Reklama
Rozwiń
Reklama

Nova Mappa Europae

An­ge­la Mer­kel w ce­sar­skich sza­tach, tę­cza za­miast Ada­ma i Ewy, dzi­kie stwo­ry gdzieś nad Du­na­jem...

Publikacja: 28.01.2012 00:01

Karta z „Albumu Katalońskiego” – XIV-wiecznego arcydzieła Abrahama Cresquesa, katografa z Majorki

Karta z „Albumu Katalońskiego” – XIV-wiecznego arcydzieła Abrahama Cresquesa, katografa z Majorki

Foto: The Brigeman Art Library

Jak wy­glą­da­ła­by ma­pa Eu­ro­py, gdy­by śre­dnio­wiecz­ną tech­ni­kę za­sto­so­wać do opi­su współ­cze­snej rze­czy­wi­sto­ści? By­ła­by za­pew­ne okrą­gła – świat przed­sta­wia­no naj­czę­ściej w for­mie dys­ku, ob­my­wa­ne­go przez oce­any – rzecz ja­sna świat, któ­ry wów­czas zna­no. W środ­ku zna­la­zł­by się Ber­lin, ja­ko naj­bar­dziej wpły­wo­we mia­sto kon­ty­nen­tu, a co za tym idzie – tak­że naj­waż­niej­szy punkt od­nie­sie­nia (na sta­ro­żyt­nych ma­pach, pro­jek­to­wa­nych przez grec­kich mi­strzów, w cen­trum by­ła za­wsze Hel­la­da).

Sto­li­ca Nie­miec by­ła­by też zde­cy­do­wa­nie więk­sza niż po­zo­sta­łe me­tro­po­lie. Po­dob­nie zresz­tą jak ca­łe Niem­cy: 700 lat te­mu nie dba­no o pro­por­cje: to, co waż­ne, mu­sia­ło być po pro­stu du­że. O dru­gie miej­sce w tej kla­sy­fi­ka­cji Pa­ryż ry­wa­li­zo­wał­by z Bruk­se­lą. War­sza­wa, Sztok­holm czy Wie­deń po­zo­sta­ły­by nie­du­ży­mi plam­ka­mi.

Ma­py zdo­bio­no za­zwy­czaj naj­róż­niej­szy­mi sym­bo­la­mi, re­ali­stycz­ny­mi łań­cu­cha­mi gór­ski­mi, ro­śli­na­mi, cha­rak­te­ry­stycz­ny­mi dla da­ne­go re­gio­nu, a tak­że wi­ze­run­ka­mi wład­ców. Mie­li­by­śmy więc An­ge­lę Mer­kel dum­nie no­szą­cą ce­sar­skie sza­ty, Ni­co­la­sa Sar­ko­zy'ego prze­mie­rza­ją­ce­go kon­no Lan­gwe­do­cję i Ma­rio Mon­tie­go sie­dzą­ce­go na zło­co­nym tro­nie w stro­ju we­nec­kie­go do­ży. Do­strze­gli­by­śmy ma­lut­ką wie­żę Eif­fla, Bra­mę Bran­den­bur­ską, a tak­że mi­nia­tu­ro­wy Pa­łac Kul­tu­ry i Na­uki. Twór­cy ma­py praw­do­po­dob­nie nie na­ma­lo­wa­li­by na niej żad­nej chrze­ści­jań­skiej ka­te­dry – z oba­wy przed za­rzu­ta­mi o re­li­gij­ną nie­to­le­ran­cję.

Jak na­ma­lo­wać po­tę­gę

Daw­ni kar­to­gra­fo­wie cza­sa­mi umiesz­cza­li na gó­rze Wschód, Pół­noc po le­wej, a Po­łu­dnie – po pra­wej stro­nie. Jed­na za­sa­da by­ła nie­zmien­na: im da­lej od cen­trum krę­gu, tym bar­dziej ta­jem­ni­cze kra­iny, obie­cu­ją­ce przy­go­dę, nie­zli­czo­ne bo­gac­twa i spo­tka­nia z ma­gicz­ny­mi zwie­rzę­ta­mi. Od­na­leź­li­by­śmy więc nie­chyb­nie Li­bię (sło­wem „Li­bya" okre­śla­no nie­kie­dy ca­łą Afry­kę), kró­le­stwo już po­zba­wio­ne mo­nar­chy, lecz na­dal ku­szą­ce swo­imi dzie­wi­czy­mi pla­ża­mi, pal­ma­mi i szy­ba­mi naf­to­wy­mi. Nie­co da­lej Tur­cja, nie­gdyś sil­na i dum­na, dziś po­wra­ca­ją­ca do nie­gdy­siej­szej glo­rii. Wiel­ka Ro­sja, nie­obli­czal­na, try­ska­ją­ca dro­go­cen­nym ga­zem. Wresz­cie Wiel­ka Bry­ta­nia, skur­czo­na do ma­łej wy­sep­ki gdzieś na ho­ry­zon­cie, nie­wie­le więk­szej od Ir­lan­dii (gdy­by ma­pę spo­rzą­dzał kar­to­graf fran­cu­ski, Al­bion mógł­by w ogó­le z niej znik­nąć).

Zer­ka­jąc na sam skraj dys­ku, na­tknę­li­by­śmy się na smo­ki lub in­ne prze­ra­ża­ją­ce kre­atu­ry. Słyn­na ma­pa Bor­giów, któ­rą moż­na obej­rzeć w Mu­ze­ach Wa­ty­kań­skich, w le­wym gór­nym ro­ku za­wie­ra ta­ki oto ma­low­ni­czy opis: „Hic etiam ho­mi­nes ma­gna cor­nua ha­ben­tes lon­gi­tu­di­ne qu­atu­or pe­dum, et sunt etiam ser­pen­tes tan­te ma­gni­tu­di­nis, ut unum bo­vem co­me­dant in­te­grum". Czy­li: „Tu­taj wy­stę­pu­ją lu­dzie o wiel­kich ro­gach, li­czą­cych czte­ry sto­py dłu­go­ści, a tak­że wę­że tak ogrom­ne, iż po­tra­fią po­żreć wo­łu w ca­ło­ści". An­no Do­mi­ni 2012 Eu­ro­pa usy­tu­owa­ła­by swo­je­go po­two­ra gdzieś nad Du­na­jem, a sto­sow­ny pod­pis brzmiał­by: „Hic sunt Or­ba­nes".

Te­raź­niej­sze ma­py nie ma­ją już te­go uro­ku co daw­ne map­pae mun­di, spo­rzą­dza­ne nie­rzad­ko na per­ga­mi­nie, a na­wet na je­dwa­biu. Dziś zo­sta­je nam ba­nal­ny pa­pier, ale i ten jest już w sta­nie ago­nii, wy­pie­ra­ny przez na­wi­ga­cję sa­te­li­tar­ną. Nie­ludz­ko do­kład­ną, bez­dusz­ną i bez­pł­cio­wą.

Tak jak bez­dusz­ni są dzi­siej­si wład­cy, któ­rzy na ma­py spo­glą­da­ją du­żo rza­dziej niż śre­dnio­wiecz­ni kró­lo­wie. Dla po­li­ty­ków nie ma więk­sze­go zna­cze­nia, gdzie le­żą Szan­ghaj, Bu­enos Aires czy Syd­ney. Na na­szej ma­pie sto­li­cę Ar­gen­ty­ny moż­na by prze­rzu­cić na da­le­ką Pół­noc, a per­łę Chin – na środ­ko­wy Za­chód. Dłu­gość i sze­ro­kość geo­gra­ficz­na prze­sta­ły się li­czyć. Li­czą się wy­łącz­nie roz­kła­dy lo­tów oraz wskaź­ni­ki gieł­do­we: Shan­ghai Com­po­si­te, Me­rval i ASX.

Nie­gdyś o po­tę­dze da­ne­go pań­stwa świad­czy­ła po pro­stu je­go roz­pię­tość. Gdy­by Alek­san­der Wiel­ki był je­dy­nie kró­lem Ma­ce­do­nii, choć­by bar­dzo za­cnym, mą­drym i spra­wie­dli­wym, ża­den po­waż­ny kro­ni­karz by się o nim nie za­jąk­nął. Rzym­skie ce­sar­stwo, się­ga­ją­ce od Mo­rza Czer­wo­ne­go aż po wał Ha­dria­na, nie mia­ło so­bie rów­nych w dzie­jach Eu­ro­py. Dy­na­stia tu­rec­kich Osma­nów mo­gła po­wtó­rzyć suk­ces ce­za­rów, ale jej am­bi­cje zo­sta­ły zga­szo­ne w 1683 ro­ku pod Wied­niem. Od XVI wie­ku naj­więk­sze eu­ro­pej­skie im­pe­ria po­wsta­wa­ły po­za Sta­rym Kon­ty­nen­tem: Hisz­pa­nie, Por­tu­gal­czy­cy, Fran­cu­zi i Bry­tyj­czy­cy od­kry­wa­li ko­lej­ne lą­dy i wy­spy, wbi­ja­li w zie­mię swo­je sztan­da­ry, na­wra­ca­li na chrze­ści­jań­stwo, przy oka­zji ogra­bia­jąc i eks­ter­mi­nu­jąc tu­byl­ców. Ma­py się roz­sze­rza­ły, po­wsta­wa­ły pierw­sze atla­sy, a naj­sil­niej­si gra­cze dzie­li­li po­ła­cie glo­bu ni­czym ka­wał­ki sma­ko­wi­te­go tor­tu.

Reklama
Reklama

Dzi­siaj stwo­rze­nie po­dob­nie uro­kli­wej ma­py nie by­ło­by już ta­kie ła­twe. Jak bo­wiem na­nieść na nią rze­czy­wi­stą po­tę­gę Nie­miec czy Fran­cji? Jak od­dać ro­lę Unii Eu­ro­pej­skiej, MFW, ban­ków, fun­du­szów in­we­sty­cyj­nych, wiel­kich kon­cer­nów, któ­re prze­cież pań­stwa­mi nie są, a ma­ją czę­sto­kroć du­żo więk­szą wła­dzę niż pre­zy­den­ci i pre­mie­rzy? Jak wy­ry­so­wać gra­ni­ce, sko­ro są one co­raz bar­dziej wir­tu­al­ne?

Hi­sto­ria eu­ro­pej­skich map to dzie­je wzlo­tów i upad­ków państw, nie­ustan­nie prze­su­wa­nych słu­pów gra­nicz­nych i unii per­so­nal­nych. To ka­lej­do­skop ma­łych księ­ste­wek, któ­re ro­dzi­ły się po roz­pa­dzie wiel­kich mo­carstw, a po­tem łą­czy­ły na no­wo. Ma­pa to or­ga­nizm, któ­ry ży­je, na­wet je­śli wy­da­je nam się, że współ­cze­sne gra­ni­ce wy­ty­czo­ne na Sta­rym Kon­ty­nen­cie zo­sta­ną już z na­mi na wie­ki. A prze­cież od ostat­nie­go „prze­ry­so­wa­nia" ma­py Eu­ro­py po upad­ku ko­mu­ni­zmu i zbu­rze­niu mu­ru ber­liń­skie­go mi­nę­ło nie­speł­na ćwierć wie­ku. Od ogło­sze­nia nie­pod­le­gło­ści Ko­so­wa – trzy la­ta. Nie oszu­kuj­my się: to za­le­d­wie chwi­la.

Chry­stus wska­zu­je kie­run­ki

Zda­wa­li so­bie z te­go spra­wę kar­to­gra­fo­wie sprzed se­tek lat, dla­te­go na swo­ich ma­pach sta­ra­li się za­miesz­czać coś, co bę­dzie trwa­łe i nie­zmien­ne; coś, co spra­wi, iż ma­pa nie stra­ci na ak­tu­al­no­ści – np. w wy­ni­ku wo­jen czy ka­ta­strof na­tu­ral­nych.

Spójrz­my na ma­pę z Eb­storf, po­wsta­łą praw­do­po­dob­nie pod ko­niec XIII wie­ku. Zna­le­zio­no ją w 1830 ro­ku, w jed­nym z po­miesz­czeń go­spo­dar­czych te­go sak­soń­skie­go opac­twa. Nie­ste­ty, ory­gi­nał spło­nął pod­czas alianc­kie­go na­lo­tu na Ha­no­wer w 1943 r. – dziś mo­że­my po­dzi­wiać je­dy­nie re­pli­kę.

Jest wy­jąt­ko­wa pod wie­lo­ma wzglę­da­mi: wpi­sa­na w okrąg, ma aż 3,5 me­tra śred­ni­cy. Zszy­to ją z po­nad 30 ka­wał­ków per­ga­mi­nu. Eu­ro­pa jest opi­sa­na z wiel­ką pie­czo­ło­wi­to­ścią – roz­po­zna­my na niej m.in. Rzym, Ko­lo­nię, Akwi­zgran, Brunsz­wik, a tak­że Pol­skę i Cze­chy. Azja oraz Afry­ka są po­ka­za­ne ja­ko kon­ty­nen­ty eg­zo­tycz­ne, do koń­ca nie­od­gad­nio­ne, choć za­zna­czo­no już i Mur Chiń­ski, i del­tę Ni­lu. W In­diach spo­tka­my Alek­san­dra Wiel­kie­go, ra­dzą­ce­go się ja­kiejś wy­rocz­ni. Obok na­szą uwa­gę przy­cią­ga­ją dwie Ama­zon­ki, strze­gą­ce swo­jej for­te­cy, gru­pa kar­łów ujeż­dża­ją­cych kro­ko­dy­le oraz bli­żej nie­okre­ślo­na ry­ba zja­da­ją­ca ko­zła.

Naj­bar­dziej ude­rza­ją­ce są jed­nak ele­men­ty bi­blij­ne: śro­dek ma­py zaj­mu­je Je­ro­zo­li­ma ja­ko miej­sce ukrzy­żo­wa­nia Chry­stu­sa. Są też Be­tle­jem, So­do­ma i Go­mo­ra, gó­ra Sy­naj, a na­wet wie­ża Ba­bel. W in­nej czę­ści ma­py dwie pół­na­gie po­sta­cie ocho­czo za­ja­da­ją się owo­ca­mi ze­rwa­ny­mi z ja­kie­goś drze­wa.

Reklama
Reklama

Nad ca­ło­ścią do­mi­nu­je twarz Chry­stu­sa. Jed­nak spo­strze­gaw­czy ob­ser­wa­tor od­kry­je coś jesz­cze: wy­sta­ją­ce z ma­py, ni stąd, ni zo­wąd, dło­nie – jed­ną z le­wej, dru­gą z pra­wej stro­ny. A na do­le, w oko­li­cach Gi­bral­ta­ru, dwie sto­py. Oka­zu­je się, że ma­pę nie­ja­ko na­ło­żo­no na fi­gu­rę umę­czo­ne­go Je­zu­sa!

Z te­go sa­me­go okre­su po­cho­dzi ma­pa z He­re­ford, ar­cy­dzie­ło an­giel­skiej sztu­ki kar­to­gra­fii (choć sło­wo „ar­cy­dzie­ło" od­no­si się ra­czej do je­go war­to­ści ar­ty­stycz­nej, a nie me­ry­to­rycz­nej: au­tor omył­ko­wo na­zwał Eu­ro­pę Afry­ką, a Afry­kę – Eu­ro­pą). Tak­że tu­taj Syn Bo­ży od­gry­wa waż­ną ro­lę – umiesz­czo­ny nad ma­pą, w sce­nie Są­du Osta­tecz­ne­go, w to­wa­rzy­stwie anio­łów oraz Ma­ryi, któ­ra wsta­wia się za grzesz­ni­ka­mi. Wśród szczę­śliw­ców, któ­rzy zo­sta­ną za chwi­lę wpusz­cze­ni do nie­ba, jest mo­nar­cha z na­ło­żo­ną na gło­wę ko­ro­ną oraz bi­skup w mi­trze.

Ja­ki sym­bol za­spo­ko­ił­by gu­sta dzi­siej­szych wład­ców Eu­ro­py? Tło ta­kiej ma­py po­win­no być oczy­wi­ście nie­bie­skie – jak fla­ga Unii. Ale co da­lej? Wszak nikt nie wsta­wi do niej Zba­wi­cie­la, bo mu­sia­ło­by się zna­leźć tak­że miej­sce dla Ma­ho­me­ta, dla Bud­dy, dla gwiaz­dy Da­wi­da, nie wspo­mi­na­jąc o cyr­klu i kiel­ni... Mo­że więc przy­ozdo­bić czte­ry stro­ny świa­ta por­tre­ta­mi oj­ców za­ło­ży­cie­li UE: Ro­ber­ta Schu­ma­na, Al­ci­de de Ga­spe­rie­go, Je­ana Mon­ne­ta i Kon­ra­da Ade­nau­era? A tu i ów­dzie po­wty­kać jesz­cze fi­gur­ki naj­wy­bit­niej­szych przed­sta­wi­cie­li po­mniej- ­szych na­cji, by nie wzbu­dzać u nich nie­zdro­wej za­wi­ści: Ko­per­ni­ka, Ce­r-van­te­sa, Szek­spi­ra, Mo­zar­ta (chy­ba że Au­stria­cy zde­cy­du­ją się na ja­kąś in­ną po­stać, bar­dziej ko­ja­rzą­cą się ze zjed­no­czo­ną Eu­ro­pą). Ze Szwe­cji mo­że być AB­BA, a z Por­tu­ga­lii z bra­ku la­ku na­wet Cri­stia­no Ro­nal­do (gdzieś w ro­gu wy­sta­wa­ła­by je­go bo­ska sto­pa). Na­le­ża­ło­by rów­nież wy­brać miej­sce na nie­wiel­ką tę­czę – ja­ko sym­bol po­ko­ju, mi­ło­ści i to­le­ran­cji na Sta­rym Kon­ty­nen­cie.

Sam­ba za­miast fla­men­co

Po­li­ty­ka by­ła obec­na na ma­pach od nie­pa­mięt­nych cza­sów. Na Ba­bi­loń­skiej Ma­pie Świa­ta, wy­ry­tej na gli­nia­nej ta­blicz­ce i po­cho­dzą­cej z VII wie­ku przed Chryt­su­sem, ce­lo­wo nie za­miesz­czo­no Per­sji i Egip­tu, by umniej­szyć ich zna­cze­nie. Na tzw. ma­pie Me­ro­win­gów z 750 r. Wiel­ka Bry­ta­nia ma tę sa­mą wiel­kość co Kor­sy­ka. Bar­dzo cie­ka­wa jest tak­że ma­pa Wysp Bry­tyj­skich, Hisz­pa­nii i Fran­cji z okre­su pa­no­wa­nia Elż­bie­ty I. Kró­lew­ski herb, na­ma­lo­wa­ny w cen­trum An­glii, jest znisz­czo­ny – je­go le­wa po­łów­ka zo­sta­ła... wy­dra­pa­na. Dla­cze­go?

Ma­pa sta­no­wi­ła część atla­su, za­mó­wio­ne­go przez po­przed­nicz­kę Elż­bie­ty, Ma­rię I Tu­dor. Atlas ukoń­czo­no już po jej śmier­ci i stał się wła­sno­ścią Elż­bie­ty. Gdy ta otwo­rzy­ła je­go stro­ni­ce, za­uwa­ży­ła, iż le­wą po­ło­wę wspo­mnia­ne­go her­bu zaj­mu­je go­dło hisz­pań­skie­go mę­ża Ma­rii, Fi­li­pa Habs­bur­ga. Ja­ko że Elż­bie­ta Hisz­pa­nów ser­decz­nie nie­na­wi­dzi­ła, po­le­ci­ła przy­stą­pić do ope­ra­cji „Zdrap­ka".

A pro­pos Hisz­pa­nów: by­li nie­stru­dzo­ny­mi po­dróż­ni­ka­mi, lecz na po­lu kar­to­gra­fii mie­li zmien­ne szczę­ście. Du­żo spraw­niej­si w tej dzie­dzi­nie by­li Por­tu­gal­czy­cy i Wło­si, a w sa­mej Hisz­pa­nii... ka­ta­loń­scy Ży­dzi. Uro­dzo­ny na Ma­jor­ce Abra­ham Cre­squ­es stwo­rzył naj­pięk­niej­szy atlas sprzed epo­ki wiel­kich od­kryć. Skła­da­ją­cy się z sze­ściu ta­blic, na któ­re na­kle­jo­no ar­ku­sze per­ga­mi­nu, po roz­ło­że­niu się­gał 3 me­trów. Nie­sa­mo­wi­ta fe­eria ko­lo­rów, praw­dzi­wych i wy­ima­gi­no­wa­nych zwie­rząt, zam­ków i kró­lew­skich or­sza­ków, ocza­ru­je każ­de­go mi­ło­śni­ka geo­gra­fii. Tak­że tu­taj znaj­dzie­my wie­żę Ba­bel, a na­wet Ar­kę No­ego. Chrze­ści­jań­skie mia­sta zo­sta­ły ozna­czo­ne krzy­żem, że­by ża­den nie­szczę­śnik przez po­mył­kę nie tra­fił w ła­py okrut­nych Mau­rów.

Reklama
Reklama

U Cre­squ­esa, po­dob­nie jak na wie­lu in­nych ma­pach z tam­tych cza­sów, po­środ­ku Oce­anu Atlan­tyc­kie­go zo­ba­czy­my mi­tycz­ną In­su­la de Bra­sil, któ­ra już nie­dłu­go z ma­łej wy­sep­ki prze­isto­czy się w wiel­ką, za­sob­ną kra­inę. W do­dat­ku jak naj­bar­dziej re­al­ną.

Nie­wie­le bra­ko­wa­ło, by więk­szość Bra­zy­lij­czy­ków mó­wi­ła dzi­siaj po ka­sty­lij­sku. Oce­anicz­na ry­wa­li­za­cja mię­dzy Hisz­pa­nią a Por­tu­ga­lią by­ła dłu­ga i bez­względ­na. Ko­lej­ne zie­mie pod­bi­ja­li na prze­mian jed­ni i dru­dzy: wszyst­ko za­le­ża­ło od de­ter­mi­na­cji że­gla­rzy, szyb­ko­ści ich ka­ra­wel oraz ja­ko­ści tzw. por­to­la­nów, czy­li pierw­szych map użyt­ko­wych, uła­twia­ją­cych na­wi­ga­cję po mo­rzach. Tak jak obec­nie Ame­ry­ka­nie i Chiń­czy­cy ści­ga­ją się o do­stęp do złóż su­row­ców w Azji czy Afry­ce, tak i wów­czas gra to­czy­ła się o spo­rą sum­kę du­ka­tów.

Na prze­ło­mie XV i XVI wie­ku Hisz­pa­nie i Por­tu­gal­czy­cy de fac­to prze­po­ło­wi­li ku­lę ziem­ską. Zgod­nie z trak­ta­tem z Tor­de­sil­las gra­ni­ca mię­dzy mo­car­stwa­mi mia­ła prze­bie­gać 370 mil na za­chód od Wysp Zie­lo­ne­go Przy­ląd­ka. W 1506 r. pa­pież Ju­liusz II osta­tecz­nie usank­cjo­no­wał ten po­dział sto­sow­ną bul­lą. Ozna­cza­ło to, iż Por­tu­gal­czy­cy mie­li m.in. wol­ną rę­kę na Czar­nym Lą­dzie, a kon­kwi­sta­do­rzy Fer­dy­nan­da II Ara­goń­skie­go mo­gli bu­szo­wać po nie­mal ca­łej Ame­ry­ce. Nie­mal ca­łej, po­nie­waż li­nia de­mar­ka­cyj­na za­ha­cza­ła wła­śnie o część bra­zy­lij­skie­go wy­brze­ża i in­te­rio­ru.

Jed­nak Por­tu­gal­czy­cy nie trzy­ma­li się za­pi­sów umo­wy i sys­te­ma­tycz­nie prze­su­wa­li li­mes swo­je­go im­pe­rium, wy­sy­ła­jąc ko­lo­ni­za­to­rów do naj­dal­szych za­kąt­ków Pusz­czy Ama­zoń­skiej. Gdy­by prze­strze­ga­li trak­ta­tu, Rio de Ja­ne­iro na­zy­wa­ło­by się dzi­siaj Rio de Ene­ro, a pod­czas kar­na­wa­łu tań­czo­no by fla­men­co, a nie sam­bę.

W koń­cu za­rów­no Ma­dryt, jak i Li­zbo­na stra­ci­ły wszyst­kie swo­je za­mor­skie po­sia­dło­ści. Dla Hisz­pa­nów trau­ma­tycz­ną ce­zu­rą stał się rok 1898, gdy prze­gra­li woj­nę ze Sta­na­mi Zjed­no­czo­ny­mi o  Ku­bę. Dla Por­tu­gal­czy­ków  – rok 1975, kie­dy to utra­ci­li An­go­lę i Mo­zam­bik. Dziś tym pierw­szym osta­ły się tylko dwie en­kla­wy na wy­brze­żu Ma­ro­ka – Ceu­ta i Me­lil­la; tym dru­gim zaś – Azo­ry oraz Ma­de­ra na Atlan­ty­ku (tu­taj uro­dził się wspo­mnia­ny już naj­więk­szy Por­tu­gal­czyk wszech ­cza­sów Cri­stia­no Ro­nal­do).

Reklama
Reklama

Nie­któ­rzy współ­cze­śni przy­wód­cy sta­ra­ją się od­świe­żyć wspo­mnie­nia o daw­nej chwa­le. W 2002 ro­ku do­szło do kon­flik­tu mię­dzy Ma­dry­tem a Ra­ba­tem o wy­spę Pe­re­jil, znaj­du­ją­cą się u wy­brze­ży Afry­ki i na­le­żą­cą do Hisz­pa­nii. Ma­ro­kań­czy­cy wy­sła­li na nią od­dział swo­ich żoł­nie­rzy. W od­po­wie­dzi Hisz­pa­nie wy­sła­li swo­ją pie­cho­tę mor­ską. W ope­ra­cję „Re­cu­pe­rar so­be­ranía" (Od­zy­skać su­we­ren­ność) za­an­ga­żo­wa­na by­ła fre­ga­ta, kil­ka sa­mo­lo­tów bo­jo­wych oraz he­li­kop­te­rów. Bez­kr­wa­wa ak­cja za­koń­czy­ła się po­wo­dze­niem, a nad Pe­re­jil znów za­czę­ła po­wie­wać czer­wo­no­-zło­ta fla­ga Kró­le­stwa Hisz­pa­nii.

Pre­mier José María Aznar nie krył du­my z uda­nej re­kon­kwi­sty. Choć, szcze­rze mó­wiąc, trud­no po­rów­ny­wać ten „suk­ces" do osią­gnęć Cortésa czy Piz­zar­ra, zwa­żyw­szy, iż Pe­re­jil (po pol­sku: pie­trusz­ka) ma po­wierzch­nię 0,15 km kwa­dra­to­we­go, skła­da się wy­łącz­nie z ka­mie­ni i jest nie­za­miesz­kana (nie li­cząc much, krą­żą­cych le­ni­wie nad nie­licz­ny­mi, su­chy­mi krza­ka­mi). Cze­go się jed­nak nie ro­bi dla ład­ne­go wy­glą­du ma­py...

Świa­dec­two uro­dze­nia Ame­ry­ki

Wróć­my do XVI wie­ku. W cza­sie gdy ogrom­ne ga­le­ony, brze­mien­ne w zło­to i przy­pra­wy, wpły­wa­ły do Ka­dyk­su, nie­miec­cy i fla­mandz­cy kar­to­gra­fo­wie wy­my­śla­li spo­so­by na jesz­cze ła­twiej­sze że­glo­wa­nie. Ze zdu­mie­wa­ją­cą pre­cy­zją two­rzy­li co­raz no­wo­cze­śniej­sze na­rzę­dzia do na­wi­ga­cji, co­raz do­sko­nal­sze ma­py oraz glo­bu­sy.

Jed­nym z nich był po­cho­dzą­cy z Fry­bur­ga Bry­zgo­wij­skie­go Mar­tin Wald­se­emüller. To wła­śnie on ja­ko pierw­szy w 1507 ro­ku na­zwał no­wo po­zna­ny kon­ty­nent Ame­ry­ką, tra­we­stu­jąc imię Ame­ri­go Ve­spuc­cie­go. Je­go ma­pa, na­zy­wa­na przez eks­per­tów „świa­dec­twem uro­dze­nia" Ame­ry­ki, by­ła dla świa­to­wej kar­to­gra­fii praw­dzi­wym prze­ło­mem.

Je­dy­na jej ko­pia jest prze­cho­wy­wa­na w Bi­blio­te­ce Kon­gre­su USA, któ­ra to in­sty­tu­cja wy­su­pła­ła 10 mi­lio­nów do­la­rów, aby od­ku­pić ją od Niem­ców. Trans­ak­cja wzbu­dzi­ła nad Re­nem go­rą­ce kon­tro­wer­sje, bo prze­cież na­ro­do­wy skarb od­da­wa­no w rę­ce jan­ke­sów (choć nie tak zu­peł­nie za dar­mo). W trak­cie ce­re­mo­nii prze­ka­za­nia ma­py Wald­se­emülle­ra w 2007 r. kanc­lerz An­ge­la Mer­kel stwier­dzi­ła pa­te­tycz­nie, że dzie­ło to jest ozna­ką trwa­łe­go so­ju­szu USA i Nie­miec, oraz przy­po­mniała, iż Sta­ny Zjed­no­czo­ne ma­ją też nie­miec­kie ko­rze­nie.

Reklama
Reklama

Co cie­ka­we, na jed­nej z póź­niej­szych map Wald­se­emüller zmie­nił na­zwę „Ame­ry­ka" na uży­wa­ną wcze­śniej „Ter­ra No­va" – naj­pew­niej z po­wo­du na­ra­sta­ją­cych wąt­pli­wo­ści co do rze­czy­wi­stej ro­li Ve­spuc­cie­go w od­kry­ciu No­wej Zie­mi.

Zgub­na li­nij­ka

Dzi­siaj Niem­cy za­cho­wu­ją się po­dob­nie jak ich przod­ko­wie sprzed 500 lat, któ­rzy za­ra­bia­li na atla­sach, glo­bu­sach i kwa­dran­tach, ale ra­czej nie wy­chy­la­li no­sa po­za Eu­ro­pę i nie or­ga­ni­zo­wa­li wiel­kich wy­praw.

Wo­lą po­cze­kać, aż Ame­ry­ka­nie, Bry­tyj­czy­cy i Fran­cu­zi oba­lą Kad­da­fie­go, by po­tem zbu­do­wać li­nię szyb­kiej ko­lei z Try­po­li­su do Ben­ga­zi. Nie an­ga­żu­ją się w po­li­tycz­ne roz­gryw­ki na Da­le­kim Wscho­dzie, acz­kol­wiek z przy­jem­no­ścią za­opa­tru­ją Chiń­czy­ków w mer­ce­de­sy i ma­szy­ny bu­dow­la­ne. Ame­ry­ka Po­łu­dnio­wa in­te­re­su­je ich o ty­le, o ile bę­dą mo­gli tam sprze­da­wać du­że ilo­ści aspi­ry­ny Bay­era – głów­nie Bra­zy­lij­czy­kom, ska­co­wa­nym po kar­na­wa­le.

Niem­ców in­te­re­su­je te­raz ma­pa Eu­ro­py, któ­rą su­mien­nie kre­ślą od wie­lu lat. Nie­ste­ty (al­bo ste­ty), nie wy­cho­dzi im to naj­le­piej, bo zbyt gor­li­wie po­słu­gu­ją się li­nij­ką, a zbyt rzad­ko wy­obraź­nią. Dla­te­go dzi­siej­sza „nie­miec­ka" Eu­ro­pa przy­po­mi­na tę z map Joh­na Spils­bu­ry'ego, XVIII­-wiecz­ne­go an­giel­skie­go geo­gra­fa, któ­ry do­star­czał swo­je in­no­wa­cyj­ne pro­duk­ty do szkół ja­ko przy­bo­ry na­uko­we.

W for­mie roz­sy­pa­nych puz­zli.

Reklama
Reklama

Au­tor jest pu­bli­cy­stą „Uwa­żam Rze"

Jak wy­glą­da­ła­by ma­pa Eu­ro­py, gdy­by śre­dnio­wiecz­ną tech­ni­kę za­sto­so­wać do opi­su współ­cze­snej rze­czy­wi­sto­ści? By­ła­by za­pew­ne okrą­gła – świat przed­sta­wia­no naj­czę­ściej w for­mie dys­ku, ob­my­wa­ne­go przez oce­any – rzecz ja­sna świat, któ­ry wów­czas zna­no. W środ­ku zna­la­zł­by się Ber­lin, ja­ko naj­bar­dziej wpły­wo­we mia­sto kon­ty­nen­tu, a co za tym idzie – tak­że naj­waż­niej­szy punkt od­nie­sie­nia (na sta­ro­żyt­nych ma­pach, pro­jek­to­wa­nych przez grec­kich mi­strzów, w cen­trum by­ła za­wsze Hel­la­da).

Sto­li­ca Nie­miec by­ła­by też zde­cy­do­wa­nie więk­sza niż po­zo­sta­łe me­tro­po­lie. Po­dob­nie zresz­tą jak ca­łe Niem­cy: 700 lat te­mu nie dba­no o pro­por­cje: to, co waż­ne, mu­sia­ło być po pro­stu du­że. O dru­gie miej­sce w tej kla­sy­fi­ka­cji Pa­ryż ry­wa­li­zo­wał­by z Bruk­se­lą. War­sza­wa, Sztok­holm czy Wie­deń po­zo­sta­ły­by nie­du­ży­mi plam­ka­mi.

Ma­py zdo­bio­no za­zwy­czaj naj­róż­niej­szy­mi sym­bo­la­mi, re­ali­stycz­ny­mi łań­cu­cha­mi gór­ski­mi, ro­śli­na­mi, cha­rak­te­ry­stycz­ny­mi dla da­ne­go re­gio­nu, a tak­że wi­ze­run­ka­mi wład­ców. Mie­li­by­śmy więc An­ge­lę Mer­kel dum­nie no­szą­cą ce­sar­skie sza­ty, Ni­co­la­sa Sar­ko­zy'ego prze­mie­rza­ją­ce­go kon­no Lan­gwe­do­cję i Ma­rio Mon­tie­go sie­dzą­ce­go na zło­co­nym tro­nie w stro­ju we­nec­kie­go do­ży. Do­strze­gli­by­śmy ma­lut­ką wie­żę Eif­fla, Bra­mę Bran­den­bur­ską, a tak­że mi­nia­tu­ro­wy Pa­łac Kul­tu­ry i Na­uki. Twór­cy ma­py praw­do­po­dob­nie nie na­ma­lo­wa­li­by na niej żad­nej chrze­ści­jań­skiej ka­te­dry – z oba­wy przed za­rzu­ta­mi o re­li­gij­ną nie­to­le­ran­cję.

Jak na­ma­lo­wać po­tę­gę

Daw­ni kar­to­gra­fo­wie cza­sa­mi umiesz­cza­li na gó­rze Wschód, Pół­noc po le­wej, a Po­łu­dnie – po pra­wej stro­nie. Jed­na za­sa­da by­ła nie­zmien­na: im da­lej od cen­trum krę­gu, tym bar­dziej ta­jem­ni­cze kra­iny, obie­cu­ją­ce przy­go­dę, nie­zli­czo­ne bo­gac­twa i spo­tka­nia z ma­gicz­ny­mi zwie­rzę­ta­mi. Od­na­leź­li­by­śmy więc nie­chyb­nie Li­bię (sło­wem „Li­bya" okre­śla­no nie­kie­dy ca­łą Afry­kę), kró­le­stwo już po­zba­wio­ne mo­nar­chy, lecz na­dal ku­szą­ce swo­imi dzie­wi­czy­mi pla­ża­mi, pal­ma­mi i szy­ba­mi naf­to­wy­mi. Nie­co da­lej Tur­cja, nie­gdyś sil­na i dum­na, dziś po­wra­ca­ją­ca do nie­gdy­siej­szej glo­rii. Wiel­ka Ro­sja, nie­obli­czal­na, try­ska­ją­ca dro­go­cen­nym ga­zem. Wresz­cie Wiel­ka Bry­ta­nia, skur­czo­na do ma­łej wy­sep­ki gdzieś na ho­ry­zon­cie, nie­wie­le więk­szej od Ir­lan­dii (gdy­by ma­pę spo­rzą­dzał kar­to­graf fran­cu­ski, Al­bion mógł­by w ogó­le z niej znik­nąć).

Pozostało jeszcze 86% artykułu
Reklama
Plus Minus
„Posłuchaj Plus Minus”: Czy inteligencja jest tylko za Platformą
Materiał Promocyjny
Czy polskie banki zbudują wspólne AI? Eksperci widzą potencjał, ale też bariery
Plus Minus
Odwaga pojednania. Nieznany głos abp. Kominka
Plus Minus
„Kubek na tsunami”: Żywotna żałoba przegadana ze sztuczną inteligencją
Plus Minus
„Kaku: Ancient Seal”: Zręczny bohater
Materiał Promocyjny
Urząd Patentowy teraz bardziej internetowy
Plus Minus
„Konflikt”: Wojna na poważnie
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama