Niedawno młoda Polka spisała swoje obserwacje ze sprzątania mieszkań w Niemczech i wydała pod pseudonimem Justyna Polańska. Książka „Pod niemieckimi łóżkami" na tamtejszym rynku stała się bestsellerem.
Sprzątające w polskich domach Ukrainki również mają wiele spostrzeżeń na temat życia w naszym kraju. O tym, jak widzą Polaków, opowiedziały mi cztery z nich. Gala, czterdziestolatka, do Polski przyjechała sześć lat temu. Dziś ma już kartę stałego pobytu, własną działalność gospodarczą i gwarantowany dochód, który pozwala jej utrzymać w Polsce dwójkę dzieci. Wala, 56 lat, w Polsce sprząta od lat 15. Ma stałych klientów, ale nie ukrywa, że skompletowanie grupy rodzin, które nie sprawiają problemów, zajęło jej kilka lat. Irina, czterdziestoletnia ekonomistka z Łucka w obwodzie wołyńskim, do Polski przyjeżdża co kilka miesięcy. Ludmiła, lat 50, w Polsce sprząta od czterech. Dwa lata temu sprowadziła tu dwudziestoletniego dziś syna.
Zupełnie inny kraj
Pierwsze wrażenie, jak tu przyjechałam: Polska to zupełnie inny kraj – opowiada Ludmiła. – Jak zobaczyłam te kosze jedzenia przywożone z supermarketów na cały tydzień, sklepy z ubraniami, w których kupują normalni ludzie, to oniemiałam. Na Ukrainie, jak człowiek pracuje, to pensja ledwie starcza na mieszkanie i skromne jedzenie. Na kupienie ubrania już nie.
Galę zachęciło to, że w Polsce ludzie nie mają problemów, by kształcić dzieci. – U nas, żeby dziecko dostało się na studia, trzeba dużo pieniędzy. Zbiera się cała rodzina. Musisz dać łapówkę i potem też płacić – opowiada. – Polska i Ukraina to jak białe i czarne. Polska to kraj wielkich szans.
O tym, że nawet w kraju wielkich szans przybysz nie musi mieć lekko, przekonała się już w tramwaju. – W środku jest ciasno, rozmawiam z dziećmi po ukraińsku. Dojeżdżamy do przystanku, tramwaj lekko przyhamował, więc może nieco oparłam się o starszego pana, który siedział przy oknie. A on ze złością trąca mnie łokciem. Przeprosiłam. Następny przystanek: sytuacja się powtarza. W końcu pan wychodzi i rzuca z furią o zarazie i swołoczy, która do Polski przyjeżdża i się pcha. Teraz dzieci mi przypominają: „Mama, pamiętaj, jak jedziemy w autobusie czy tramwaju, to rozmawiamy po polsku". Zwykli Polacy źle reagują na ukraiński – twierdzi Gala.
Ludmiła: – Wieczorem po pracy zrobiłam zakupy w sklepie osiedlowym blisko domu. Rano chcę zjeść śniadanie, otwieram serek i widzę, że on zepsuty. To poszłam do tego sklepu i mówię, że wczoraj kupiłam, a z pleśnią. A ekspedientka poczerwieniała, zaczęła krzyczeć, że nie tu go kupiłam, a w ogóle jak mi się nie podoba, to mogę sobie u siebie kupować. Znaczy, na Ukrainie. Pieniędzy mi nie zwróciła i jeszcze pogroziła, że wezwie milicję.
Trudne początki
Na rynek pracy wchodziły zwykle z polecenia kogoś, kogo znały. Przejmowały klientów po znajomych, którym kończyła się wiza. Irina opowiada: – Koleżanka, po której przejęłam to sprzątanie, ostrzegała mnie, że będzie trudno. Już w przedpokoju od podłogi do sufitu stały książki i mnóstwo przedmiotów ze szkła i porcelany. Figurki, czajniki, filiżanki, wazony. Wszystko stare, zabytkowe. Jak w muzeum. Do tego zakurzone, brudne. Właścicielka, pani w średnim wieku, od progu uprzedziła mnie, że nie wolno niczego poruszyć. Dostałam do ręki odkurzacz i miałam sprzątać między tym wszystkim. Ale w mieszkaniu nie można było się nawet obrócić. Szłam, a za plecami ona. Ze strachu byłam mokra. Sprzątałam u niej jeszcze ze dwa razy. Za każdym razem było tak samo. Chodziła za mną krok w krok. Przez pięć, sześć godzin, kiedy tam byłam, nie odeszła nawet do toalety.
Najbardziej ekscentrycznego klienta Ludmiła poznała na bazarku podczas robienia zakupów. Pan po pięćdziesiątce – elegancki, zadbany, wzbudzający zaufanie – usłyszał, że mówi z akcentem, i zagadnął, czy zgodzi się u niego sprzątać. Zostawił wizytówkę, z której wynikało, że jest adwokatem. Sprawdziła adres – dobra dzielnica willowa na Ochocie. – Pierwsze dwa razy nie było problemu. Przez cały dzień sprzątałam dom i grabiłam liście w ogrodzie. A ten pan pracował w swoim gabinecie. Wieczorem zapłacił mi, podziękował. Trzeciego razu około południa pan zniknął. I wrócił po kilku godzinach podpity i z dwoma paniami. Sprzątałam na górze i słyszałam, że oni na dole są coraz głośniej. Wychyliłam się przez poręcz schodów i zobaczyłam, że piją alkohol, w końcu zaczęli wrzeszczeć i biegać po mieszkaniu prawie nago. Gdy się zorientowałam, że są na schodach, zamknęłam się w toalecie i wyskoczyłam na ogródek, jak stałam. Następnego dnia, już z bratem mojej współlokatorki, pojechałam odebrać płaszcz i torebkę. Pan oddał mi rzeczy bez słowa. Ale za sprzątanie nie zapłacił – opowiada Ludmiła.
Pierwszą pracą Wali było sprzątanie w domu opieki w małej miejscowości pod niemiecką granicą. Choć każdy z pracowników miał swoje obowiązki: opiekunka – opiekę, kucharka gotowała, salowa zmieniała pampersy, dla wszystkich było naturalne, że to ona, w końcu Ukrainka, oprócz swoich zajęć musi pomagać innym. I to na zawołanie. – Pomagałam i na dworze, i w kuchni, i przy zmianie pampersów, i myciu pacjentów – opowiada Wala. – Mówili: „Co masz do roboty? Jak to, nie możesz pomóc? Ty przecież tylko sprzątasz". Dawali do zrozumienia, że jestem ta gorsza.
Jednak szalę goryczy przelało to, jak pracownicy traktowali pensjonariuszy. – Mieszkała tam starsza pani, Niemka. Ona ciągle płakała. Na początku myślałam, że dlatego że chora. Po miesiącu zrozumiałam, że płakała od tego traktowania. Raz zobaczyłam, jak dwie pielęgniarki krzyczą, bo nie chce pójść zrobić siusiu. W końcu wzięły ją na siłę pod ręce i trzymały na sedesie, a ona bardzo się wyrywała, aż opadła z sił. Kiedyś przyszłam i ją pogłaskałam. I wie pani – ona się do mnie uśmiechnęła. Zdziwiłam się, że potrafi się uśmiechnąć – mówi Wala.