego gracza występującego na kontynencie afrykańskim. Niestety nie cieszył się sukcesem swojej drużyny w tegorocznych klubowych mistrzostwach świata, bo od maja przebywa na rocznej karencji po tym, jak w trakcie meczu z reprezentacją armii rwandyjskiej wspólnie z kolegą rzucił się na sędziego. Można to zrozumieć, bo wcześniej arbiter nie dostrzegł ewidentnego karnego dla Mazembe. Mputu nie zdążył go znokautować, bo wcześniej kolega Guy Lasadisu powalił sędziego ciosem kung fu podobnym nieco do słynnego latającego ciosu Cantony z sezonu 1994 – 1995.
[srodtytul]U – uchodźca [/srodtytul]
Często spotykany obraz Afrykanina w Europie. Najbardziej wzruszający, jeśli Afrykanin po pokonaniu kilku tysięcy kilometrów ze swojego domu gdzieś w Burkina Faso czy Togo – przez Saharę, państwa północnej Afryki, przeskoczeniu płotu w Ceucie i wynajęciu łodzi przez Morze Śródziemne ląduje we włoskim obozie na Sycylii, a potem odsyłany jest Kaddafiemu do więzienia.
Afryka subsaharyjska to w oczach Europy jeden wielki obóz uchodźców. Jesteśmy gotowi troszczyć się o nich (patrz: litość) i płacić im w nieskończoność miliardy euro (patrz: aid) pod jednym tylko warunkiem: żeby do nas nie przyjeżdżali.
[srodtytul]W – wuwuzela[/srodtytul]
Trąbki używane przez kibiców piłkarskich w wielu krajach afrykańskich. Zachód poznał je przy okazji finałów piłkarskich mistrzostw świata w RPA. Wuwuzela wydaje dźwięk o natężeniu 122 – 131 decybeli, który w zamyśle projektantów ma przypominać ryczenie słonia. Według Wikipedii kibic na stadionie wypełnionym wuwuzelami przeżywa obciążenie słuchu podobne do górnika pracującego na przodku. Nic dziwnego, że dla dbającej o zdrowie kibiców FIFA oraz dziennikarzy zachodnich wuwuzele stały się największym problemem mistrzostw w RPA i głównym powodem do narzekań.
Gdy okazało się, że żadna z katastroficznych przepowiedni dotyczących finałów się nie sprawdzi: nie dojdzie do masakr, gwałtów i porwań białych ludzi, a mecze nie będą rozgrywane przy pustych stadionach – wuwuzele okazały się ostatnia deską ratunku dla obrońców piłki nożnej przed Afryką (wuwuzele i zimno – ludzie byli oburzeni, że w czerwcu w Afryce może być zimno). Austriacki Związek Piłki Nożnej wprowadził nawet zakaz wnoszenia wuwuzeli na trybuny. Brawo Austriacy!
[srodtytul]W – wybory[/srodtytul]
Rytuał wymyślony przez państwa zachodnie i odtwarzany na potrzeby zachodniej opinii publicznej przez skorumpowanych i przyspawanych do władzy liderów krajów afrykańskich. Polega on z grubsza na tym, że co jakiś czas Afrykanie oddają głosy na urzędującego prezydenta z własnego plemienia albo na wskazaną przez niego osobę. Nie ma to w zasadzie żadnego znaczenia, ponieważ w historii niepodległej Afryki jeszcze nie zdarzyło się, by urzędujący prezydent przegrał wybory. Owszem, kilkakrotnie zdarzało się, że prezydent odchodził po odbyciu dozwolonej w konstytucji liczby kadencji (np. Leopold Senghor w Senegalu czy Nelson Mandela w RPA,) ale nikt z własnej woli, nie mówiąc o woli wyborców, nie oddaje urzędu gwarantującego bogactwo osobiste i wpływy dla siebie i otoczenia.
Sprawny prezydent może pozostać na stanowisku przez całe życie organizując takie pseudowybory i skupiając wokół siebie posłuszny parlament. Jeśli chcemy, wybory w Afryce można potraktować jak wojnę plemienną, w której zwycięzca zabiera wszystkie łupy, a przegranych uważa za niewolników. Jeśli pobici zaakceptują narzuconą im władzę, zawsze mogą wejść w skład rządu jedności narodowej. Jeśli nie – dochodzi do rzezi przeciwników rządu albo wojny, gdy przeciwnicy dysponują armią. Ten pierwszy przypadek stosowany jest regularnie w Zimbabwe Roberta Mugabego (patrz: Mugabe). Drugi – realizuje się na naszych oczach na Wybrzeżu Kości Słoniowej, gdzie prezydent nie chce odejść od żłobu, bo to oznaczałoby dla niego koniec świata.
[srodtytul]Z – zwierzęta dzikie [/srodtytul]
Pierwszy powód, dla którego większość ludzi kocha Afrykę i do niej jeździ. Drugim jest dzika przyroda. W Afryce są najpiękniejsze na świecie zachody słońca. Na rozległych sawannach pasą się stada antylop, które odwiecznym prawem natury zżerane są przez lwy. Słonie wędrują dniami i nocami w poszukiwaniu grobów swoich przodków. Hipopotamy pluskają się w rzekach i bajorach śmiesznie parskając i wyrzucając w powietrze hektolitry wody. Najśmieszniejsze są małpy, które lubią bawić się z białymi turystami. Przyglądając się z bliska gorylom górskim można się wiele nauczyć na temat ludzkiej natury, bo one zupełnie przypominają ludzi.
Niczego na temat ludzkiej natury nie można dowiedzieć się od czarnych ludzi (patrz: czarni ludzie).