Pytam panią Tiryaki, co – jeśli nie religia – jest największym problemem związanym z Turcją z punktu widzenia przeciwników jej włączenia do Unii, państw takich jak Francja czy Niemcy.
– Myślę, że polityków niepokoi wielkość Turcji. Wiedzą, że integracja Turcji byłaby bardzo silnie odczuwana w Europie. To musiałoby diametralnie zmienić europejską politykę, a tego przywódcy dużych państw europejskich nie chcą.
Turcja jest dziś potęgą gospodarczą, kluczowym graczem politycznym na Bliskim Wschodzie, atrakcyjnym celem turystycznych wojaży – pozostając przy tym krajem kompletnie niezrozumiałym dla przeciętnego Europejczyka. Islam kojarzymy w ostatnich latach z przemocą – tymczasem w Turcji przez ostatnie lata republiki religijni muzułmanie byli praktycznie wyłączeni z życia publicznego, a symbolem laickości, nowoczesności i dążenia do europejskości była dla wielu Turków policyjna pałka i armatka wodna.
Dziś, po 11 latach sprawowania niemal nieskrępowanych rządów, AKP, partia wyrastająca z korzeni religijnych, próbuje – z dużym powodzeniem – pogodzić demokrację z islamem, a kluczową rolę odrywa w tym procesie premier, oskarżany o autorytaryzm i ukryte dążenie do wprowadzenie islamskiej teokracji. Chusta na głowie parlametarzystek albo próba zamykania koedukacyjnych akademików traktowana jest jak wstęp do rządów opartych na szarijacie i daje zgrabne alibi podejrzliwej Europie. Niektórzy widzą w Erdoganie wroga Ojca Narodu, Mustafy Kemala Atatürka, ale w rzeczywistości to premier jest dziś głównym strażnikiem zdobyczy republiki i demokracji, w której uczestniczą nie tylko zeświecczone i bogate elity, ale też muzułmańskie społeczeństwo. To za czasów Erdogana Kurdowie uzyskują prawa, o których wcześniej mogli tylko marzyć w więzieniach. Kiedyś to policja i armia biły muzułmanów i Kurdów, dziś policja i armia służą Erdoganowi. Widać to było doskonale latem, kiedy na placu Taksim pałowała tysiące antyrządowych demonstrantów.
– Na szczęście demokracja w Turcji nie zależy od jednego człowieka – mówi mi Cengiz Aktar. Erdogan jest u władzy od ponad dekady. Jest zmęczony, wykazuje wszystkie objawy wypalenia politycznego. W Turcji trwa proces transformacji, bez Erdogana te przemiany nie byłyby możliwe. To również dzięki niemu społeczeństwo tureckie się otworzyło, Erdogan prawidłowo wykorzystywał proces negocjacji z Unią dla powiększenia sfery wolności w Turcji. Ogromną aktywność wykazuje w tej chwili tureckie społeczeństwo obywatelskie. I nikt nie jest w stanie tego zmienić, nawet potężny, choć dziś zmęczony premier Erdogan.
– Ale on wygląda na odmłodzonego! Właśnie otworzył tunel pod Bosforem, Turcja kwitnie.
Nie, to już nie jest Erdogan z 2004 czy 2005 roku. Dziś jego postać strasznie dzieli społeczeństwo tureckie i tak mocno podzielone. W sprawach najważniejszych, takich jak pokój z Kurdami, brakuje mu wyobraźni. Nie wie, jak z nimi negocjować, zresztą on w ogóle nie umie negocjować, to jest polityk, który albo daje, albo zabiera. Nie ma też realnego przeciwnika. Opozycja jest bardzo słaba, wygląda to tak, jakby Turcja zmierzała w stronę autokracji, w której każda decyzja jest podejmowana przez jednego człowieka.
Zielony Stambuł, gniewny Stambuł
A jeśli chodzi o gospodarkę? – nie ustępuję.
– Nie jest tak dobrze, jak się wydaje. Owszem, dzięki rządom Erdogana wielu ludziom żyje się lepiej, jest on głównym architektem społeczeństwa konsumpcyjnego, które stworzyliśmy w Turcji. Miał szczęście, jeśli chodzi o otoczenie międzynarodowe. Europa znalazła się w kryzysie, pieniądze szukały nowych, dobrych rynków. Turcy chcieli się bogacić i konsumować. Jednak rząd nie dokonał zmian strukturalnych w kraju. Turcja znalazła się dziś w pułapce kraju o średnich dochodach – 10–12 tysięcy dolarów na głowę mieszkańca rocznie – i będzie miała bardzo poważne kłopoty z wyjściem w tej pułapki. Są problemy strukturalne z rynkiem pracy, system podatkowy jest niejasny, skomplikowany, niezbędny jest napływ zagranicznego kapitału dla sfinansowania projektów rozwojowych. Według dostępnych prognoz wzrost gospodarczy nie przekroczy trzech procent, a Turcja potrzebuje znacznie więcej. Zobaczymy, jak zareaguje na to wszystko elektorat, zwłaszcza że zaczynają się pojawiać problemy społeczne, takie jak bezrobocie.
Pytam, co zostało z protestów w sprawie zamknięcia parku Gezi.
– To był punkt zwrotny. Potężny rząd się zorientował, że może zostać postawiony pod ścianą, ludzie przestali się bać. Jednak najważniejszą zdobyczą protestów na placu Taksim było wyniesienie na poziom ogólnospołeczny kwestii ekologicznych. W tej chwili w Turcji trwa ponad 100 protestów ekologicznych. Przed Gezi nikt o czymś takim nie słyszał, po raz pierwszy ekologia stała się sprawą narodową.
– W takim samym stopniu jak niesprawiedliwość społeczna, prześladowania polityczne Kurdów, wolność słowa, brutalność policji?
– Tak. Protesty w sprawie likwidacji parku Gezi zwróciły uwagę na zagrożenia związane z tym nieograniczonych wzrostem, który stał się udziałem tureckiej gospodarki. Rozwojem, który ma społeczne i ekologiczne konsekwencje.
90 lat po powstaniu republika turecka jest jednym z najbardziej fascynujących krajów na świecie. Cokolwiek myślą o niej Europejczycy – a myślenie to oparte jest głównie na ignorancji – współczesna Turcja udowadnia, że islamskie społeczeństwo nie jest skazane na życie ani w permanentnej nędzy, ani pod batogiem wspieranego przez Zachód dyktatora. Latem tego roku na placu Takism młodzi Turcy pokazali, jak ogromny potencjał tkwi w tym narodzie. Nie da się go zdławić za pomocą brutalności policji, znacznie lepiej dla wszystkich byłoby uwolnić tę energię, której Turcja tak bardzo potrzebuje.
Jeden ze studentów Kültür Üniversitesi w Stambule zapytany przeze mnie, dlaczego Europejczycy boją się Turcji, powiedział: – Boicie się nas, bo jesteśmy młodzi i zdolni. Jest nas wiele, jesteśmy coraz lepiej wykształceni i dobrze pracujemy. Wy jesteście starzy i w nic nie wierzycie. Dlatego się nas boicie.
I po co Turcji Unia Europejska?