Aby sprawdzanie informacji mogło być łatwe i dostępne, ludzie potrzebują wiarygodnych punktów odniesienia, „infrastruktury" umożliwiającej dostęp do rzetelnych źródeł. Do tego konieczne są inwestycje w badania i edukację. Jeżeli przyjmiemy taki punkt widzenia, pieniądze przeznaczone na te cele powinniśmy traktować jako inwestycję w bezpieczeństwo, a niemałą część lokować w przedsięwzięciach o charakterze międzynarodowym. Wydatnie rozszerza to krąg odbiorców, podnosi wiarygodność przekazu – to, co my wiemy i myślimy o historii, warto skonfrontować z tym, co wiedzą i sądzą inni.
Na przełomie XX i XXI w. w Europie Środkowej wybuchł konflikt o historię i o pamięć o konsekwencjach drugiej wojny światowej. Jego źródłem były plany upamiętnienia losu Niemców wysiedlonych po wojnie m.in. z terenów dzisiejszej Polski zachodniej i północnej, a także z czeskich Sudetów. W niemieckim dyskursie politycznym i naukowym ludzi tych nazywa się nacechowanym emocjonalnie pojęciem „wypędzeni", co nie ułatwiało załagodzenia sporu. A był on wielopłaszczyznowy. W centrum dyskusji była m.in. kwestia kontekstu historycznego, którego nie wolno pomijać przy upamiętnieniu dramatycznego losu grupy obywateli państwa odpowiedzialnego za wybuch wojny z wszystkimi jej konsekwencjami. W tle zaś tkwiły wyrażane wprost przez stronę niemiecką oczekiwania, że tzw. wypędzeni będą mogli w przyszłości osiedlać się na tych terenach, i obawy m.in. po stronie polskiej, że w wyniku procesów integracji europejskiej „Niemcy nas wykupią".
Po ponad 20 latach wiemy, że na razie nie wykupili, a muzeum poświęcone upamiętnieniu losów Niemców i innych „wypędzonych" kilka dni temu otwarto w Berlinie. Kanclerz Angela Merkel podczas inauguracji placówki powiedziała wprost, że bez rozpętanej przez Niemcy wojny nie byłoby późniejszych wypędzeń.
Dwadzieścia kilka lat temu to tyle oczywiste, co kluczowe twierdzenie wcale nie było akceptowane przez wszystkich. W Niemczech, zwłaszcza w kręgach wypędzonych, rozpowszechniona była narracja, według której wybuch wojny i wypędzenia należy traktować jak dwie odrębne tragedie. Tę kuriozalną, manipulacyjną tezę uzasadniano prawdziwym skądinąd twierdzeniem, że jedna zbrodnia nie może usprawiedliwiać drugiej.
Tamten spór nazbyt jasno pokazał, jak mało wiedzą o sobie nawzajem narody żyjące tuż obok siebie. Jak mało politycy w Europie wiedzą o historii sąsiadów, o ich wrażliwości i o ich pamięci. Jak bardzo potrzebujemy dialogu o historii i o pamięci, wspólnych projektów badawczych i edukacyjnych w tych dziedzinach.