Zeszły rok był Rokiem Czesława Miłosza, a to ze względu na setną rocznicę urodzin noblisty. Równie uroczyście mógłby też być obchodzony Rok Stanisława Brzozowskiego, w kwietniu 2011 roku minęło wszak 100 lat od jego śmierci. Mógłby – gdyby na zmarłym przed wiekiem pisarzu, krytyku, filozofie nie ciążył zarzut zdrady, zaprzaństwa, współpracy z carską ochraną.
„Zawsze mówiłem, że gdyby przykładać do pisarzy bezwzględne miary polityczne i moralne, literatura polska przestałaby istnieć. Dlatego uważam, że należy odróżniać autora od jego dzieła i osądzać dzieło osobno. Inaczej będziemy mieli nieustającą sprawę Brzozowskiego" – uważał Jerzy Giedroyc. To, oczywiście, przesada. Ale jest faktem, że miary katońskie przykładane do życiorysów największych nawet twórców opróżniłyby wiele cokołów. Co tu wiele mówić, Adam Mickiewicz też swego czasu podpisał lojalkę. A jednak to sprawa Brzozowskiego, autora „Płomieni" i „Legendy Młodej Polski", podzieliła swego czasu nasze społeczeństwo niczym we Francji sprawa Dreyfusa.
Od sądu partyjnego PPS w Krakowie, podczas którego emocje sięgnęły zenitu, minęły jednak, chwała Bogu, 103 lata. Sąd ten, przypomnę, nie wydał ostatecznego wyroku, sprawę odroczył, by nigdy do niej nie wrócić. Brzozowski liczył na to, że przywróci mu on dobre imię. Tak się nie stało, pisarz zmarł we Florencji.
Zainteresowanie postacią Brzozowskiego i jego twórczością przechodziło odtąd różne fazy, z tym że pisarzowi przybywało zwolenników, ubywało zaś zdecydowanych przeciwników, choć – charakterystyczne – niezmienne pozostawało jedno: o stosunku do tego, czy Brzozowski był donosicielem czy nie, decydowało w istocie wewnętrzne przekonanie każdego z nas, stawało się to kwestią wiary. Przybywało za to wiary tej świadectw. Jedno z najistotniejszych wyszło w 1962 r. spod pióra Czesława Miłosza w postaci wydanego przez Giedroycia studium „Człowiek wśród skorpionów". Ukazało się właśnie piąte wydanie tej książki, nakładem Krytyki Politycznej, która Brzozowskiego wzięła sobie za patrona i od dłuższego już czasu wznawia jego prace, urządzając nad nimi dyskusje mające dowieść, że myśl Brzozowskiego jest prosta jak czyn, a czyn jego – prosty i wielki jak rewolucja.
Trzy razy nie!
Teraźniejszą lekturę „Człowieka wśród skorpionów" niejako ustawia, poprzedzający tekst studium, dialog Cezarego Michalskiego i Sławomira Sierakowskiego. Rozmowa nosi tytuł „Nie ma sprawy" (czytaj: „sprawy Brzozowskiego"), a przeprowadzona została stosunkowo niedawno, bo w listopadzie ubiegłego roku.
Już początek tego dwugłosu wskazuje, że jego uczestnicy są w posiadaniu klucza pasującego do twórczości autora „Dębiny" i, owszem, łaskawie zechcą go udostępnić łaknącym wiary. Najpierw jednak rozwiewają ostatecznie narosłe przez stulecie wątpliwości i obiekcje. Pyta Cezary Michalski: „Czy »sprawa Brzozowskiego«, jego domniemana współpraca z carską Ochraną, była dla ciebie kiedykolwiek ważna w ocenie myśli, działania, dorobku Brzozowskiego?". Na to nieco retorycznie skonstruowane pytanie Sławomir Sierakowski po kilku duserach („Uświadomiłeś mi swoim pytaniem, że rzeczywiście ten problem dla mnie zupełnie nie istniał") i zwróceniu uwagi, że w „Brzozowskim. Przewodniku Krytyki Politycznej" sprawa w ogóle nie jest poruszana, powiada w końcu: „Myślę też, że dla fascynacji myślą Brzozowskiego u współczesnych już nawet nie ma znaczenia to, że »sprawę Brzozowskiego«, dzięki zaangażowaniu badaczy na czele z wydawcą jego listów Mieczysławem Sroką, uważa się za wyjaśnioną. Niewinny".
A zatem wcale nieproszony o to Sierakowski już wydaje werdykt. Na wszelki wypadek.
I zaraz potem przedstawia własne świadectwo niewinności Brzozowskiego: trzy razy nie! „Nie umiem powiedzieć, co musiałby zrobić Brzozowski, żeby przekreślić swój dorobek – deklaruje. – Nie mogę przecież wyobrazić sobie, że jednak był agentem, i z takim założeniem go ocenić. Przyznaję natomiast, że nie wierzę, aby tak zaangażowane książki mógł napisać agent ochrany".