Nie da się ukryć, odniósł pośmiertny sukces. Ze wszystkich nazistów tylko Hitler wzbudza dziś większe zainteresowanie. Biografowie zgodnie go potępiają, ale różnią się w doborze inwektyw. Według Davida Irvinga był geniuszem zła, zdaniem Joachima Festa – makiawelistą. Duet Peter Gathmann – Martina Paul diagnozę stawia już w tytule: „Narcyz Goebbels". Jego obecność w najbliższym kręgu Führera można uznać za ewenement – był tam jedynym intelektualistą. „Mózg Trzeciej Rzeszy" pozostawił po sobie około 70 tysięcy zapisanych stronic, ich naukowa edycja opiewa na 29 opasłych woluminów. Memuarystyka nie zna drugiego takiego przypadku. Goebbels ustanowił rekord trudny do pobicia, pozostawiając w polu Churchilla, hrabiego Ciano i Hansa Franka (dziennik szefa Generalnego Gubernatorstwa liczy marne 10 tysięcy stron). Część ukazała się drukiem jeszcze za jego życia. Za honorarium kupił rezydencję na wyspie na jeziorze Wannsee.
Całość miała zostać opublikowana 20 lat po śmierci autora. W 1965 roku wydawało się jednak, że pamiętniki – z wyjątkiem kilku fragmentów – bezpowrotnie przepadły. Nic z tych rzeczy. Szklane mikrofisze, na które Goebbels kazał skopiować swe zapiski, zaraz po wojnie wywieziono do Moskwy. Radzieckie i enerdowskie tajne służby zamierzały wykorzystać zawarte w nich informacje, a przy okazji dobrze zarobić. Przez podstawionego pośrednika oferowano zachodnioniemieckim wydawnictwom odpowiednio dobrane wyimki. Dopiero po upadku ZSRR historycy uzyskali dostęp do oryginałów.
Kochanek i rusofil
Paul Joseph Goebbels urodził się i wychował w katolickiej Nadrenii. Był najmłodszym z trzech synów buchaltera z wytwórni świec. Kalectwo i nikczemna postura przyprawiły go o potężne kompleksy. „Stałem się samotnikiem i dziwakiem" – przyznał we wspomnieniach. Miał zostać księdzem, lecz zbyt pociągała go płeć piękna. Miłosne perypetie Josepha byłyby dobrym materiałem na komedię bulwarową, choć jemu wcale nie było do śmiechu. Przeżywał istne cierpienia młodego Wertera, nosił się nawet z zamiarem samobójstwa. W „Dzienniku" kobiety często klęczą przed nim i z płaczem błagają, by odwzajemnił ich uczucia. Wygląda to na konfabulację.
„Tajemnicą Goebbelsa było to, że zawsze musiał być kochany i podziwiany" – twierdzą jego biografowie Roger Marvell i Heinrich Fraenkel. Emocjonalne rozchwianie i huśtawka nastrojów towarzyszyły mu przez całe życie.
Doktorat, obroniony na uniwersytecie w Heidelbergu, niczego nie zmienia. Goebbels zmaga się z notorycznym brakiem pracy i gotówki, zastanawia się nawet nad emigracją do Indii (!). Pisze artykuły, powieści, poematy i sztuki, odrzucane jednak przez teatry i wydawców. Czuje się upokorzony i dzieli to uczucie z milionami rodaków. Miota się w poszukiwaniu idei. Jest przekonany, że stara Europa chyli się ku upadkowi. Gardzi republiką weimarską, „oślizgłą" demokracją i liberalizmem. Mnóstwo czyta. Na liście jego lektur są niemieccy klasycy, Hauptmann, Sprengler, Jünger i Nietzsche (pod jego wpływem zwątpił w Boga). Zachwyca się Tołstojem i Gogolem, ale jego literackim idolem zostaje histeryczny Dostojewski. Fascynacja Rosją spycha go w stronę bolszewizmu który „jest zdrowy w swoim jądrze". Lenina uważa za „przywódczy umysł Europy". Marzy mu się rewolucja. Chce należeć do generacji, która wykopie „koryto rzeki, w którym popłynie prąd ducha przyszłości".
Goebbels ma 26 lat, gdy zostaje narodowym socjalistą. Antysemitą był już wcześniej. Podobnie jak u Hitlera, nie wynikało to z osobistych doświadczeń. Przez pięć lat był związany z półkrwi Żydówką, która często wspierała go finansowo. Załatwiła mu też posadę w banku, której szczerze nienawidził. Rasizm „małego doktorka" miał motywację czysto ideologiczną, czerpał go z dzieł osiadłego w Niemczech Houstona Stewarda Chamberlaina i jemu podobnych. W „Dziennikach" pełno jest uwag o „żydowskim rozkładzie" i wysysaniu przez Semitów krwi z żył niemieckiego narodu. Autor nienawidzi również „klechów", a Kościół (zwłaszcza katolicki) stoi mu ością w gardle.
Fatalne zauroczenie
Młody Goebbels modli się o wodza – nowego Bismarcka lub Fryderyka Wielkiego. Na swoje (i Niemców) nieszczęście odnajduje go w Adolfie Hitlerze. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Ten Austriak wydaje mu się zrazu za mało radykalny, w dodatku chce zbliżenia z brytyjskimi kapitalistami, a głównego wroga upatruje w Rosji. W lutym 1925 roku zapisuje się jednak do NSDAP i otrzymuje legitymację z haniebnie wysokim numerem 8762. Wiąże się z lewicowym skrzydłem partii. W lipcu wódz zaszczyca go rozmową, a w listopadzie doktor zostaje kupiony bez reszty. Przestaje się zastanawiać, czy Hitler jest Chrystusem czy tylko Janem Chrzcicielem. Widzi „największego politycznego geniusza wszech czasów", który ma oczy jak gwiazdy. Niedoszły pisarz ubóstwia niedoszłego malarza i pragnie się do niego upodobnić. Cieszy się z każdej audiencji, pęka z dumy, gdy Führer odwiedza go w domu („to cudowne być z nim sam na sam"). Poniekąd zawdzięcza mu żonę. Magda Quandt zgodziła się wyjść za kalekiego nerwusa głównie dlatego, by być bliżej prawdziwego obiektu swych westchnień – boskiego Adolfa.
Na innych czołowych nazistach Goebbels z reguły wiesza psy. Profesor Eugeniusz Cezary Król, autor polskiego tłumaczenia „Dzienników", nie bez racji nazywa je „księgą intryg i donosów". Doktor jest zwyczajnie zazdrosny o tych, którzy mają lepszy dostęp do ucha Hitlera. W zapisach życie prywatne schodzi na dalszy plan, autor bez reszty rzuca się w wir polityki.
Jako szef partyjnej propagandy, gauleiter w Berlinie i poseł do Reichstagu walnie przyczynia się do przejęcia przez narodowych socjalistów władzy w Niemczech. Udaje zaskoczonego pożarem Reichstagu, jest też zadziwiająco wstrzemięźliwy w opisie „nocy długich noży". A przecież z zamordowanymi przywódcami SA pozostawał w dobrej komitywie. Gregor Strasser, który ośmielił się rywalizować o przywództwo NSDAP z Hitlerem, był jego mentorem i przyjacielem. Takich kłamstewek i przemilczeń jest więcej. Czytając „Dzienniki", należy pamiętać, że miały być one podstawą do napisania („po ostatecznym zwycięstwie") monumentalnej, lecz oczyszczonej z kantów, historii ruchu nazistowskiego. Całe szczęście, że autor nie zdążył ich przed śmiercią zredagować.
Młody Goebbels wierzył, że sztuka nowoczesna może być sojusznikiem narodowosocjalistycznej rewolucji. Włoscy faszyści dali przykład, jak to się robi. W Niemczech sprawy potoczyły się odmiennie, o czym zdecydował konserwatywny gust Führera. Szef Izby Kultury Rzeszy, rad nierad, urządzał więc ekspozycje „sztuki zdegenerowanej" i usuwał ją z państwowych muzeów. Dzieła, których nie udało się sprzedać za granicę – palono.