Rzecz rozgrywa się na dwóch planach czasowych: w Brytanii czasów króla Artura oraz we współczesnej Warszawie. Plan pierwszy, w którym główną rolę odgrywają rycerz Bedevir i barbarzyński Cynric (oraz druidzi, oraz magiczne stworzenia i przedmioty) opisany jest z talentem, jakiego wielu pisarzy mogłoby autorowi pozazdrościć. Szczególnie pierwsze partie powieści można by spokojnie postawić obok bestsellerów Bernarda Cornwella i nikt nie zauważyłby specjalnej różnicy. Tu byłem zachwycony, kupiony, porwany i gotów do bicia braw debiutantowi. Strony poświęcone mrocznej intrydze druidów, dziejom Ekskalibura oraz starciu kultur i plemion po upadku króla Artura napisane są nie tylko ze znawstwem, ale i – śmiem twierdzić – miłością do tematu.

Potem zaczynają się schody. We współczesnej Warszawie do psychologa Łukasza zgłasza się Igi, młodzian pokręcony i najwyraźniej opętany. Dwa światy – dawnej Brytanii i XXI stulecia – okazują się w tajemniczy sposób połączone. Ale sceny wypełniające te fragmenty opowieści wydają się pochodzić z kilku różnych i do tego nie najlepszych książek: słabego kryminału, wtórnego horroru, sztampowej historii miłosnej i – wyjątek! – całkiem zabawnej satyry na nowobogacko-przemądrzały świat stolicy. Niestety akcja porusza się do przodu nie z powodu wewnętrznej logiki, lecz dlatego, że autor tak chce, wątki nie pasują do siebie i chaos zaczyna pożerać świetnie zapowiadającą się opowieść. Przestajemy więc kibicować bohaterom i coraz mniej mamy ochotę czekać na zakończenie.

„Koniec pieśni" jest patchworkiem z materiałów bardzo różnej jakości. Są tu kawałki mistrzowskiej, nostalgicznej prozy, są celne obserwacje obyczajowe, są świetnie dobrane fragmenty źródeł pisanych (w części średniowiecznej). Są niestety także dialogi, od których bolą zęby, pompatyczne przemowy, sztampowi do bólu bohaterowie drugiego planu (w części współczesnej) i sporo dobrych pomysłów, które giną wśród konceptów niedobrych.

Mimo to nie mam wątpliwości, że Wojciech Zembaty może być jednym z najlepszych polskich pisarzy popularnych. Gdybym był wydawcą, natychmiast zamówiłbym u niego kolejną powieść – może fantasy, może historyczną. „Koniec pieśni" może być początkiem wielkiej kariery – sam w sobie rzeczą wielką jeszcze nie jest.

Wojciech Zembaty „Koniec pieśni", Znak 2011, wyd. I, 416 stron