Kolejny zjazd – w roku 1962 – „przyniósł uczucie niesmaku (...). Brandys napadł na Putramenta za grzechy młodości, których sam niemało ma na sumieniu, szermując prądami i nazwiskami, które swego czasu tępił w »Kuźnicy«".
Z Warszawy, gdzie odbyła się impreza, wyniósł Szczepański również inne wrażenia: „Noc w noc pijackie wrzaski, milicja, karetki pogotowia. (...) W restauracji hotelowej od wczesnego rana siedzą przy stolikach (...) bełkocąc swoje »kurwa« i swoje »ja pierdolę« – źli, gorzcy, małostkowi i podli. (...) Już o dziewiątej wieczorem Nowy Świat pusty, jakby panowała najgłębsza noc. I tylko na nogach tłamszą się grupy pijanych facetów, wrzeszczą i biją po mordach".
Ciekawe, czy Katarzyna Herbertowa oprotestuje poniższy passus: „Przed wyjazdem zupełnie skołowany zaszedłem do Zbyszka Herberta. Dzwonię – nic. Oparłem się o balustradę schodów i stoję głupio, bo już mi się nic nie chciało. Po dziesięciu minutach Zbyszek w pidżamie, rozczochrany, otwiera. Zakłopotana kocia mordka – nie jest sam. Poszedłem. Dogonił mnie w pidżamie na ulicy. Wróciłem i napiliśmy się calvadosu".
Ale diarysta sączył nie tylko ulubiony trunek doktora Ravika – „smutek poalkoholowy" dopadł go po sylwestrze A.D. 1961: „Upiłem się, rzygałem do zlewu w kuchni, język mi się plątał. (...) Biś opowiadał, że dostał mieszkanie (..) i na desce klozetowej było tam napisane »Proletariusze wszystkich krajów łączcie się!«", zaś w efekcie „śledzika" w redakcji „Życia Literackiego" przyszły autor „Kadencji" wrócił do domu w płaszczu Zygmunta Grenia. Skoro jesteśmy pod Wawelem, odnotujmy i inną scenkę regionalną: „Wybory prezesa w krakowskim oddziale ZLP. Otwinowski był oczywiście jedynym kandydatem na prezesa. Bardziej dla żartu niż dla jakiejś innej konwencji skreśliłem jego nazwisko na mojej kartce. Ogłaszając wynik głosowania przedstawiciel komisji skrutacyjnej powiedział: »Wynik możemy uznać za jednogłośny, bo to jedyne skreślenie, które było, to na pewno wyraz skromności kandydata«. Otwinowski skłonił się z wstydliwym, potwierdzającym uśmiechem".
Kacapy to chamy
Tom ten w dużej mierze powstał w kajutach, pisarz bowiem szukał weny na morzach i oceanach. Na Spitsbergen płynął okrętem wojennym, więc wszystkie mijane jednostki salutowały mu pierwsze. No, niemal wszystkie: „Mijał nas bardzo blisko sowiecki holownik. Marynarze z załogi zgadywali, czy się ukłoni czy nie (bo kacapy to chamy). Nie ukłonił się".
Na Morzu Północnym rejs utrudniała „sztormowa fala (...) większość choruje. Wieziemy ambasadora. Chciał odbyć ciekawą wycieczkę i w rezultacie leży w kabinie jak kłoda". Niedyspozycja dyplomatyczna miała implikacje: „W »Zatoce« niespodziewanie duże cięcia cenzury. Wszystkie opisy »Bałtyku« poszły. Tajemnica wojskowa. Ale dla dziwek, sprowadzanych w Tromsoe przez oficerów, tajemnicy nie było. Zostaną więc zatajone dziurawe umywalnie, brud, ciasnota, a wraz z nimi refleksje o cechach narodowych, które stąd wynikły. Skreślono, że niemiecki statek oglądaliśmy z zazdrością. Także uwagi na temat ambasadora – nie może rzygać, nawet z powodu morskiej choroby. Po okrojeniu widać go tylko jak łopatą odgarnia śnieg. Świetlany dyplomata".