Polacy w oczach ukraińskich sprzątaczek

Paznokcie obcinają w slipkach na balkonie. Obiadem częstują, jak jest – ale gotują coraz rzadziej. Tak widzą nas sprzątające w polskich domach Ukrainki

Publikacja: 22.10.2011 01:01

Polacy w oczach ukraińskich sprzątaczek

Foto: Rzeczpospolita

Niedawno młoda Polka spisała swoje obserwacje ze sprzątania mieszkań w Niemczech i wydała pod pseudonimem Justyna Polańska. Książka „Pod niemieckimi łóżkami" na tamtejszym rynku stała się bestsellerem.

Sprzątające w polskich domach Ukrainki również mają wiele spostrzeżeń na temat życia w naszym kraju. O tym, jak widzą Polaków, opowiedziały mi cztery z nich. Gala, czterdziestolatka, do Polski przyjechała sześć lat temu. Dziś ma już kartę stałego pobytu, własną działalność gospodarczą i gwarantowany dochód, który pozwala jej utrzymać w Polsce dwójkę dzieci. Wala, 56 lat, w Polsce sprząta od lat 15. Ma stałych klientów, ale nie ukrywa, że skompletowanie grupy rodzin, które nie sprawiają problemów, zajęło jej kilka lat. Irina, czterdziestoletnia ekonomistka z Łucka w obwodzie wołyńskim, do Polski przyjeżdża co kilka miesięcy. Ludmiła, lat 50, w Polsce sprząta od czterech. Dwa lata temu sprowadziła tu dwudziestoletniego dziś syna.

Zupełnie inny kraj

Pierwsze wrażenie, jak tu przyjechałam: Polska to zupełnie inny kraj – opowiada Ludmiła. – Jak zobaczyłam te kosze jedzenia przywożone z supermarketów na cały tydzień, sklepy z ubraniami, w których kupują normalni ludzie, to oniemiałam. Na Ukrainie, jak człowiek pracuje, to pensja ledwie starcza na mieszkanie i skromne jedzenie. Na kupienie ubrania już nie.

Galę zachęciło to, że w Polsce ludzie nie mają problemów, by kształcić dzieci. – U nas, żeby dziecko dostało się na studia, trzeba dużo pieniędzy. Zbiera się cała rodzina. Musisz dać łapówkę i potem też płacić – opowiada. – Polska i Ukraina to jak białe i czarne. Polska to kraj wielkich szans.

O tym, że nawet w kraju wielkich szans przybysz nie musi mieć lekko, przekonała się już w tramwaju. – W środku jest ciasno, rozmawiam z dziećmi po ukraińsku. Dojeżdżamy do przystanku, tramwaj lekko przyhamował, więc może nieco oparłam się o starszego pana, który siedział przy oknie. A on ze złością trąca mnie łokciem. Przeprosiłam. Następny przystanek: sytuacja się powtarza. W końcu pan wychodzi i rzuca z furią o zarazie i swołoczy, która do Polski przyjeżdża i się pcha. Teraz dzieci mi przypominają: „Mama, pamiętaj, jak jedziemy w autobusie czy tramwaju, to rozmawiamy po polsku". Zwykli Polacy źle reagują na ukraiński – twierdzi Gala.

Ludmiła: – Wieczorem po pracy zrobiłam zakupy w sklepie osiedlowym blisko domu. Rano chcę zjeść śniadanie, otwieram serek i widzę, że on zepsuty. To poszłam do tego sklepu i mówię, że wczoraj kupiłam, a z pleśnią. A ekspedientka poczerwieniała, zaczęła krzyczeć, że nie tu go kupiłam, a w ogóle jak mi się nie podoba, to mogę sobie u siebie kupować. Znaczy, na Ukrainie. Pieniędzy mi nie zwróciła i jeszcze pogroziła, że wezwie milicję.

Trudne początki

Na rynek pracy wchodziły zwykle z polecenia kogoś, kogo znały. Przejmowały klientów po znajomych, którym kończyła się wiza. Irina opowiada: – Koleżanka, po której przejęłam to sprzątanie, ostrzegała mnie, że będzie trudno. Już w przedpokoju od podłogi do sufitu stały książki i mnóstwo przedmiotów ze szkła i porcelany. Figurki, czajniki, filiżanki, wazony. Wszystko stare, zabytkowe. Jak w muzeum. Do tego zakurzone, brudne. Właścicielka, pani w średnim wieku, od progu uprzedziła mnie, że nie wolno niczego poruszyć. Dostałam do ręki odkurzacz i miałam sprzątać między tym wszystkim. Ale w mieszkaniu nie można było się nawet obrócić. Szłam, a za plecami ona. Ze strachu byłam mokra. Sprzątałam u niej jeszcze ze dwa razy. Za każdym razem było tak samo. Chodziła za mną krok w krok. Przez pięć, sześć godzin, kiedy tam byłam, nie odeszła nawet do toalety.

Najbardziej ekscentrycznego klienta Ludmiła poznała na bazarku podczas robienia zakupów. Pan po pięćdziesiątce – elegancki, zadbany, wzbudzający zaufanie – usłyszał, że mówi z akcentem, i zagadnął, czy zgodzi się u niego sprzątać. Zostawił wizytówkę, z której wynikało, że jest adwokatem. Sprawdziła adres – dobra dzielnica willowa na Ochocie. – Pierwsze dwa razy nie było problemu. Przez cały dzień sprzątałam dom i grabiłam liście w ogrodzie. A ten pan pracował w swoim gabinecie. Wieczorem zapłacił mi, podziękował. Trzeciego razu około południa pan zniknął. I wrócił po kilku godzinach podpity i z dwoma paniami. Sprzątałam na górze i słyszałam, że oni na dole są coraz głośniej. Wychyliłam się przez poręcz schodów i zobaczyłam, że piją alkohol, w końcu zaczęli wrzeszczeć i biegać po mieszkaniu prawie nago. Gdy się zorientowałam, że są na schodach, zamknęłam się w toalecie i wyskoczyłam na ogródek, jak stałam. Następnego dnia, już z bratem mojej współlokatorki, pojechałam odebrać płaszcz i torebkę. Pan oddał mi rzeczy bez słowa. Ale za sprzątanie nie zapłacił – opowiada Ludmiła.

Pierwszą pracą Wali było sprzątanie w domu opieki w małej miejscowości pod niemiecką granicą. Choć każdy z pracowników miał swoje obowiązki: opiekunka – opiekę, kucharka gotowała, salowa zmieniała pampersy, dla wszystkich było naturalne, że to ona, w końcu Ukrainka, oprócz swoich zajęć musi pomagać innym. I to na zawołanie. – Pomagałam i na dworze, i w kuchni, i przy zmianie pampersów, i myciu pacjentów – opowiada Wala. – Mówili: „Co masz do roboty? Jak to, nie możesz pomóc? Ty przecież tylko sprzątasz". Dawali do zrozumienia, że jestem ta gorsza.

Jednak szalę goryczy przelało to, jak pracownicy traktowali pensjonariuszy. – Mieszkała tam starsza pani, Niemka. Ona ciągle płakała. Na początku myślałam, że dlatego że chora. Po miesiącu zrozumiałam, że płakała od tego traktowania. Raz zobaczyłam, jak dwie pielęgniarki krzyczą, bo nie chce pójść zrobić siusiu. W końcu wzięły ją na siłę pod ręce i trzymały na sedesie, a ona bardzo się wyrywała, aż opadła z sił. Kiedyś przyszłam i ją pogłaskałam. I wie pani – ona się do mnie uśmiechnęła. Zdziwiłam się, że potrafi się uśmiechnąć – mówi Wala.

Odeszła, bo serce ją bolało na tę krzywdę. Nie chciała też skarżyć się właścicielce pensjonatu na personel, bo jest przekonana, że ci ludzie straciliby pracę. – Właścicielka miała do mnie zaufanie. I nawet zaproponowała, że oprócz sprzątania miałabym także patrzeć na to, co robią inni, i ją informować. Ale nie chciałam. Wolałam zmienić pracę.

Pracodawców można dobrać

Wszystkie zapewniają, że po kilku latach w Polsce jest lepiej z doborem pracodawców, z którymi nie ma większych problemów. Gala zapewnia, że dziś pracuje u samych kulturalnych ludzi, o których nie może powiedzieć nic złego. Ludmiła: – To jest inteligencja, więc żadnych przykrości nie ma. Jak czynią uwagi, to w taki sposób, żeby człowieka nie urazić. Gala: – Kiedy pierwszy raz przychodzę do czyjegoś domu, to po pół godziny rozmowy jestem w stanie zdecydować się, czy będę tu przychodzić czy nie. Klienci to małżeństwa z dziećmi lub ludzie starsi, często samotni, na emeryturach. Mieszkają w blokach – w nowych, chronionych osiedlach lub starych kamienicach. Rzadko w domach.

Irina nie może wyjść z podziwu dla swej prawie 20 lat młodszej klientki. Studentka, której rodzice opłacają w centrum Warszawy całkiem spore mieszkanie, pewnego razu powiedziała do niej: „Ja wiem, że pani w ten sposób zarabia, ale życie jest tak piękne, że szkoda czasu na sprzątanie!". – Ta pani nawet kubeczka po herbacie nie umyje ręcznie – mówi Irina. I dodaje, że również jej nie pozwala. Mówi, że od tego psują się ręce. Brudne naczynia wstawia do zmywarki, którą włącza raz na tydzień. Nie używa żadnej chemii. Wszystkie ściereczki ma z mikrofibrą. Segreguje śmieci. Mówi, że prowadzi ekologiczny styl życia.

Starsi ludzie starają się nawiązywać więzi. Wala od wielu lat pracuje u pana Feliksa, emerytowanego żołnierza. Jest wdowcem, ale bardzo dba o czystość i dobrze gotuje. Coraz gorzej u niego ze zdrowiem, ale w środy, kiedy Wala przychodzi, wstaje wcześniej, żeby zrobić obiad. I to nie byle jaki, tylko z dwóch dań, z kompotem. – Ja sprzątam, a on zastawia stół i potem razem ten obiad jemy – opowiada pani Wala. Kiedy pan Feliks po pobycie w szpitalu dochodził do zdrowia, nie mógł pogodzić się z tym, że Wala nie dostanie obiadu. Poprosił wnuczkę, by zamówiła danie z firmy kateringowej. – I przyjechali, i przywieźli ten obiad dla mnie i dla niego – opowiada.

Dla emerytów sprzątanie to za mało. Chcą, by z nimi spędzać czas. Zagadują, pokazują zdjęcia, wdają się w dyskusje. – Do starszej pani nauczycielki przychodziłam kiedyś raz w tygodniu na cały dzień. Ale ona ma małe mieszkanie, nie było tam wiele do roboty. Poza tym widziałam, że u niej z pieniędzmi krucho, sprzątam więc za najniższą możliwą stawkę. W pobliżu jej mieszkania znalazłam inną pracę. U niej sprzątam pięć godzin i u sąsiadów pięć. No i zaczęły się kłopoty. Przychodzę, a ona mówi, że po tym płynie, którym myłam zlew, zatkały jej się w kuchni rury. To nieprawda, bo to stary dom i ta sąsiadka mówi, że ciągle są z tym u nich problemy. Kolejnego razu miała pretensję, że jej porysowałam okna podczas mycia, choć te okna liczą kilkadziesiąt lat i zawsze takie były. Myślę, że ona chciałaby, bym spędzała z nią więcej czasu. Ale przede wszystkim – żebym nie sprzątała u jej sąsiadów – śmieje się Ludmiła.

Młodzi z kolei chcieliby, żeby sprzątać pod ich nieobecność. Zostawiają klucze i kartki ze spisanymi pracami do wykonania. Umawiają się na określoną godzinę powrotu i oczekują, by wraz z ich przyjściem do domu sprzątaczka zniknęła. – Jak się czasem nie wyrobię, bo okna myję, prasuję lub coś dodatkowo mam zrobić, to nic nie powiedzą, ale takimi oczami za mną patrzą, że strach. A jak odpowiedzą na koniec „do widzenia", to aż im między zębami zgrzytnie – opowiada Irina.

Opis obyczajów

Czasem Polacy naprawdę je zdumiewają. Gala sprzątała u młodej rodziny z małym dzieckiem. Mieszkanie w bloku. Niby dobrze, fajnie, ale straszny brud. Nie w pokojach czy łazience, ale w kuchni. – Coś stało przez tydzień na wierzchu i czekało na mnie, aż się zaśmiardło. Wchodziłam do kuchni i niedobrze mi się robiło. Podobnie w lodówce. Pootwierane puszki z rybami, kefiry, jogurty – na nich pleśń. Mówili mi: „Jak coś zepsute, to wyrzucić". Przecież sami powinni to zrobić, a nie czekać na mnie – dziwi się. Nie zwracała im jednak uwagi, wychodząc z założenia, że jak im nie przeszkadza, to jej też nie.

Nie dziwią wystawiane na klatkę schodową worki ze śmieciami. Bywa jednak, że na odpadki pomysłowi mieszkańcy miast znajdują inne miejsce. Wala opowiada: – Umówiłam się na sprzątanie na nowym osiedlu. Duże mieszkanie, na oko zadbane, ładnie urządzone. Gospodarze, młodzi ludzie, spieszą się do pracy. Na kartce spisali, by wyrzucić śmieci. Pytam, gdzie mają kosz, a pan domu wskazuje na balkon. I na tym balkonie leży 20 pełnych czarnych worków z całego tygodnia. Część nawet przysypana śniegiem i przymarznięta do kafelków na posadzce.

Irinę dłuższy czas zastanawiało, dlaczego na jednym z tarasów w ładnym nowoczesnym mieszkaniu oprócz suchych liści i kwiatów znajduje obcięte paznokcie. – Pewnego ranka przyjechałam pod ten dom przed czasem. Idę i widzę, że pan w slipkach na balkonie obcina sobie paznokcie.

Irina sprzątała też raz za swoją koleżankę u osób znanych z pierwszych stron gazet. – Jak to wy mówicie – celebrytów – śmieje się. Tam z kolei od sypialni do łazienki porozrzucane były majtki, staniki, prezerwatywy i różne inne rzeczy. No, ja bym się wstydziła, żeby ktoś to po mnie sprzątał, ale oni, widać, nie. Ale to tylko jedno zdarzenie było, więcej takich nie miałam.

– W toaletach ludzie po sobie sprzątają. Nie wiem, czy co drugi dzień czy przedtem, kiedy ja mam przyjść, ale jest czysto – opowiada Gala. Gorzej jest z prysznicami. Nie wycierają ścianek kabiny po kąpieli, a potem dają takie płyny do czyszczenia, że aż głowa boli od zapachu, bo to środki z odkamieniaczem, bardzo silne.

Zapłacę następnym razem

Gala się nie obraża, jeżeli jej ktoś powie, że niedokładnie coś zrobiła. Wie, że jeśli w ciągu dnia sprząta dwa czy trzy mieszkania, to może czegoś nie zauważyć czy zapomnieć. Musi pracować automatycznie, szybko. Nie znosi jednak, gdy ktoś jej patrzy bez przerwy na ręce i poucza. A takich klientek miała wiele. – Chodziła za mną i dyrygowała. I jeszcze tu. I tu niewyczyszczone. Tu niedokładnie. To się zdenerwowałam i jej powiedziałam: „Pani sama by to zrobiła lepiej, to po co ja?".

Twierdzą, że łatwo zaskarbiają sobie sympatię dzieci. – Choćby kilka dni temu. Przychodzę, a trzylatek mnie pyta: „Pani Gala, a pani to doczeka, kiedy przyjdziemy z przedszkola?" – opowiada moja rozmówczyni. Przyjęła zasadę, że sprząta dziecięce pokoje, choć niektóre Ukrainki się buntują. – Koleżanka opowiada, że jak zwróciła dzieciom uwagę na bałagan, to się poskarżyły mamie. I ta mama zwróciła koleżance uwagę. Ale ona jest twarda i się postawiła, że nie ma zamiaru sprzątać po dzieciach.

Gala nic nikomu nie mówi, tylko sprząta. Raz chciała delikatnie zwrócić uwagę pewnej pani, że może by dzieci zabawki same sprzątały. I usłyszała, że ta pani sama decyduje, jak ma wychowywać dzieci. Czy one mają sprzątać czy nie. – Powiedziałam: OK, nie ma problemu. Ale teraz, jak wchodzę do tego pokoju, to jest w miarę poukładane – mówi Gala.

Klienci mają czasem problemy z płatnościami. – Przychodzę, sprzątam, a na koniec pani sięga po portfel i udaje zaskoczoną, że pieniędzy nie wzięła. Pyta, czy może zapłacić następnym razem. Przychodzę za tydzień, a ona znów mówi, że tym razem nie ma. W końcu zapłaciła mi za cztery sprzątania naraz, ale jakby tak wszyscy klienci mi płacili, to z czego przez miesiąc miałabym się utrzymać? – pyta Wala.

Galę najbardziej denerwuje odwoływanie sprzątania w ostatniej chwili, w przeddzień wieczorem. – Ja rozumiem, że coś się może zdarzyć. Ale miałam tak, że w ciągu dwóch miesięcy pani odwołała cztery razy. Nie zastanawia się, że ja przecież nie będę miała z czego żyć – skarży się Gala.

Wali w ciągu 15 lat pracy w Polsce tylko jedna klientka sama zaproponowała podwyżkę. Powiedziała, że ceny poszły w górę i ona też w związku z tym będzie więcej płacić. Ta klientka płaci też 50 procent za czas, kiedy jest na urlopie, i Wala u niej nie sprząta.

Zdarza się, że klienci w ostatniej chwili się rozmyślają. Udają, że ich nie ma w mieszkaniach, lub twierdzą, że umówili się na inny termin niż w rzeczywistości. Ludmiła o godzinie 14 miała przyjść na mycie okien. Dzwoniła domofonem, nikt jej nie wpuścił. Nie mogła zadzwonić do klientki, bo rozładowała się jej komórka. Usiadła więc na ławce i czekała do 14.55. Potem wróciła do domu. Kiedy dodzwoniła się do klientki, ta twierdziła, że były umówione na 15, i więcej się nie odezwała.

Staropolska gościnność

Nie spotkały domu, w którym gospodarze nie pozwalaliby im podczas pracy pić i jeść. Może w tym przejawia się staropolska gościnność. – Zazwyczaj od razu mówią, że można się częstować tym, co jest w lodówce i na stole. Jeśli robią obiad, to ja go dostaję – mówi Wala. Coraz częściej jednak bywa tak, że zapracowani ludzie nie gotują. Gala zawsze bierze ze sobą kanapki. Ale ponieważ też jest zapracowana, nie ma kiedy ich zjeść.

Młodzi zostawiają klucze i spis prac do wykonania. Umawiają się na określoną godzinę powrotu i oczekują, by wraz z ich przyjściem do domu sprzątaczka zniknęła

Żyjąc w Polsce, dochodzą do wniosku, że tu jest inny niż na Ukrainie model rodziny. Gala opowiada: – Sprzątam mieszkanie stare, przedwojenne, żyją w nim starsi ludzie. Okna mają drewniane i jak się je czyści, to można sobie wszystkie palce pokaleczyć. Zimą przez te okna jest zimno, ale ci ludzie nie mają pieniędzy, aby je wymienić. Sprzątam też u ich dzieci. Mają swoje rodziny i widać, że dobrze im się powodzi. Ale okien u rodziców nie wymienią. A u nas na Ukrainie jest tak, że rodzice bardzo dużo pomagają dzieciom. Żeby się uczyły na jakimś uniwersytecie, to nie kupią sobie jedzenia, ubrania. Ale też jest w drugą stronę, jak dzieci są dorosłe i mają pieniądze, to bardzo pomagają rodzicom. Ja na przykład teraz płacę za mieszkanie mojego ojca na Ukrainie, bo on nie ma na to pieniędzy.

Jednocześnie jednak na Ukrainie mężczyźni nie zajmują się domem i dziećmi. – Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do Polski, choć mąż już był na emeryturze jako pracownik służby mundurowej, syna musiałam zostawić pod opieką swojej mamy – opowiada Irina. W Polsce jest normalne, że mąż może ugotować obiad, uprać, uprasować.

Poza mężczyznami w Polsce podobają się im urzędy. – Polacy na nie narzekają, bo nigdy nie byli na Ukrainie – tłumaczy Wala. Tam, żeby cokolwiek załatwić, trzeba dać łapówkę. A tu jest miłe zaskoczenie.

Jej spostrzeżenie potwierdza Gala. – W urzędach siedzą młodzi, sympatyczni ludzie. Jeżeli słyszą akcent, że nie jesteś Polakiem, to i tak nie ma gorszego traktowania. Jak są przepisy, to oni bardzo ich przestrzegają. Dają jakieś kartki i mówią: „Proszę sobie przeczytać, żeby pani wiedziała". Nawet jak nic nie załatwisz, to urzędnik powie: „Przepraszam, ale nie mogę w niczym pomóc".

Gala zdecydowała się zostać w Polsce. Gdy pytam, co zamierza robić za kilka lat, uśmiecha się. – Kto wie, może wyjdę za mąż.

Imiona bohaterek zostały zmienione

Niedawno młoda Polka spisała swoje obserwacje ze sprzątania mieszkań w Niemczech i wydała pod pseudonimem Justyna Polańska. Książka „Pod niemieckimi łóżkami" na tamtejszym rynku stała się bestsellerem.

Sprzątające w polskich domach Ukrainki również mają wiele spostrzeżeń na temat życia w naszym kraju. O tym, jak widzą Polaków, opowiedziały mi cztery z nich. Gala, czterdziestolatka, do Polski przyjechała sześć lat temu. Dziś ma już kartę stałego pobytu, własną działalność gospodarczą i gwarantowany dochód, który pozwala jej utrzymać w Polsce dwójkę dzieci. Wala, 56 lat, w Polsce sprząta od lat 15. Ma stałych klientów, ale nie ukrywa, że skompletowanie grupy rodzin, które nie sprawiają problemów, zajęło jej kilka lat. Irina, czterdziestoletnia ekonomistka z Łucka w obwodzie wołyńskim, do Polski przyjeżdża co kilka miesięcy. Ludmiła, lat 50, w Polsce sprząta od czterech. Dwa lata temu sprowadziła tu dwudziestoletniego dziś syna.

Zupełnie inny kraj

Pierwsze wrażenie, jak tu przyjechałam: Polska to zupełnie inny kraj – opowiada Ludmiła. – Jak zobaczyłam te kosze jedzenia przywożone z supermarketów na cały tydzień, sklepy z ubraniami, w których kupują normalni ludzie, to oniemiałam. Na Ukrainie, jak człowiek pracuje, to pensja ledwie starcza na mieszkanie i skromne jedzenie. Na kupienie ubrania już nie.

Galę zachęciło to, że w Polsce ludzie nie mają problemów, by kształcić dzieci. – U nas, żeby dziecko dostało się na studia, trzeba dużo pieniędzy. Zbiera się cała rodzina. Musisz dać łapówkę i potem też płacić – opowiada. – Polska i Ukraina to jak białe i czarne. Polska to kraj wielkich szans.

O tym, że nawet w kraju wielkich szans przybysz nie musi mieć lekko, przekonała się już w tramwaju. – W środku jest ciasno, rozmawiam z dziećmi po ukraińsku. Dojeżdżamy do przystanku, tramwaj lekko przyhamował, więc może nieco oparłam się o starszego pana, który siedział przy oknie. A on ze złością trąca mnie łokciem. Przeprosiłam. Następny przystanek: sytuacja się powtarza. W końcu pan wychodzi i rzuca z furią o zarazie i swołoczy, która do Polski przyjeżdża i się pcha. Teraz dzieci mi przypominają: „Mama, pamiętaj, jak jedziemy w autobusie czy tramwaju, to rozmawiamy po polsku". Zwykli Polacy źle reagują na ukraiński – twierdzi Gala.

Ludmiła: – Wieczorem po pracy zrobiłam zakupy w sklepie osiedlowym blisko domu. Rano chcę zjeść śniadanie, otwieram serek i widzę, że on zepsuty. To poszłam do tego sklepu i mówię, że wczoraj kupiłam, a z pleśnią. A ekspedientka poczerwieniała, zaczęła krzyczeć, że nie tu go kupiłam, a w ogóle jak mi się nie podoba, to mogę sobie u siebie kupować. Znaczy, na Ukrainie. Pieniędzy mi nie zwróciła i jeszcze pogroziła, że wezwie milicję.

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
Kryminalna „Krucjata” zawędrowała z TVP do Netflixa. Miasto popsutych synów
Plus Minus
Emilka pierwsza rzuciła granat
Plus Minus
„Banel i Adama”: Świat daleki czy bliski
Plus Minus
Piotr Zaremba: Kamienica w opałach
Plus Minus
Marcin Święcicki: Leszku, zgódź się