Bracia Homer i Langley Collyer żyli naprawdę, i naprawdę istniał ich upiorny dom przy Piątej Alei w Nowym Jorku, w którym po ich śmierci znaleziono ponad 130 ton najróżniejszych odpadków zgromadzonych przez dekady. Collyerowie przeszli do legendy jako miejscy szaleńcy, ale punkt widzenia Doctorowa jest całkiem inny. Pod jego ręką historia tej dwójki nieszczęśliwych ludzi zamienia się w opowieść pełną tkliwości i melancholii.
Punktem zwrotnym w życiu braci i w dziejach cywilizacji zachodniej, bo taką tu mamy symbolikę – jest u Doctorowa pierwsza wojna światowa, która zdruzgotała rzeczywistość budowaną przez wieki. Potem pomału nadchodzą czasy ciemności – nazizm, komunizm, kolejna wojna światowa. W przypadku jednego z bohaterów nastanie mroku jest dosłowne, bo z biegiem czasu traci wzrok. Bracia najpierw instynktownie, a potem świadomie odmawiają współudziału w nowych czasach. Jeden reaguje kontestacją i ekscentryzmem, drugi to raczej bezradny melancholik – tak czy inaczej, obaj kończą w otchłani samotności i opuszczenia.
Czyli jednak historia szaleństwa? Tak, ale nie braci, lecz świata. Z punktu widzenia narratora powieści, niewidomego Homera, to ciemny dom pośrodku Nowego Jorku jest oazą normalności i porządku, nawet jeśli jego lokatorzy zachowują się cokolwiek dziwacznie.
W czasach mody na opasłe tomiszcza książka Doctorowa wydaje się niemodnie skromna, ale jest bogatsza w niezapomniane postaci i epizody od niejednej sagi. Mnóstwo niezwykłych drugoplanowych bohaterów przewija się przez życie braci Collyer, od gangsterów podobnych do tych z powieści „Ragtime" po nowojorskich dziwaków rodem z innych książek pisarza. Komizm sąsiaduje z partiami iście elegijnymi, a sarkastyczne komentarze mieszają się z liryzmem. Bo „Homer i Langley" to także opowieść o miłościach – niestety samych nieszczęśliwych.
Czytanie Doctorowa orzeźwia. Każda strona to odtrutka na bylejakość wylewającą się ze stron pośledniejszej literatury współczesnej. Autor „Witajcie w Ciężkich Czasach" zadziwia formą od lat i wciąż trzyma poziom.