Na ile te nadzieje wiązały się z osobą Dmitrija Miedwiediewa?
Wielu ludzi miało nadzieję, że podczas swojej drugiej kadencji przeprowadzi on rzeczywiste reformy. Oświadczenie o kandydowaniu Władimira Putina w wyborach prezydenckich w przyszłym roku było dla nich jak kubeł zimnej wody, zostali skrępowani i rzuceni twarzą w glebę. Znów Putin! Iluzje i mity prysły. Osobiście nigdy nie miałem złudzeń wobec osoby Miedwiediewa i dziwiłem się, że żywi je tak wielu Rosjan. Teraz rzesza ludzi, w tym intelektualistów czy studentów, musi zdecydować, co robić: jeśli Putin ma zostać u sterów przez kolejne 12 lat, to trzeba wyjechać z Rosji. Jeśli wyjazd jest niemożliwy, to trzeba wychodzić na ulice.
Ale pomarańczowej rewolucji w Rosji nie będzie?
Nie. Rosja jest zupełnie innym krajem. Jest ogromna, co bywało powodem do dumy i zapewniało przewagi strategiczne, ma 12 stref czasowych... Mamy też inne niż w Kijowie władze, które z własnej woli zapewne nie odejdą. W grę wchodzą duże pieniądze, ogromne nadużycia. Jednocześnie jednak – dokąd nasze elity mogłyby uciec? Do Korei Północnej? Kto tam na nie czeka? Dlatego też będą walczyć do końca.
Intelektualiści rosyjscy apelują do prezydenta Dmitrija Miedwiediewa jako zwierzchnika sił zbrojnych, by podczas protestów 24 grudnia nie wyprowadzał wojsk na ulicę. Czy podziela pan obawy, że podczas demonstracji może dojść do rozlewu krwi?