Mała stabilizacja J.J. Szczepańskiego

Drugi tom dzienników Jana Józefa Szczepańskiego czyta się ze znacznie większą ciekawością od pierwszego.

Aktualizacja: 07.06.2011 03:30 Publikacja: 04.06.2011 01:01

fot. DANUTA B. ŁOMACZEWSKA

fot. DANUTA B. ŁOMACZEWSKA

Foto: EAST NEWS

Jak sądzę, wynika to z faktu, że autor dopiero w latach 1957 – 1963 stał się postacią rozpoznawalną na niwie polskiej kultury. Odwilż wydobyła go z cienia, w którym pozostawał, unikając wprzężenia w tryby socrealizmu. Skądinąd szybko doszedł do wniosku, iż: „Chruszczow jest jednak genialnym zaklinaczem węży. I Gomułka także".

„Wczoraj było zebranie Związku (Literatów Polskich). Konsul radziecki zwrócił się do sekretariatu o adresy członków. Nie dano mu na razie. Przykład pisarzy węgierskich nakazuje ostrożność" – pisał 16 lutego 1957 r.

"»Po Prostu« zostało zlikwidowane z rozkazu KC. Linia »Polityki« dostała błogosławieństwo jako właściwa droga rewolucji. (...) Kisiel opowiadał, że na spotkaniu z wyborcami we Wrocławiu zdecydowanie antygomułkowskie nastroje" – konstatował osiem miesięcy później.

„Wymieniam ich dlatego, że to są ci, co przeszli przez ZMP, i teraz są najbardziej anty – właśnie z tego powodu" – podsumował obecność Ludwika Flaszena, Sławomira Mrożka oraz Ireneusza Iredyńskiego na imieninach Jana Błońskiego.

Pamiętam wsparcie piórem stanu wojennego przez autora „Z kraju milczenia", toteż uwaga Szczepańskiego sprzed 63 lat: „Ogólne oburzenie na Żukrowskiego, który w »Trybunie Literackiej« popisuje się swoją prawomyślnością", nie zaskoczyła mnie, natomiast rozbawiony zostałem dykteryjką Zbigniewa Herberta, który w 1956 roku był świadkiem takiej oto sceny: „Na zebraniu warszawskiego oddziału ZLP przemawiał Ważyk. Nagle z kąta słychać piskliwy głos: – Zejść z trybuny! To pałkarz! Niszczył literaturę!

Okazuje się, że to Żukrowski.

Ważyk odcina się: – A kolega też napisał jakieś nie bardzo mądre »Zioła«.

Żukrowski: – Zmuszono mnie! Kott mnie namawiał!

Wtedy wstaje Kott:

– Owszem, ale ja namawiałem tylko durniów. Miałem cię, Wojtku, za człowieka utalentowanego, mądrego. Myślałem, że się oprzesz".

Zakłopotana kocia mordka

Koniec październikowych iluzji jest też doskonale widoczny podczas zjazdu ZLP w roku 1959: „Jeszcze przed otwarciem obrad delegaci partyjni zostali wezwani do KC, gdzie »pouczono« ich, jaki mają wybrać zarząd. Na otwarciu przemawiał wicepremier Jaroszewicz, ględząc długo i nudnie o bazie paszowej, tuczeniu świń i innych tego rodzaju rzeczach, z czego wreszcie wynikało, że literatura winna zaangażować się w socjalistyczne budownictwo. A potem, jako clou programu, referat Żółkiewskiego gloryfikujący socrealizm (...). Skończył na tym, że pisarz ma obowiązek korzystać z doświadczeń i przemyśleń partii, która jest najwyższym autorytetem w dziedzinie postępowej ideologii".

Kolejny zjazd – w roku 1962 –  „przyniósł uczucie niesmaku (...). Brandys napadł na Putramenta za grzechy młodości, których sam niemało ma na sumieniu, szermując prądami i nazwiskami, które swego czasu tępił w »Kuźnicy«".

Z Warszawy, gdzie odbyła się impreza, wyniósł Szczepański również inne wrażenia: „Noc w noc pijackie wrzaski, milicja, karetki pogotowia. (...) W restauracji hotelowej od wczesnego rana siedzą przy stolikach (...) bełkocąc swoje »kurwa« i swoje »ja pierdolę« – źli, gorzcy, małostkowi i podli. (...) Już o dziewiątej wieczorem Nowy Świat pusty, jakby panowała najgłębsza noc. I tylko na nogach tłamszą się grupy pijanych facetów, wrzeszczą i biją po mordach".

Ciekawe, czy Katarzyna Herbertowa oprotestuje poniższy passus: „Przed wyjazdem zupełnie skołowany zaszedłem do Zbyszka Herberta. Dzwonię – nic. Oparłem się o balustradę schodów i stoję głupio, bo już mi się nic nie chciało. Po dziesięciu minutach Zbyszek w pidżamie, rozczochrany, otwiera. Zakłopotana kocia mordka – nie jest sam. Poszedłem. Dogonił mnie w pidżamie na ulicy. Wróciłem i napiliśmy się calvadosu".

Ale diarysta sączył nie tylko ulubiony trunek doktora Ravika – „smutek poalkoholowy" dopadł go po sylwestrze A.D. 1961: „Upiłem się, rzygałem do zlewu w kuchni, język mi się plątał. (...) Biś opowiadał, że dostał mieszkanie (..) i na desce klozetowej było tam napisane »Proletariusze wszystkich krajów łączcie się!«", zaś w efekcie „śledzika" w redakcji „Życia Literackiego" przyszły autor „Kadencji" wrócił do domu w płaszczu Zygmunta Grenia. Skoro jesteśmy pod Wawelem, odnotujmy i inną scenkę regionalną: „Wybory prezesa w krakowskim oddziale ZLP. Otwinowski był oczywiście jedynym kandydatem na prezesa. Bardziej dla żartu niż dla jakiejś innej konwencji skreśliłem jego nazwisko na mojej kartce. Ogłaszając wynik głosowania przedstawiciel komisji skrutacyjnej powiedział: »Wynik możemy uznać za jednogłośny, bo to jedyne skreślenie, które było, to na pewno wyraz skromności kandydata«. Otwinowski skłonił się z wstydliwym, potwierdzającym uśmiechem".

Kacapy to chamy

Tom ten w dużej mierze powstał w kajutach, pisarz bowiem szukał weny na morzach i oceanach. Na Spitsbergen płynął okrętem wojennym, więc wszystkie mijane jednostki salutowały mu pierwsze. No, niemal wszystkie: „Mijał nas bardzo blisko sowiecki holownik. Marynarze z załogi zgadywali, czy się ukłoni czy nie (bo kacapy to chamy). Nie ukłonił się".

Na Morzu Północnym rejs utrudniała „sztormowa fala (...) większość choruje. Wieziemy ambasadora. Chciał odbyć ciekawą wycieczkę i w rezultacie leży w kabinie jak kłoda". Niedyspozycja dyplomatyczna miała implikacje: „W »Zatoce« niespodziewanie duże cięcia cenzury. Wszystkie opisy »Bałtyku« poszły. Tajemnica wojskowa. Ale dla dziwek, sprowadzanych w Tromsoe przez oficerów, tajemnicy nie było. Zostaną więc zatajone dziurawe umywalnie, brud, ciasnota, a wraz z nimi refleksje o cechach narodowych, które stąd wynikły. Skreślono, że niemiecki statek oglądaliśmy z zazdrością. Także uwagi na temat ambasadora – nie może rzygać, nawet z powodu morskiej choroby. Po okrojeniu widać go tylko jak łopatą odgarnia śnieg. Świetlany dyplomata".

W galerii typów pokładowych wyróżnia się też pani J.: „Jest klinicznym okazem pewnego środowiska, stworzonego przez obecną koniunkturę. Nie posiadając żadnych kwalifikacji intelektualnych czy towarzyskich, zdążyła nabrać wszystkich złych obyczajów i manieryzmów, idących w parze z przywilejami. Pieniądze, stosunki, wyjazdy zagraniczne, silna pozycja, którą można wykorzystywać do celów osobistych przy mentalności maglarki, robią z niej osobę nieznośną i prawdopodobnie dosyć niebezpieczną. Wczoraj pod wpływem alkoholu przyczepiła się do mnie. Miałem nieostrożność zażartować, że opiszę ją w książce. Zaczęła mi grozić donosem do ministra. (...) zastawiła drzwi sobą i zażądała, bym ją pocałował. Wziąłem ją za rękę i pocałowałem sucho. Wtedy rzuciła mi się na szyję i zaczęła manipulować językiem koło moich warg. Kiedy nie oddałem jej pocałunku, wyszła obrażona".

Za cenę lipy

Owocami egzotycznych ekspedycji były prelekcje na prowincji. Chocby w Przemyślu dla WOP-istów: „Dawny korpus oficerski, chociaż nie odznaczał się intelektualizmem, miał przynajmniej jakiś fason. Ci dzisiejsi to zupełne prymitywy o sposobie bycia ćwierćinteligentów, udających kulturę za pomocą używania wadliwie rozumianych i źle wymawianych »obcych słów«".

Pisarz miał też inny obowiązek podróżny: „Przedwczoraj zupełnie obłędne zebranie wojewódzkiej Rady Morskiej przy Lidze Przyjaciół Żołnierza, do której zostałem powołany automatycznie w konsekwencji zapisania się do Klubu Marynistów (dla uzyskania przydziału na rejs). Znowu hochsztaplerska historia – pozór działalności społecznej, lipa, w dodatku nudna nieprawdopodobnie. Trzy godziny słuchałem bredzenia o statucie i komisjach i trochę wstydziłem się, bo może oni tam coś majstrują, a ja tylko chcę jechać w świat. Jeżeli potrafię napisać dobrą książkę z tej podróży, to niechby i za cenę lipy".

Bynajmniej jednak nie za nią, lecz za złotówki, sprzedawano jego prozę na kiermaszu: „Dziwnie żenująca impreza. (...) Wszyscy niemal członkowie ZLP ze swymi książkami i każdy patrzy na kolegów – ile sprzeda. (...) Jakiś chłopczyk wymógł na ojcu, żeby mu kupił »Tombakowy pierścionek«. Nie wyjaśniłem, że to dla dorosłych. Podpisałem »Mareczkowi« itd. A cały czas czułem się jak szarlatan. I to taki bez powodzenia".

Zabawa w pośladki

„Ten rok chyba bardzo bogaty, książka, scenariusz, Zatoka Perska. I między nami wciąż tak samo dobrze. Tylko ten jesienny już blask wszystkiego" – przekroczywszy wiek inżyniera Stefana Karwowskiego, autora najwyraźniej ogarnęła melancholia: „Wszystkie ruchy młodzieżowe (...) oglądane z dystansu, wydają się szczególnie żałosną formą oszukiwania losu. (...)  A przyszłość jest tylko jedna: starość i śmierć. To są banały, ale czuję to nieustannie i dotkliwie".

W tak intensywnym dla autora roku 1960 na ustach świata była Afryka: „Wielki wrzask z powodu interwencji belgijskiej w Kongo. Nie pisze się naturalnie o tym, że Murzyni gwałcą białe kobiety, rabują, demolują ambasady. Demagogia sowiecka ma tu łatwy teren".

Wpływy Moskwy odnajdujemy też w kinematografii: „Rutkiewicz pracuje obecnie przy filmie o Leninie. Z moskiewskiego Instytutu Marksizmu-Leninizmu przysłali mu wykaz rzeczy, które Lenin może robić, i tych, których robić nie może. M.in. Lenin nie może podwijać nogawek, łowiąc pstrągi".

Czemu Szczepański wdał się w romans ze – zdaniem wodza bolszewików – najważniejszą ze sztuk? „Właściwie przeważa (...) perspektywa zarobienia paru tysięcy bez większego wysiłku". Jesienią 1962 r., kiedy trwał Sobór Watykański II, odbyło się kolegium nt. scenariusza pt. „Stajnia na Salwatorze", który pryncypialnie zaatakował m.in Jaszcz (recenzent teatralny „Trybuny Ludu" Jan Alfred Szczepański, zbieżność nazwisk z J.J. Szczepańskim przypadkowa, znany z wierszowanego epitafium „Tu leży Jaszcz – przechodniu naszcz", pióra Andrzeja Szczepkowskiego), a bronił Jerzy Putrament, konkludując, iż „tylko modlić się trzeba, by film się udał. Ktoś zapytał go: – A do jakiej Matki Boskiej, towarzyszu, będziecie się modlić: Częstochowskiej czy Ostrobramskiej?

A Putrament: – Zapytam Jana XXIII, która lepsza – taka bardziej ekumeniczna".

Niejedyny to przejaw dokumentacji prozy życia z epoki „małej stabilizacji": „Telefon z milicji w sprawie Hani. Wyniuchali, że mamy służącą, a zalegalizowanie jest tak utrudnione, żeśmy nawet nie próbowali". Czy opiekowała się również progeniturą pisarza? Zimą 1963 roku Kasia po powrocie z ogródka pochwaliła się tacie: „Wiesz, w cośmy się bawili? W pośladki. Ja się chowałam, a Michał szukał mnie po śladach".

Jan Józef Szczepański, „Dziennik tom II: 1957 – 63". Wydawnictwo Literackie. Kraków 2011

Jak sądzę, wynika to z faktu, że autor dopiero w latach 1957 – 1963 stał się postacią rozpoznawalną na niwie polskiej kultury. Odwilż wydobyła go z cienia, w którym pozostawał, unikając wprzężenia w tryby socrealizmu. Skądinąd szybko doszedł do wniosku, iż: „Chruszczow jest jednak genialnym zaklinaczem węży. I Gomułka także".

„Wczoraj było zebranie Związku (Literatów Polskich). Konsul radziecki zwrócił się do sekretariatu o adresy członków. Nie dano mu na razie. Przykład pisarzy węgierskich nakazuje ostrożność" – pisał 16 lutego 1957 r.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał