W Biurze Spraw Zagranicznych, Ministerstwie Obrony i MI6 intensyfikacja „wojny politycznej" była tajemnicą poliszynela. Pewien brytyjski ambasador powiązany z regionem był świadkiem tego procesu: „Wiedzieliśmy, że nasze służby szukają talentów. Na tym polega różnica pomiędzy Jugosławią a Irakiem. W Jugosławii czekały talenty".
Poszukiwania przybierały trzy formy: Które media wspierać, którym politykom opozycji pomagać i kto u władzy byłby skłonny do współpracy?
Od 1997 roku media otrzymywały najwięcej pomocy. Wtedy rząd brytyjski i inne rządy prawie że dały sobie spokój z przywódcami opozycyjnymi, którzy nie potrafili wykorzystać zwycięstwa odniesionego przez zwyczajnych ludzi. Przez wiele mroźnych miesięcy wylegali na ulice w proteście przeciwko wynikom wyborów samorządowych ustawionych przez Miloševicia. Opozycjoniści patrzyli na ten pokaz siły i mówili sobie: „Ale hołota, muszę za nimi iść, bo jestem ich przywódcą". A kiedy wysiłki studentów, emerytów i robotników nadwerężyły fundamenty reżimu, politycy opozycyjni wrócili do puszenia i przekomarzania się. Ministerstwo Spraw Zagranicznych doszło do wniosku, że media są jedyną opozycją wartą poparcia.
Teraz jednak partie polityczne miały otrzymać kolejny impuls. Na przykład ludzie tacy jak przywódca Partii Demokratycznej Zoran Djindjić mieli otrzymać przyrzeczenie, że Wielka Brytania, UE i USA już nigdy nie będą układać się z Miloševiciem.
Tym razem miało nie być mowy o kompromisach. Żadnych Dayton, specjalnych wysłanników, serdecznych pogawędek, surowych napomnień; mają go dość. Opozycja uzyska szkolenia, pieniądze, wyposażenie i kontakty z dysydentami w łonie władzy. Amerykanie i Brytyjczycy wspólnie odegrają tu zasadniczą rolę, natomiast UE i rząd niemiecki wesprą ich finansowo.
Według urzędnika wyższego szczebla z MSZ zaczęto naciskać na członków reżimu, których podejrzewano o rozglądanie się za drogami wyjścia: „Najważniejszy był sygnał. Trzeba go było powtarzać, a brzmiał on: »Musisz przejść na naszą stronę«".
Przekonać, że istnieje alternatywa
Nie wszyscy czekali, aż ich znajdą. Jesienią tamtego roku pewien jugosłowiański minister odbył przy kawie na werandzie swojego belgradzkiego domu interesującą rozmowę z brytyjskim dziennikarzem.
Minister stwierdził, że niektórzy członkowie rządu zdają sobie sprawę, że kraj ma trudności i być może konieczni są inni ludzie, którzy nawiążą lepsze stosunki ze światem na zewnątrz. Zgodził się, że trudno jest rozmawiać o tych sprawach, ponieważ nie istniały oficjalne kanały dyplomatyczne. Na przykład Wielka Brytania nie miała już ambasadora. Czy dziennikarz znał może przypadkiem ludzi, z którymi można by porozmawiać?
Dzięki takiemu doborowi sformułowań swobodnie mógł uchodzić za mającego dobre chęci ministra, który dba o interesy swojego kraju, a nie za faceta, który zorientował się, że okręt tonie i szuka szalupy ratunkowej.
Dziennikarz dał ministrowi komórkę brytyjskiego dyplomaty w Kosowie i wrócił do Londynu. Tam na spotkaniu z urzędnikiem Biura Spraw Zagranicznych w Café Rouge w zachodniej części miasta wspomniał o swojej rozmowie. Kilka dni urzędnik dzwonił w różnych sprawach i zakończył telefon słowami: „Tak przy okazji, jak będzie się pan jeszcze widział z tym ministrem, proszę mu powiedzieć, żeby się odezwał, jeżeli jest naprawdę zainteresowany".
Zachęta ta została przekazana, komu trzeba, i dziennikarz zapomniał o całej sprawie.
Ludzie na różnych szczeblach reżimu wiedzieli o takich sprawach; niektórzy znali je nawet dokładnie.
Jednym z ludzi, którzy orientowali się, co się szykuje, był dyrektor banku blisko powiązany z Miloševiciem i wywiadem wojskowym. Zaczęły dochodzić go słuchy o tym, z kim się kontaktowano i co mówiono: „Londyn i Waszyngton przysiadły fałdów i wszystko przygotowały. Waszyngton wyłożył większość pieniędzy i część pomysłów. Londyn zajął się planowaniem i ustalili, że należy wzmocnić opozycję, pomagając organizacjom takim jak [grupa protestacyjna] Otpor i [nadawca] B92. Było też jasne, że Vuk Drašković będzie musiał odejść. Trzeba będzie dotrzeć do ważnych ludzi w naszym rządzie i przekonać ich, że istnieje alternatywa. Uzgodniono zarazem, że ideologiczne argumenty za demokracją, prawami obywatela i humanitaryzmem byłyby o wiele mocniejsze, gdyby w razie potrzeby towarzyszyły im duże worki pieniędzy".
Serbski biznesmen i znajomy Miloševicia mówi, że oglądał cudzoziemców w akcji: „Kiedy kogoś znaleźli i nabrali przekonania, że nie kombinuje, przekonywali go w taki sposób: »Słuchaj, u Slobo możesz zarobić X, co na pewno jest mnóstwem pieniędzy. Ale bez niego można zarobić X, Y i Z«. Wielu osobom trafiało to do przekonania, choć bankier Bogoljub Karić tego nie kupił i niech pan zobaczy, dokąd doszedł, donikąd. Amerykanie usiłowali go namówić, bo wiedzieli, że strasznie zależy mu na skreśleniu z listy osób z zakazem uzyskania wizy krajów UE. A ci, którzy na to poszli? Cały czas robią świetne interesy".
Worki pieniędzy przywożono od lat, tylko teraz miały być jeszcze większe. Podobnie jak dostawy sprzętu nadawczego, komputerów, a nawet małych pras drukarskich. Będą odbywać się seminaria szkoleniowe w Budapeszcie i tajne zebrania w Czarnogórze, Bułgarii, Bośni i Austrii. Wzmocnienie mediów i opozycji potrzebne było do pogłębienia rys w gmachu reżimu.
Po londyńskim spotkaniu w Biurze Spraw Zagranicznych zamek z piasku Miloševicia zalała kolejna fala. Napływała ze wszystkich stron, a on jej nie widział.
Timothy John Marshall jest brytyjskim dziennikarzem i prezenterem specjalizującym się w sprawach zagranicznych. Wydał kilka książek. Gościnnie komentuje wydarzenia na świecie w BBC, Sky News i w stacji radiowej LBC. Założył i redaguje platformę informacyjną thewhatandthewhy.com
Fragment książki Tima Marshalla, „W teatrze cieni. Historia ostatniej europejskiej wojny", przeł. Jacek Spólny, która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka, Poznań 2021