Jak wyglądałaby mapa Europy, gdyby średniowieczną technikę zastosować do opisu współczesnej rzeczywistości? Byłaby zapewne okrągła – świat przedstawiano najczęściej w formie dysku, obmywanego przez oceany – rzecz jasna świat, który wówczas znano. W środku znalazłby się Berlin, jako najbardziej wpływowe miasto kontynentu, a co za tym idzie – także najważniejszy punkt odniesienia (na starożytnych mapach, projektowanych przez greckich mistrzów, w centrum była zawsze Hellada).
Stolica Niemiec byłaby też zdecydowanie większa niż pozostałe metropolie. Podobnie zresztą jak całe Niemcy: 700 lat temu nie dbano o proporcje: to, co ważne, musiało być po prostu duże. O drugie miejsce w tej klasyfikacji Paryż rywalizowałby z Brukselą. Warszawa, Sztokholm czy Wiedeń pozostałyby niedużymi plamkami.
Mapy zdobiono zazwyczaj najróżniejszymi symbolami, realistycznymi łańcuchami górskimi, roślinami, charakterystycznymi dla danego regionu, a także wizerunkami władców. Mielibyśmy więc Angelę Merkel dumnie noszącą cesarskie szaty, Nicolasa Sarkozy'ego przemierzającego konno Langwedocję i Mario Montiego siedzącego na złoconym tronie w stroju weneckiego doży. Dostrzeglibyśmy malutką wieżę Eiffla, Bramę Brandenburską, a także miniaturowy Pałac Kultury i Nauki. Twórcy mapy prawdopodobnie nie namalowaliby na niej żadnej chrześcijańskiej katedry – z obawy przed zarzutami o religijną nietolerancję.
Jak namalować potęgę
Dawni kartografowie czasami umieszczali na górze Wschód, Północ po lewej, a Południe – po prawej stronie. Jedna zasada była niezmienna: im dalej od centrum kręgu, tym bardziej tajemnicze krainy, obiecujące przygodę, niezliczone bogactwa i spotkania z magicznymi zwierzętami. Odnaleźlibyśmy więc niechybnie Libię (słowem „Libya" określano niekiedy całą Afrykę), królestwo już pozbawione monarchy, lecz nadal kuszące swoimi dziewiczymi plażami, palmami i szybami naftowymi. Nieco dalej Turcja, niegdyś silna i dumna, dziś powracająca do niegdysiejszej glorii. Wielka Rosja, nieobliczalna, tryskająca drogocennym gazem. Wreszcie Wielka Brytania, skurczona do małej wysepki gdzieś na horyzoncie, niewiele większej od Irlandii (gdyby mapę sporządzał kartograf francuski, Albion mógłby w ogóle z niej zniknąć).
Zerkając na sam skraj dysku, natknęlibyśmy się na smoki lub inne przerażające kreatury. Słynna mapa Borgiów, którą można obejrzeć w Muzeach Watykańskich, w lewym górnym roku zawiera taki oto malowniczy opis: „Hic etiam homines magna cornua habentes longitudine quatuor pedum, et sunt etiam serpentes tante magnitudinis, ut unum bovem comedant integrum". Czyli: „Tutaj występują ludzie o wielkich rogach, liczących cztery stopy długości, a także węże tak ogromne, iż potrafią pożreć wołu w całości". Anno Domini 2012 Europa usytuowałaby swojego potwora gdzieś nad Dunajem, a stosowny podpis brzmiałby: „Hic sunt Orbanes".
Teraźniejsze mapy nie mają już tego uroku co dawne mappae mundi, sporządzane nierzadko na pergaminie, a nawet na jedwabiu. Dziś zostaje nam banalny papier, ale i ten jest już w stanie agonii, wypierany przez nawigację satelitarną. Nieludzko dokładną, bezduszną i bezpłciową.
Tak jak bezduszni są dzisiejsi władcy, którzy na mapy spoglądają dużo rzadziej niż średniowieczni królowie. Dla polityków nie ma większego znaczenia, gdzie leżą Szanghaj, Buenos Aires czy Sydney. Na naszej mapie stolicę Argentyny można by przerzucić na daleką Północ, a perłę Chin – na środkowy Zachód. Długość i szerokość geograficzna przestały się liczyć. Liczą się wyłącznie rozkłady lotów oraz wskaźniki giełdowe: Shanghai Composite, Merval i ASX.
Niegdyś o potędze danego państwa świadczyła po prostu jego rozpiętość. Gdyby Aleksander Wielki był jedynie królem Macedonii, choćby bardzo zacnym, mądrym i sprawiedliwym, żaden poważny kronikarz by się o nim nie zająknął. Rzymskie cesarstwo, sięgające od Morza Czerwonego aż po wał Hadriana, nie miało sobie równych w dziejach Europy. Dynastia tureckich Osmanów mogła powtórzyć sukces cezarów, ale jej ambicje zostały zgaszone w 1683 roku pod Wiedniem. Od XVI wieku największe europejskie imperia powstawały poza Starym Kontynentem: Hiszpanie, Portugalczycy, Francuzi i Brytyjczycy odkrywali kolejne lądy i wyspy, wbijali w ziemię swoje sztandary, nawracali na chrześcijaństwo, przy okazji ograbiając i eksterminując tubylców. Mapy się rozszerzały, powstawały pierwsze atlasy, a najsilniejsi gracze dzielili połacie globu niczym kawałki smakowitego tortu.