Kiedyś gwiazdą bywało się w kręgach towarzyskich. Na monarszych dworach albo na uniwersytetach. Od kiedy lejce dyliżansu kultury przejęły media, gwiazdorstwo stało się sprawą publiczną. Najpierw nakłady książek, potem gazety, jeszcze później kino, radio, telewizja, Internet, dziś wszystko to razem oddane jest na usługi gwiazdom i gwiazdorstwu.
Z jednej więc strony gwiazdy, z drugiej zapatrzona w nie gawiedź. A pośrodku? Co pośrodku? To dobre pytanie. Tysiące zdjęć, anegdoty, paparazzi, niedyskrecje, skandale, epatowanie. Popkultura żywi się tym wszystkim. Współtworzy zjawisko gwiazdorstwa. Ale przecież nie każdy staje się gwiazdą. Coś musi być więc w człowieku takiego, że gwiazdą stać się może, że ma predyspozycje do gwiazdorstwa. Co to takiego? Jak to ująć, zdiagnozować? Trudne.
Kiedyś zyskanie statusu gwiazdy było łatwiejsze. Pamiętam plac Powstańców w Warszawie, przy którym mieściła się Telewizyjna Agencja Informacyjna. Początek lat dziewięćdziesiątych. Epoka wielkich gwiazd Wiadomości, Teleexpressu, Panoramy. Na ekranie błyszczeli Marcin Zimoch, Tadeusz Zwiefka, Jarosław Gugała, Maciej Orłoś. Popularność zdobywali Tomasz Lis i Jolanta Pieńkowska, którzy chwilę później byli już gwiazdami pierwszej wielkości.
Pośród tej plejady największym wówczas nazwiskiem była Małgorzata Szelewicka. Śliczna blondynka o wspaniale ustawionym głosie, delikatna, o subtelnej urodzie. Królowała w gazetach i popularnością przebijała całą konkurencję. Budziła powszechne zainteresowanie także swoją tajemniczością. Mało było wiadomo o jej życiu prywatnym.
Nagle jakaś zmiana władzy, do TAI przyszła nowa ekipa, ktoś podjął decyzję o zmianie prowadzących w Wiadomościach i Małgorzata Szelewicka jednego dnia zniknęła z anteny. Pamiętam protesty, dyskusje, absurdalny zarzut, że jest zbyt ładna, przez co odciąga uwagę publiczności od treści informacji. Nikt protestów nie wziął poważnie. Klamka zapadła. Małgorzata Szelewicka rozpłynęła się we mgle. W mgnieniu oka.