Brzozowski, młot na prawicę

Stanisław Brzozowski opętany był ideą modernizacji świadomości narodowej. Nie co innego mają na celu liderzy Krytyki Politycznej: też marzą o unowocześnieniu mentalności narodu

Publikacja: 17.03.2012 00:01

Stanisław Brzozowski (1878 – 1911)

Stanisław Brzozowski (1878 – 1911)

Foto: Forum

Zeszły rok był Rokiem Czesława Miłosza, a to ze względu na setną rocznicę urodzin noblisty. Równie uroczyście mógłby też być obchodzony Rok Stanisława Brzozowskiego, w kwietniu 2011 roku minęło wszak 100 lat od jego śmierci. Mógłby – gdyby na zmarłym przed wiekiem pisarzu, krytyku, filozofie nie ciążył zarzut zdrady, zaprzaństwa, współpracy z carską ochraną.

„Zawsze mówiłem, że gdyby przykładać do pisarzy bezwzględne miary polityczne i moralne, literatura polska przestałaby istnieć. Dlatego uważam, że należy odróżniać autora od jego dzieła i osądzać dzieło osobno. Inaczej będziemy mieli nieustającą sprawę Brzozowskiego" – uważał Jerzy Giedroyc. To, oczywiście, przesada. Ale jest faktem, że miary katońskie przykładane do życiorysów największych nawet twórców opróżniłyby wiele cokołów. Co tu wiele mówić, Adam Mickiewicz też swego czasu podpisał lojalkę. A jednak to sprawa Brzozowskiego, autora „Płomieni" i „Legendy Młodej Polski", podzieliła swego czasu nasze społeczeństwo niczym we Francji sprawa Dreyfusa.

Od sądu partyjnego PPS w Krakowie, podczas którego emocje sięgnęły zenitu, minęły jednak, chwała Bogu, 103 lata. Sąd ten, przypomnę, nie wydał ostatecznego wyroku, sprawę odroczył, by nigdy do niej nie wrócić. Brzozowski liczył na to, że przywróci mu on dobre imię. Tak się nie stało, pisarz zmarł we Florencji.

Zainteresowanie postacią Brzozowskiego i jego twórczością przechodziło odtąd różne fazy, z tym że pisarzowi przybywało zwolenników, ubywało zaś zdecydowanych przeciwników, choć – charakterystyczne – niezmienne pozostawało jedno: o stosunku do tego, czy Brzozowski był donosicielem czy nie, decydowało w istocie wewnętrzne przekonanie każdego z nas, stawało się to kwestią wiary. Przybywało za to wiary tej świadectw. Jedno z najistotniejszych wyszło w 1962 r. spod pióra Czesława Miłosza w postaci wydanego przez Giedroycia studium „Człowiek wśród skorpionów". Ukazało się właśnie piąte wydanie tej książki, nakładem Krytyki Politycznej, która Brzozowskiego wzięła sobie za patrona i od dłuższego już czasu wznawia jego prace, urządzając nad nimi dyskusje mające dowieść, że myśl Brzozowskiego jest prosta jak czyn, a czyn jego – prosty i wielki jak rewolucja.

Trzy razy nie!

Teraźniejszą lekturę „Człowieka wśród skorpionów" niejako ustawia, poprzedzający tekst studium, dialog Cezarego Michalskiego i Sławomira Sierakowskiego. Rozmowa nosi tytuł „Nie ma sprawy" (czytaj: „sprawy Brzozowskiego"), a przeprowadzona została stosunkowo niedawno, bo w listopadzie ubiegłego roku.

Już początek tego dwugłosu wskazuje, że jego uczestnicy są w posiadaniu klucza pasującego do twórczości autora „Dębiny" i, owszem, łaskawie zechcą go udostępnić łaknącym wiary. Najpierw jednak rozwiewają ostatecznie narosłe przez stulecie wątpliwości i obiekcje. Pyta Cezary Michalski: „Czy »sprawa Brzozowskiego«, jego domniemana współpraca z carską Ochraną, była dla ciebie kiedykolwiek ważna w ocenie myśli, działania, dorobku Brzozowskiego?". Na to nieco retorycznie skonstruowane pytanie Sławomir Sierakowski po kilku duserach („Uświadomiłeś mi swoim pytaniem, że rzeczywiście ten problem dla mnie zupełnie nie istniał") i zwróceniu uwagi, że w „Brzozowskim. Przewodniku Krytyki Politycznej" sprawa w ogóle nie jest poruszana, powiada w końcu: „Myślę też, że dla fascynacji myślą Brzozowskiego u współczesnych już nawet nie ma znaczenia to, że »sprawę Brzozowskiego«, dzięki zaangażowaniu badaczy na czele z wydawcą jego listów Mieczysławem Sroką, uważa się za wyjaśnioną. Niewinny".

A zatem wcale nieproszony o to Sierakowski już wydaje werdykt. Na  wszelki wypadek.

I zaraz potem przedstawia własne świadectwo niewinności Brzozowskiego: trzy razy nie! „Nie umiem powiedzieć, co musiałby zrobić Brzozowski, żeby przekreślić swój dorobek – deklaruje. – Nie mogę przecież wyobrazić sobie, że jednak był agentem, i z takim założeniem go ocenić. Przyznaję natomiast, że nie wierzę, aby tak zaangażowane książki mógł napisać agent ochrany".

No cóż, Sierakowski nie wierzy, wolno mu. Wolno też było niejakiemu Józefowi Piłsudskiemu, przebywającemu na początku 1905 r. w Zakopanem, odpuścić sobie odczyt Brzozowskiego w sali Morskiego Oka. Michałowi Sokolnickiemu, który namawiał go do tego, powiedział: „Możecie iść, jeśli chcecie – ten człowiek raz się splamił i nigdy nie będę ciekawy go widzieć". Przyznajmy, przyszły naczelnik państwa ze zrozumiałych względów nie mógł znać ustaleń Sroki, którymi teraz podpiera się przywódca Krytyki Politycznej.

Ten ostatni orzeka wreszcie: „Nonkonformizm intelektualny, zdolność do poświęcenia, gigantyczny wysiłek, wręcz fizyczny (...), wszystko to nijak nie rymuje się ze szpiclowaniem". I dalej pyta, czekając na zaprzeczenie: „Myślisz, że jestem naiwny? Znam...". I tu pada nazwisko, którego – mimo wszystko – nie spodziewałem się ujrzeć w takim tekście i w takim miejscu. „Znam Lesława Maleszkę" – padają słowa, wsparte wspomnieniem: „... redagował moje teksty dla »Wyborczej«, jeszcze przed ujawnieniem i po nim. W pewnym sensie jest on dowodem, że można mieć »chiński mur« w poprzek samego siebie, rozdzielający słaby charakter i duże zdolności intelektualne. Od razu mogę dodać, że dla Leszka Maleszki też mam tylko współczucie". Następnie, doskonale wiedząc, co chciał powiedzieć i co powiedział, usiłuje wagę tych słów pomniejszyć: „Ale tu raczej nie będzie analogii z Brzozowskim, więc nie ma co iść w tę stronę. Może tylko należy zauważyć, że Brzozowski nie powrócił po żadnej ze stron w sporach o lustrację po 1989 roku – szczególnie jako protoprzykład »dzikiej lustracji«".

Michalski jako lojalny rozmówca przyjmuje narzucone mu warunki gry i o Maleszce już nie wspomina. Czytelnik i tak wie, co ma wiedzieć: Brzozowski jest niewinny, Maleszka godny współczucia. Pora na Miłosza.

Można się zastanawiać, jak Czesław Miłosz zmienił swój stosunek do Brzozowskiego i jego „sprawy" ewidentnie pod wpływem własnych, osobistych przeżyć i doświadczeń. W latach, gdy powstawał „Zniewolony umysł", miał go, podejrzewam, za faszyzującego nacjonalistę. Był wobec niego nieufny od lat okupacji, gdy zafascynował się Brzozowskim Andrzej Trzebiński. Nie mogło się też wówczas podobać Miłoszowi nawrócenie autora „Płomieni", po którym został niezatarty ślad na końcu jego „Pamiętnika": „Człowiek jest niezrozumiałą zagadką bez Kościoła. Życie ludzkie jest szyderstwem i igraszką, jeżeli Kościoła nie ma". Jan Lechoń w swoim „Dzienniku" tak nawiązywał do tych, i nie tylko do tych, słów: „Dusza twa nieśmiertelna, czas dać pokój żartom!" Tych parę słów Ludwika Marii Staffa to prawie cały Brzozowski, bez nauczania, pouczania i teorii.

Czy Miłosz, który kwalifikował Stanisława Brzozowskiego jako „kapitał spadkowy narodowców", był tym samym poetą i myślicielem, który korespondował z Janem Pawłem II i publikował „Traktat teologiczny"? Oczywiście, że nie. Zdaniem Sławomira Sierakowskiego, autor „Człowieka wśród skorpionów" w porę się zreflektował i książkę tę napisał „jako rodzaj pokuty i memento. Wprawdzie już po własnym »rozdziobaniu«, ale przed renesansem zainteresowania Brzozowskim, który przypadł na przełom lat 60. i 70. i później".

Kto się boi Brzozowskiego?

Z „Brzozowskiego. Przewodnika Krytyki Politycznej" można się dowiedzieć, że dla tego środowiska obowiązujące są ustalenia Mieczysława Sroki, w kwestiach biograficznych, jeśli zaś chodzi o odczytanie twórczości Brzozowskiego, kluczowe są monografie Andrzeja Mencwela i Andrzeja Walickiego. Czy Mencwel napisałby „Stanisława Brzozowskiego. Kształtowanie myśli krytycznej" bez swego bolesnego doświadczenia Marca '68? Nie chcę rozwijać tego wątku, podobnie jak wdawać się w meandry rewizjonizmu Walickiego postępującego wprost proporcjonalnie do zmian w partiach komunistycznych – polskiej i sowieckiej.

Czterdzieści parę lat temu Stanisław Brzozowski potrzebny był komunistom jako – zawsze jakaś – alternatywa dla Marksa, a przynajmniej jako myśliciel, który wchodził z nim w dialog. Dla Krytyki Politycznej to bicz boży na polski zaścianek, przaśny rodzimy katolicyzm, antymodernizm. Do tego wciąż aktualny, gdyż choćby Sierakowski et consortes dokonywali najbardziej wymyślnych wygibasów ideowych, Brzozowski jest dla nich najbardziej atrakcyjny, gdy uderza w Kościół i polski patriotyzm. W końcu to on z goryczą pisał, że bycie Polakiem jest nieszczęściem.

Twierdzenie, że dla środowiska Krytyki Politycznej Stanisław Brzozowski był „być może" największym Polakiem XX wieku, wynika wyłącznie z tego, że w części swoich poglądów autor ten okazuje się dziś dla Krytyki Politycznej wygodny. Poza antyklerykalizmem można przecież sięgnąć po niewiarę w koniec historii, zatarcie granic między kulturą, polityką i ekonomią czy – co może najważniejsze – weto wobec uznania rzeczywistości za daną w sposób naturalny. Dla Michała Sutowskiego określającego Brzozowskiego, jakże krzepiąco: „Nasz współczesny", nie jest problemem wolta ideowa dokonana przez Brzozowskiego, któremu w różnych okresach tak samo bliski był Marks jak kardynał Newman, a Darwin jak Nietzsche. Oczywiście, że Sutowski przesadza, pisząc, iż patron Krytyki Politycznej był „przez komentatorów wrzucany do szuflad najzupełniej różnych od narodnickiego radykała po piewcę polskiego nacjonalizmu i profaszystę nieomal", ale to „nieomal" potrzebne mu jest jako przeciwwaga dla tego, co jego środowisko wyrabia z twórcą „Płomieni". A manipuluje nim niepięknie może, za to jakże skutecznie. Bo Krytyka Polityczna podobnie nie ma uprzedzeń, przynajmniej intelektualnych. Na sztandar równie dobrze wywieszać dziś może Brzozowskiego do spółki z Kuroniem, a jutro, bo ja wiem, Władysława Bieńkowskiego, pojutrze zaś sieroty po polskim marcu i francuskim maju 1968 roku.

Stanisław Brzozowski opętany był ideą modernizacji świadomości narodowej. Nie co innego mają na celu liderzy Krytyki Politycznej: też marzą o „stworzeniu adekwatnej, prawdziwie nowoczesnej samowiedzy kulturalnej" w służbie, rzecz jasna, unowocześnienia świadomości narodu, jednak – co najważniejsze – „bez oderwania od niego". I tak oto naród nasz doczekał się po raz kolejny swoich mianowanych samorzutnie reprezentantów.

O (z)błądzeniu pod strzechy

Michał Sutowski pisał: „Desperackie poszukiwanie formuły, jaka ujęłaby istotę coraz bardziej odczarowanej epoki, jak również konstatacja, „w jak fatalnym stanie znajduje się polskość", skłaniały Brzozowskiego do dwoistego eklektyzmu. Próbował on wykorzystać wszystkie dostępne narzędzia mogące służyć jej wzmocnieniu. Nawet te, które w zachodnim centrum modernizacji zostały pomyślane jako swoje polityczne przeciwieństwa. Czy dziś polskość wymaga wzmocnienia to kwestia otwarta – niewątpliwie natomiast na skutek doświadczenia postmodernistycznego współczesna rzeczywistość zdaje się jeszcze bardziej sfragmentaryzowana niż w czasach »wysokiego modernizmu«. I jeszcze bardziej skłania do desperacji w budowaniu spójnego dyskursu".

O dziełach Stanisława Brzozowskiego mawiano, że z tego powodu, iż właściwie każdemu stoją one belką w oku, nie wznawia się ich, nie publikuje, a naukowcy rozprawiają o książkach niedostępnych. To nieprawda, tak rzeczywiście było, ale dawno temu. „Płomienie" wydawano osiem razy, po raz ostatni w ubiegłym roku. „Sam wśród ludzi", część pierwsza „Dębiny", ukazał się całkiem niedawno w jednym tomie z inną niedokończoną powieścią Brzozowskiego „Książka o starej kobiecie", przy czym dla „Samego wśród ludzi" ta edycja Wydawnictwa Literackiego była już piątą. Czy znaczy to, że Brzozowski zbłądził pod strzechy? Jasne, że nie, bo też nie jest to pisarz dla masowego czytelnika, niezależnie od sądu Miłosza, który uważał „Samego wśród ludzi" za „jeden z najbardziej fascynujących polskich utworów fabularnych".

Michalski i Sierakowski przekonują tymczasem, że to oni dopiero odkrywają Brzozowskiego dla Polski i Polaków w całej jego okazałości. Bo też, co podkreśla Cezary Michalski: „Krytyka Polityczna jest jedynym środowiskiem w ogóle, które przyjęło Brzozowskiego na patrona". Wprawdzie po jego śmierci – czytamy – „w każdym z polskich nurtów ideowych (socjalizm, komunizm, endecja) znajdowali się indywidualni maniacy Brzozowskiego, którzy go odkrywali, czytali dla swoich nurtów, ale te nurty go wcale nie przyjmowały, raczej traktowały jako podejrzanego indywidualistę, dysydenta, nieczystego".

Od razu „nieczysty"? Że ktoś tam bez sensu wyciągnął Brzozowskiemu rzekomo żydowskie pochodzenie? Skłonny raczej byłbym zwrócić uwagę na to, że wcale Walicki z Mencwelem pospołu, i może jeszcze – dla towarzystwa – z Wyką nie wyczerpują listy poważnych badaczy zajmujących się twórczością autora „Legendy Młodej Polski". To jasne, że po nieprzytomnych wręcz atakach Brzozowskiego na Henryka Sienkiewicza nie mógł on liczyć na poparcie Narodowej Demokracji, choć jest znamienne, że bliski endecji Zygmunt Wasilewski w tym właśnie pisarstwie szukał (i znajdował) poparcia dla „Myśli nowoczesnego Polaka" Romana Dmowskiego. A o Brzozowskim z entuzjazmem pisali ponadto Suchodolski i Pietrzak, Zdziechowski i Koniński, Jerzy Braun, Tomasz Burek, Maciej Urbanowski... Stanowczo, przypisywanie twórcy „Płomieni" jednej tylko opcji ideowej jest nadużyciem. Zwłaszcza że i po lewej stronie, stronie „obozu postępu", odbiór Brzozowskiego nigdy nie był jednoznaczny.

W stronę etosu

W literaturze polskiej XX wieku nie znajdzie się pisarza o takiej skali i powadze zainteresowań" – to zdanie Czesława Miłosza o Brzozowskim Krytyka Polityczna wydrukowała na okładce „Człowieka wśród skorpionów". Bardzo być może, ale np. cała filozofia czynu Brzozowskiego i jego, choćby i czasowa, fascynacja Sorelem wydaje się anachroniczna, antyklerykalizm jakby wyjęty z „ABC Bezbożnika", apoteoza terroryzmu – niepojęta. Znów pozwolę sobie zacytować Jana Lechonia, szczęśliwie nie-intelektualisty, za to dobrego Polaka i świetnego poetę: „Jak polski pisarz (Brzozowski, nie mówiąc już o Horzycy) zabrnie w filozofię, to już się całkiem odbija od ziemi i wszystko mu się razem miesza w jakiś tuman idealistyczny".

Sierakowski z Michalskim udają, że ich właśnie Brzozowski – myśliciel interesuje najbardziej. Nieprawda. Nie od wczoraj używają go instrumentalnie. Sierakowski za pomocą Brzozowskiego atakował swego czasu Andrzeja Wajdę i Leszka Kołakowskiego, a Michalskiemu, gdy ten rozstawał się ze swoim prawicowym image'em, Brzozowski posłużył jako młot na czarownice (w roli czarownic obsadzał kolejno Jarosława Marka Rymkiewicza, Zdzisława Krasnodębskiego i Rafała Ziemkiewicza).

Tym razem w miejsce personalnych utarczek mamy jedno zmasowane uderzenie. Przeprowadza je Sławomir Sierakowski, na początek lejąc krokodyle łzy z tego powodu, że „„obóz narodowy" zachowuje się niemal dokładnie tak, jak opisuje go Adam Michnik, a nasze nadzieje na ideowe spluralizowanie i wypełnienie jakąś substancją polskich sporów wydają się płonne". „Nas to popycha – tłumaczy Sierakowski – jeszcze bardziej w stronę etosu i większej determinacji, a nie pragmatycznego dostosowania się do status quo, ale mówię to bez satysfakcji".

No to w drogę, panowie, ku większej determinacji. A po drodze, co tam, można sobie i Brzozowskiego poczytać.

Zeszły rok był Rokiem Czesława Miłosza, a to ze względu na setną rocznicę urodzin noblisty. Równie uroczyście mógłby też być obchodzony Rok Stanisława Brzozowskiego, w kwietniu 2011 roku minęło wszak 100 lat od jego śmierci. Mógłby – gdyby na zmarłym przed wiekiem pisarzu, krytyku, filozofie nie ciążył zarzut zdrady, zaprzaństwa, współpracy z carską ochraną.

„Zawsze mówiłem, że gdyby przykładać do pisarzy bezwzględne miary polityczne i moralne, literatura polska przestałaby istnieć. Dlatego uważam, że należy odróżniać autora od jego dzieła i osądzać dzieło osobno. Inaczej będziemy mieli nieustającą sprawę Brzozowskiego" – uważał Jerzy Giedroyc. To, oczywiście, przesada. Ale jest faktem, że miary katońskie przykładane do życiorysów największych nawet twórców opróżniłyby wiele cokołów. Co tu wiele mówić, Adam Mickiewicz też swego czasu podpisał lojalkę. A jednak to sprawa Brzozowskiego, autora „Płomieni" i „Legendy Młodej Polski", podzieliła swego czasu nasze społeczeństwo niczym we Francji sprawa Dreyfusa.

Od sądu partyjnego PPS w Krakowie, podczas którego emocje sięgnęły zenitu, minęły jednak, chwała Bogu, 103 lata. Sąd ten, przypomnę, nie wydał ostatecznego wyroku, sprawę odroczył, by nigdy do niej nie wrócić. Brzozowski liczył na to, że przywróci mu on dobre imię. Tak się nie stało, pisarz zmarł we Florencji.

Zainteresowanie postacią Brzozowskiego i jego twórczością przechodziło odtąd różne fazy, z tym że pisarzowi przybywało zwolenników, ubywało zaś zdecydowanych przeciwników, choć – charakterystyczne – niezmienne pozostawało jedno: o stosunku do tego, czy Brzozowski był donosicielem czy nie, decydowało w istocie wewnętrzne przekonanie każdego z nas, stawało się to kwestią wiary. Przybywało za to wiary tej świadectw. Jedno z najistotniejszych wyszło w 1962 r. spod pióra Czesława Miłosza w postaci wydanego przez Giedroycia studium „Człowiek wśród skorpionów". Ukazało się właśnie piąte wydanie tej książki, nakładem Krytyki Politycznej, która Brzozowskiego wzięła sobie za patrona i od dłuższego już czasu wznawia jego prace, urządzając nad nimi dyskusje mające dowieść, że myśl Brzozowskiego jest prosta jak czyn, a czyn jego – prosty i wielki jak rewolucja.

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał