Jedno jest pewne. Wszystkie epidemie wybuchają niespodziewanie, nawet gdy groźne wiadomości o ich żniwie docierają od tygodni czy miesięcy. Do Aten w 430 r. przed Chr. zaraza wtargnęła nagle, pisał Tukidydes, choć wcześniej szalała w Etiopii, Egipcie, Persji oraz na wyspach Morza Egejskiego. Ponieważ był to drugi rok wojny peloponeskiej, w której o przywództwo starły się dwa greckie mocarstwa, przyczynę wyjaśniono prosto. Oblegający Ateny Spartanie mieli zatruć studnie portowe w Pireusie.
Czarna Śmierć, która od połowy XIV w. atakowała Stary Świat, też przybyła znienacka. Pogłoski o przerażającej chorobie napływały od 1346 r. Badania DNA pokazują, że najbardziej mordercza z dotychczasowych pandemii szerzyła się na obszarze od Chin, gdzie chyba wzięła początek, przez Indie i całą Afrykę, aż po krańce Europy. Papież Klemens VI zbierał informacje o chorobie, ale dopóki nie znano pochodzenia tajemniczego zabójcy i sposobów jego rozprzestrzeniania, dopóty nie wiedziano, co z nimi zrobić. Gdy w 1348 r. zaraza opanowała porty włoskie i francuskie, wszyscy zostali zaskoczeni. Gabriel de Musis, notariusz z Piacenzy, zauważył, że roznieśli ją marynarze i kupcy. Przywlekli „złe duchy” i nieświadomie rzucili „strzały śmierci” na bliskich. Że przyczyną epidemii były pałeczki dżumy roznoszonej przez towarzyszące nam od zarania pchły, które sadowiły się na świstakach, wiewiórkach, szczurach i innych zwierzętach typowych dla danego regionu, odkryto dopiero w 1894 r.
Niezależnie od tego, ile Chińczycy ukryli odnośnie początków koronawirusa, wiedzieliśmy o nim sporo. Od końca ubiegłego roku wywiady kolejnych państw ostrzegały przed zagrożeniem tajemniczą chorobą w Wuhan, wielkim ośrodku przemysłowym w środkowych Chinach. Głos zabierali politycy, którzy długo nie wierzyli w przybycie wirusa na Zachód, niektórzy zacierali ręce z powodu chińskich kłopotów. Nie popisała się Światowa Organizacja Zdrowia, która reagowała za późno. Obudzono się dopiero, gdy przedsiębiorcy i turyści roznieśli wirus po całym świecie przez porty lotnicze. Nawet tam, gdzie nadejście epidemii zapowiadano, przykładem Polska, nie przygotowywano się na nią. Z dnia na dzień zabrakło środków higieny, rząd poruszał się po omacku i wydawał sprzeczne zarządzenia, media ekscytowały się historiami o nadlatującym z Chin samolocie z maseczkami niczym statkami z pomarańczami w PRL.
Dla wyznawców nowoczesności musi być prawdziwym policzkiem, że zaawansowany technologicznie i organizacyjnie świat współczesny okazał się równie podatny na zaskoczenie epidemią co tamten sprzed tysięcy lat. Systemy ostrzegawcze nie zadziałały i nie starczy, jak chce prezydent USA, oskarżać Chińczyków o „zatrucie studni”. Oni na początku też byli zdezorientowani. Okazuje się, że i stałe czuwanie, do czego nawoływał św. Mateusz, nie wyklucza zaskoczenia. W raportach wywiadu, niczym w encyklopedii, znajdziemy wszystko. Sztuka polega na umiejętności selekcji, ale potrzebny jest też łut szczęścia i intuicja – czynniki trudne do zmierzenia i niemożliwe do nauczenia.