Terminal był pod domem ze znanym później neonem „Sztandaru Młodych". Dom ten uchodził za jeden z najwyższych w Warszawie – dziewięć pięter. Pamiętam, że odbyliśmy tam wycieczkę ze szkołą pani Rontalerowej. Z dziewiątego piętra, z mansardy, widok był imponujący. Cała Warszawa jak na dłoni i do tego lotnisko na Polu Mokotowskim. Samoloty, które pierwszy raz widziałem z bliska, pokazywały zbiorową akrobację, tak jak później na słynnych afiszach: „silni, zwarci, gotowi". Kolejka do Skolimowa startowała spod słupa ogłoszeniowego, który przetrwał do dziś. Zjeżdżała w dół Słoneczną i hen, dalej, do Konstancina. Jakim cudem z powrotem wdrapywała się na szczyt placu Unii Lubelskiej, to już tajemnica złotych rączek mechanika.
Przed wojną stację końcową przeniesiono na dół, do wylotu Słonecznej, nieopodal dzisiejszej ambasady Rosji. Stamtąd ciuchcia ruszała, pokonywała „zakręt śmierci", gdzie miała wypadek nawet Hanka Ordonówna, i mknęła na Wilanów. Po lewej stronie mijała słynną Sielankę, w której kornet (chorąży huzarów) Barteniew poderwał artystkę Wisnowską. Historia mrocznej namiętności, która znalazła finał w garsonierze na Nowogrodzkiej, odeszła w zapomnienie. Porywczy kochanek zastrzelił z pistoletu „pierwszą naiwną", a na jej ciele zostawił wizytowy bilet i garść wiśni. Dostał Sybir.
Nie dojechał. Ułaskawił go car. Ciekawe, że w tej samej Sielance Junosza-Stępowski poznał swą przyszłą żonę Jadwigę i kule przeznaczone dla niej przez Kedyw AK (za współpracę z gestapo) odebrały życie jednemu z największych polskich aktorów. Dobrze, że po Sielance nie ma już śladu. A ciuchcia też wygasiła palenisko. Do Skolimowa można się dostać Pekaesem albo ferrari, zależnie od dochodów. Na końcu trasy niezmiennie czeka Dom Aktora, Dom Starego Aktora, gdzie można we względnym luksusie dożyć swoich dni. Spotyka się tam typy nieprawdopodobne. Pamiętam kłótnię gwiazd operetki XIX wieku dotyczącą hojności garnizonu warszawskiego, carskiego oczywiście, który obsypywał je brylantami. Było to pewnie podczas jakiegoś jubileuszu, bo przemawiał Leon Schiller. Niski brunet o okrągłej twarzy nie był jeszcze wtedy „Schillerem od Pastorałki", stąd na sali dało się słyszeć pytania: „Kto to mówi? Kto to jest ten młody człowiek?". Dziś nad duchową kondycją „weteranów" czuwa ks. Orzechowski, nasz kolega, który słynie z tego, że nie pozwala uprawiać starym aktorom, jak mówi, gimnastyki: „Nie klękać, nie wstawać, za to modlić się!". Do jego kościelnego savoir-vivre'u pasowałby świst ciuchci. Cóż, kiedy dawno przejechała.