Let's Kick Off Racism – to jedno z haseł symbolizujących najbardziej znaną dziś akcję społeczną związaną z piłką nożną. Akcja ta, wspierana przez FIFA i UEFA, jest zazwyczaj całkiem oderwana od sportu i od tego, co dzieje się na boisku, ale dla wielu działaczy najwyraźniej ważniejsza nawet niż nawoływanie do fair play.
Ta antyrasistowska nadgorliwość czasem mnie drażni, a czasem bawi. Śmieszą mnie piłkarze odczytujący przed rozpoczęciem meczów napuszone antyrasistowskie deklaracje i pięcioletni chłopcy wnoszący na stadiony ogromne sztandary ze szczytnymi hasłami, których nawet nie potrafiliby odczytać.
Uśmiałem się kiedyś do rozpuku, czytając felieton legendy polskiego dziennikarstwa sportowego, wybitnego publicysty futbolowego, który skrytykował jeden z polskich klubów za to, że nie zatrudnił dotąd... murzyńskiego piłkarza. Gdyby ów publicysta wyciągnął ze swojej krytyki konsekwencje, to powinien wyznaczyć konkretny parytet czarnoskórych. Bo skoro brak Murzynów w wyjściowej jedenastce może być dowodem na rasizm, to podobnym dowodem mogłoby być zatrudnienie tylko jednego kolorowego przez klub, podczas gdy inne drużyny mają ich po trzech. Idąc tym tropem, powinniśmy też zażądać, aby w każdej drużynie byli Żydzi (skądinąd ostatnio coraz chętniej sprowadzani do polskiej ligi z Izraela bez takich zachęt), a także i przedstawiciele rasy żółtej. Można by też zarzucić homofobię klubom, które wśród swoich graczy nie mają gejów...
Zanim ktoś nazwie mnie rasistą (lub ukrytym rasistą albo zarzuci mi, że przyzwalam na rasizm i inne fobie), muszę zastrzec: zgadzam się co do zasady – rasizmu tolerować nie należy. Przerażają mnie ogromne transparenty wzywające, aby zadać „śmierć garbatym nosom", brzydzą mnie skórki od banana rzucane na murawę w kierunku czarnoskórych zawodników czy okrzyki kibiców naśladujących pohukiwanie małp. Uważam takie zachowania za równie ohydne, jak wulgarne wyzwiska wywrzaskiwane przez kibiców pod adresem piłkarzy czy sędziego. Choć gdyby na sprawę spojrzeć nie ideologicznie, ale racjonalnie, to ową stadionową wulgarność należałoby uznać za problem znacznie poważniejszy od rasizmu – jest bowiem nieporównanie powszechniejszym zjawiskiem.
Ale do rzeczy. Do napisania tych słów skłoniła mnie decyzja delegata PZPN, który parę dni temu zaordynował zdjęcie antykomunistycznego transparentu wywieszonego przez kibiców na stadionie Polonii Warszawa. Sprawa wywołała szum medialny i zaraz odezwał się chórek komentatorów sportowych – często tych samych, którzy przodują w akcjach antyrasistowskich. Oburzyli się, że ktoś śmiał na stadionie powiesić hasło polityczne, co – jak wiadomo – jest niezgodne z przepisami.
Tyle że to strzał kulą w płot. Jeśli „Precz z komuną" to hasło polityczne, to tym bardziej polityczną agitacją jest wezwanie do „Wykopania rasizmu". I komunizm, i rasizm to ideologie deklarujące wyższość jednych grup społecznych nad innymi i, jak wiemy z historii, wyciągające z tych deklaracji zbrodnicze wnioski. Organizacje głoszące poglądy komunistyczne zostały w naszej konstytucji zakazane nawet przed tymi, które wyznają ideologię rasizmu – czemu nietrudno się dziwić, biorąc pod uwagę dzieje Polski.
Ostatecznie transparentu nie usunięto, przy okazji jednak niektóre media ujawniły, iż obrońca komunizmu z PZPN ma bogatą pezetpeerowską przeszłość, co jego decyzję stawiało w mniej regulaminowym, a bardziej politycznym świetle. Natomiast federacja piłkarska stwierdziła, że jej przedstawiciel nie miał racji i transparentu nie należało usuwać.
„Precz z komuną" na stadionie będzie więc wisieć – i bardzo dobrze. Każda próba zdjęcia takich transparentów pokazuje, jak bardzo są jeszcze potrzebne. I jak bardzo potrzebny jest antykomunizm. Bo, jak powiedział kiedyś jeden z moich pierwszych szefów Krzysztof Gottesman – człowiek o umiarkowanych poglądach i nadzwyczaj przyzwoity – antykomunizm to nie pogląd polityczny, ale postawa moralna. Zresztą, wyjątkowo chwalebna.