Przemysł strachu

Nie widzimy żadnych dowodów istnienia globalnego ocieplenia. Obserwujemy za to kolejne manipulacje tzw. klimatologów

Publikacja: 28.01.2012 00:01

Przemysł strachu

Foto: ROL

Red

Co jeszcze w najnowszym Plusie Minusie



Recesja, kryzys, euro się wali. Popatrzmy wokół. I cóż widzimy? Farmy wiatrowe, przynoszące śmiesznie małe ilości energii, rujnujące krajobraz i kosztujące majątek – ale subsydiowane przez rządy. Ogniwa słoneczne, też kosztujące majątek – opłacalne w dłuższej perspektywie i dopiero po długim czasie oszczędzające więcej dwutlenku węgla, niż się go emituje do atmosfery na wszystkich etapach ich produkcji – subsydiowane przez rządy. Nowe „zielone" dziedziny produkcji (jak przemysł wytwarzania energii słonecznej) ponoć „dające zatrudnienie" i „stymulujące gospodarkę"? Tak, subsydiowane przez rządy.



Multimiliardowe państwowe pożyczki dla „zielonych" przedsiębiorstw. Drastyczne starania państw, by obniżyć produkcję dwutlenku węgla. Handel pozwoleniami na jego emisję. Gigantyczne koszty starań wpłynięcia na globalne ocieplenie, o wiele większe niż korzyści, które sprowadzają się w najlepszym razie do przesunięcia skutków kryzysu klimatycznego o zaledwie kilka lat.



Jednej tylko rzeczy nie widzimy: żadnych dowodów globalnego ocieplenia. Słuchamy za to, jak media i klimatolodzy nieustannie potępiają krytyków branży ekologicznej, nazywając ich „negacjonistami" i porównując do kreacjonistów.



Zielona propaganda



Popatrzmy uważniej: kogo widzimy? Pośredników w handlu kredytami, wiatrakami, energią słoneczną. Przedsiębiorstwa produkujące wiatraki i ogniwa słoneczne dzięki dotacjom i pożyczkom. Organizacje pozarządowe, szczególnie ekologiczne, szukające funduszy. Socjalistów rozmaitego pokroju, których cieszy myśl o wysokich podatkach i redystrybucji. Oto Al Gore, pierwszy „zielony" miliarder, przyznał niedawno, że jest partnerem w firmie, która zainwestowała ponad miliard dolarów w kampanię promującą ekoenergię.

Obserwujemy powiązania mediów (ostatnio nawet BBC) z zielonym biznesem. Polityków, którzy zabiegają o głosy zielonych. Lobbystów, polityków, biurokratów z Unii Europejskiej,

UNESCO, organizacji ekologicznych i pozarządowych, którzy chętnie jeżdżą – za pieniądze podatników – na konferencje w luksusowych hotelach w ciepłych krajach, gdzie można przy okazji potępiać Żydów, Izrael, kapitalizm, amerykański imperializm, etc., zabijając dwie tłuste przepiórki jednym strzałem. (Nie dziwiłoby mnie, gdyby pojawiły się tam głosy, że globalne ocieplenie jest wynikiem spisku żydowskich finansistów na Wall Street. A może pojawiły się już takie głosy?).

Obserwujemy naukowców, doradców i instytuty, których stanowiska i fundusze zależą od prawdziwości teorii spowodowanego przez człowieka („antropogenicznego") globalnego ocieplenia. Widzimy wszystkich (w tym eurokratów), którzy kierując się swą słabością do socjalizmu –  może wręcz dla totalitaryzmu? – znajdują sobie niszę w „branży globalnego ocieplenia". Jest ona dla nich bowiem,wbrew wszystkiemu, co słyszymy o „stymulowaniu" gospodarki", o „inicjatywach" i tworzeniu zatrudnienia, idealnym narzędziem zwiększania roli państwa i osłabiania wolnego rynku. Widzimy wreszcie niemal nieskończone możliwości korupcji – i korupcję, dokonującą się na ogromną skalę.

„Branża globalnego ocieplenia" jest najpotężniejszą gałęzią gospodarki XXI wieku. Nie zawsze jednak zdajemy sobie w pełni sprawę z tego, jak groźną. Dajemy się otumanić propagandzistom, którzy jej wszelkie, nawet najbardziej groteskowe koszty każą uważać za błahe w porównaniu z groźbą, jaką dla naszej planety przedstawia domniemane ocieplenie klimatu.

Kiwamy potulnie głowami, gdy przywoływana jest zasada ostrożności, w myśl której powinniśmy ponieść wszelkie koszty, by zwalczać globalne ocieplenie. Nikt przy tym nie wspomina, że koszty te daleko przekraczają korzyści, ani że dowody na globalne ocieplenie (a tym bardziej na ocieplenie spowodowane ludzkim działaniem) są wątpliwe.

W Wielkiej Brytanii przywódca laburzystów Ed Miliband ogłosił niedawno, że „naukowcy ustalili", iż trzeba zmniejszyć emisje gazów cieplarnianych o 80 proc., aby „uniknąć katastrofalnych i nieodwracalnych skutków zmian klimatu". Tego rodzaju deklaracje słychać z ust prawie wszystkich europejskich, zwłaszcza zaś unijnych ministrów. W Ameryce Barack Obama stwierdził, że inwestowanie w alternatywne źródła energii będzie bodźcem dla „innowacji, rynku pracy i ekonomicznego rozwoju zielonego przedsiębiorstwa". Wiceprezydent Joe Biden entuzjastycznie mu wtóruje, mówiąc o zielonej energii jako podstawie gospodarki XXI wieku i ogłaszając (w ramach „Recovery Act" w 2009 r.) ulgi podatkowe wartości 2,3 miliardów dolarów dla zielonych firm, które mają „stworzyć tysiące nowych miejsc pracy". Wszyscy wyrażają przekonanie, że „inwestowanie" w zielone technologie ocali amerykańską gospodarkę i przyczyni się do zmniejszenia bezrobocia, i chełpią się rządową „inwestycją" 67 miliardów dolarów na rozwój „czystej energii" oraz kolejne 500 milionów dolarów na „szkolenie zielonej siły roboczej".

Marnowanie cudzych pieniędzy

Niestety, nie ma w tym wszystkim ani słowa prawdy. Zacząć trzeba od faktu podstawowego: wszystkie przywołane powyżej deklaracje wychodzą z fałszywego założenia, że istnieją empiryczne podstawy do ograniczania emisji gazów cieplarnianych. Tymczasem jak dotąd nie udowodniono, że wzrost średniej temperatury atmosfery jest spowodowany przez wzrost stężenia w niej dwutlenku węgla. To dość oczywiste – ocieplenie nie może zależeć od dwutlenku węgla.

Nawet jednak, jeśli wziąć w nawias to podstawowe zastrzeżenie, zauważyć trzeba, że doświadczenie, ani elementarna wiedza ekonomiczna nie potwierdzają nadziei na zneutralizowanie globalnego ocieplenia w trybie interwencji gospodarczej.

Inwestowanie w zielone technologie, do którego zachęcają rządy, dokonuje się za sprawą  gwarantowanych pożyczek, udzielanych za pieniądze podatnika i często (jak w omawianym poniżej przypadku Solyndry) bez uprzedniego sprawdzenia solidności i reputacji firmy. Trudno się oprzeć porównaniom z gwarantowanymi przez rząd kredytami hipotecznymi „subprime", które przyczyniły się do recesji, w której wciąż tkwimy.

Po drugie, inwestycje tego rodzaju sprzyjają zapewne korupcji, nieodpowiedzialności i marnowaniu cudzych pieniędzy. W najmniejszym stopniu nie jest to jednak bodziec dla gospodarki – ani „zielonej", ani żadnej innej – ponieważ zniekształca wolny rynek, a przy większej skali inwestycji uniemożliwia jego działanie.

Po trzecie wreszcie – miejsca pracy w „zielonych przedsiębiorstwach" są tworzone sztucznie, więcej, są dotowane. Nie tylko więc kamuflują prawdziwe bezrobocie, lecz je pogłębiają. Państwo nie może stwarzać rynku pracy, za wyjątkiem może modelu sowieckiego. Rynek pracy tworzą wolne przedsiębiorstwa, prywatne inwestycje i wolny rynek, na podstawie podaży i popytu. Sztuczne stwarzanie miejsc pracy szkodzi produkcji i przedsiębiorstwom w nie-zielonych sferach.

Liczne raporty wykazują, że państwowe „zielone inicjatywy" i inwestycje zwiększają bezrobocie, przyczyniają się do wzrostu cen energii i wywołują korupcję.

W Hiszpanii, wielokrotnie wymienianej przez Obamę jako wzór do naśladowania, zielone inicjatywy zniszczyły według oficjalnych raportów ponad dwa razy więcej miejsc pracy niż ich stworzyły. Rząd hiszpański przyznaje, że zielona ekonomia była katastrofalna dla gospodarki. Cena elektryczności ogromnie wzrosła z powodu dodatkowych kosztów energii słonecznej i pochodzącej z elektrowni wiatrowych. Hiszpania wydała gigantyczne kwoty (ponad pół miliona euro) na każde zielone miejsce pracy, niszcząc przy tym ponad sto tysięcy miejsc pracy w innych sektorach. We Włoszech fundusze przeznaczone na stworzenie jednego zielonego miejsca pracy stworzyłyby pięć innych w niedotowanym sektorze gospodarki. Niemcy natomiast, które wydały ponad 100 miliardów euro na wspomaganie wykorzystania energii słonecznej, wobec kiepskich wyników ogłosiły, że zaczną obniżać dotacje na zieloną energię, by znieść je całkowicie do 2017 r. Wartość akcji firm wytwarzających energię słoneczną gwałtownie spadła. Firma Siemens, która zbudowała wszystkie niemieckie reaktory jądrowe, twierdzi, że wycofanie się Niemiec z energii jądrowej mogłoby ją kosztować ponad półtora tryliona euro, czyli jedną trzecią PKB, do 2030 r. W 2011 r. producenci i użytkownicy energii słonecznej dostali subsydia w sumie na ponad 8 miliardów euro. Hiszpania – gdzie tylko w 2009 r. koszty dotowanej zielonej energii obliczano na 10 miliardów euro – ma zamiar obniżyć dotacje o co najmniej 30 proc.

Rozważania nad topniejącym lodem

Mimo to rząd amerykański wydaje na produkcję energii słonecznej coraz więcej. Warto przyjrzeć się tym gigantycznym, a z roku na rok rosnącym, sumom. W 2011 r. Obama zaproponował, by w ramach budżetu dla Departamentu Energii (DOE), 627 milionów dolarów dolarów wydawać na nauki klimatologiczne i badanie środowiska, w tym ponad 28 milionów na program badania wpływu zmian klimatu i emisji dwutlenku węgla na ekosystemy. Agencja Ochrony Środowiska (EPA) domagała się na niemal identyczne badania („zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych" oraz „badanie wpływu"...) w sumie 191 milionów dolarów. W jaki dokładnie sposób EPA ma zamiar tę emisję zmniejszać  – nie wiadomo, i trudno to sobie wyobrazić. Departament Rolnictwa (USDA) zażądał zaś 159 milionów dolarów na badania klimatu i 179 milionów dolarów na produkcję „zielonej energii".

Budżet Obamy na 2011 r. przewidywał ponadto sumę 2,56 miliardów dolarów na badania zmian klimatu w ramach programu „US Global Change Research". W Departamencie Energii powstał projekt badania skutków ocieplenia zamarzniętego gruntu Arktyki, który ma kosztować 100 milionów dolarów. Projekt zakłada obserwację tego, co się dzieje z dwutlenkiem węgla w lodzie, gdy lodowce topnieją i wpływu, jaki zjawisko to ma na środowisko. Mają też powstać modele, dzięki którym będzie ponoć można przewidzieć skutki ocieplenia klimatu w zależności od poziomów emisji dwutlenku węgla. Możliwość przewidywania, na podstawie „tej fundamentalnej wiedzy", jest – według związanych z projektem naukowców – „kluczowa", by opinia publiczna i instytucje podejmujące decyzje mogły skutecznie planować swoje działania w zmieniającym się klimacie i się do niego „adaptować". Za 100 milionów dolarów? Czy te modele będą lepsze od obecnych?

Groteskowy ogrom tych wydatków, zwłaszcza przy braku dowodów na samo istnienie problemu, które mają zwalczać, działa na wyobraźnię: a może – przemyka nagle przez głowę – chodzi o to, by wysłać tyle ludzi i sprzętu na Arktykę, żeby rzeczywiście się tam ociepliło? I wtedy – proszę bardzo, mamy ocieplenie spowodowane ludzkim działaniem! I kolejne miliony, żeby je badać... W końcu naukowe i polityczne manipulacje, oszustwa i nadużywania wpływów są w tym przemyśle tak liczne i tak bezczelne, że wszystkiego można się spodziewać.

Podobny "zajazd na Antarktydę" dokona się już niedługo: stu obserwatorów, z Alem Gorem na czele, wybiera się tam, by kontemplować topniejący lód. Warto wiedzieć, że na Antarktydzie też są pory roku. Jedna z nich nazywa się: lato. Na Antarktydzie właśnie jest lato, latem zaś lód na Antarktydzie zachowuje się tak samo, jak gdzie indziej – topnieje. Zapewne i z tej podróży powstanie efektowny film, pieczołowicie dokumentujący owo topnienie, i zapewne stanie się on podstawą zbierania dalszych milionów na „badania".

Siła pieniądza

Kto poza rządami wspiera „branżę globalnego ocieplenia", i dlaczego rządy aż tak się w nią zaangażowały? Ważną rolę odgrywają względy polityczno-ideologiczne, które ułatwiają manipulacje, rodzą korupcję, a zarazem utrudniają ujawnianie podobnych przypadków. Polityczna poprawność mówi, że "nie ma wrogów wśród zielonych". Aby jednak móc znaleźć się po dobrej stronie i zwalczać ocieplenie, należy mieć problem do zwalczania i wroga. Stąd tak zaciekłe tępienie tych, którzy walki z ociepleniem klimatu nie popierają. Kwestie naukowe są tu drugorzędne.

Ruch poparcia dla teorii ocieplenia klimatu jest silnie związany z niechęcią do wolnego rynku; lecz, o ironio, impet daje mu siła pieniądza. Politycy chcą głosów i władzy: ich naturalne zakusy zbiegają się z potrzebą pokazania, że troszczą się o planetę. Pomagają, oczywiście, dotacje na partie czy kampanie polityczne od firm, które następnie otrzymują wielomilionowe rządowe zamówienia. Tutaj też, jak w wielu innych sprawach, trzeba iść tropem pieniędzy: śledzić, skąd i dokąd wędrują. I powtarzać pytanie: cui bono?

Branża globalnego ocieplenia skłania do korupcji z siłą, z jaką wystawa cukierni przyciąga dziecko. Dzieje się tak zarówno w świecie naukowym, jak i politycznym.

Okazuje się, że klimatolodzy, którzy najgłośniej krzyczą o skorumpowaniu nielicznych sceptyków, sami ubiegają się o gigantyczne fundusze od zielonych firm – stokrotnie większe, niż jakikolwiek sceptyk kiedykolwiek dostał od producentów ropy. Z dokumentów ujawnionych podczas  skandalu w angielskim instytucie badań klimatu CRU wynika, że Phil Jones, główny klimatolog instytutu, otrzymywał od 1990 r. granty – w sumie ponad 22 miliony dolarów. W ujawnionych dokumentach znalazł się również spis potencjalnych donatorów. Były wśród nich firmy, promujące zieloną energię, którym z natury rzeczy zależy na ostrzeżeniach przed katastrofą klimatyczną – ostrzeżeniach, których nie szczędzi CRU.

Najbardziej spektakularna afera, jaka wybuchła ostatnio w branży globalnego ocieplenia, to pożyczka, jakiej rząd amerykański udzielił firmie Solyndra, produkującej ogniwa słoneczne. Waszyngton był gwarantem wartej ponad pół miliarda dolarów pożyczki, która miała wspomóc rozwój technologii pozyskiwania alternatywnej energii i stworzyć kilka tysięcy nowych miejsc pracy.

Jesienią zeszłego roku firma Solyndra zbankrutowała. Rząd amerykański (czyli amerykański podatnik) musiał spłacić dług. Przy okazji wyszło jednak na jaw, że z firmy Solyndra wypłynęły znaczne kwoty na kampanię prezydencką Obamy, zaś w Białym Domu odbywały się częste spotkania z jej dyrektorami. Jak się wydaje, bankructwo Solyndry było do przewidzenia, zaś administracja Obamy nie pofatygowała się, by oszacować jej konkurencyjność. Nie była to jedyna gwarantowana przez rząd pożyczka dla firm zajmujących się energią słoneczną – Waszyngton wsparł tę branżę jeszcze co najmniej trzykrotnie, przeznaczając na ten cel łącznie blisko trzy czwarte miliarda dolarów.

W Hiszpanii kilka lat temu odkryto przypadki... podrabiania nocą energii słonecznej! Nielegalni energetycy uznali, że skoro prąd z  hojnie dotowanych elektrowni słonecznych jest na rynku droższy, można uruchomić w nocy generatory dieselowskie. Wyprodukowaną w ten sposób elektryczność następnie wpuszczano do sieci i sprzedawano jako energię słoneczną. We Włoszech zieloną energią zajęła się nawet, co skądinąd można było przewidzieć, mafia: wskutek jej poczynań zniknęły miliony euro z funduszy włoskich i unijnych.

Z istnienia „branży globalnego ocieplenia" korzystają tują nawet towarzystwa ubezpieczeniowe, dotując prace klimatologów, których groźne przepowiednie pozwalają im podwyższyć ceny opłat.  Znam taki przypadek – w Anglii firma ubezpieczeniowa przyznała 100-milionową dotację na „innowacyjne badania" klimatu. Jest wśród nich praca, mająca wskazać regiony, gdzie globalne ocieplenie może spowodować szczególne ryzyko powodzi i suszy.

Czas pomyśleć!

Wiadomo, że pieniądze łatwo marnować, gdy należą do podatników. Wiadomo, że wszelka możliwość korupcji korumpuje, a możliwość dokonania korupcji na gigantyczną skalę... Być może najwyższy czas, by zacząć się tymi zjawiskami przejmować również w Polsce. Tym bardziej że całkiem realna jest perspektywa, iż Europa i Stany Zjednoczone rychło zaczną przypominać pod względem biedy zwykłych podatników, pod względem mafijnej korupcji i powiązań między biznesem a polityką obecną Rosję lub Włochy z lat 70., a pod względem gospodarki Związek Sowiecki z jego planami pięcioletnimi. Wolny rynek będzie jedynie miłym wspomnieniem.

Być może jednak, zważywszy że Gazprom funduje stypendia na Uniwersytecie Warszawskim, zaś afery korupcyjne, manipulacje i nadużywanie wpływów związanych z ekoenergią nie wyszły jeszcze, o ile mi wiadomo, na jaw, oczekuję od polskich obywateli zbyt wiele ...

Autorka jest tłumaczką i publicystką, mieszka w Paryżu

Co jeszcze w najnowszym Plusie Minusie

Recesja, kryzys, euro się wali. Popatrzmy wokół. I cóż widzimy? Farmy wiatrowe, przynoszące śmiesznie małe ilości energii, rujnujące krajobraz i kosztujące majątek – ale subsydiowane przez rządy. Ogniwa słoneczne, też kosztujące majątek – opłacalne w dłuższej perspektywie i dopiero po długim czasie oszczędzające więcej dwutlenku węgla, niż się go emituje do atmosfery na wszystkich etapach ich produkcji – subsydiowane przez rządy. Nowe „zielone" dziedziny produkcji (jak przemysł wytwarzania energii słonecznej) ponoć „dające zatrudnienie" i „stymulujące gospodarkę"? Tak, subsydiowane przez rządy.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy