Nie zgodziłam się, argumentując to tak, że nie widziałam spektaklu „Do Damaszku", nie wiem więc, czy dla Starego Teatru jest hańbą czy nie. Mimo to zaczęłam wnikać w tę sprawę, czytając wszystkie komentarze, jakie się pojawiły w związku z tymi wydarzeniami.
Pierwszy wprawił mnie w zadumę minister Bogdan Zdrojewski. Skoro obsadził Jana Klatę na stanowisku dyrektora, to trudno, żeby stał się nagle jego przeciwnikiem, dlatego nie dziwią mnie nagłówki: „Zdrojewski broni Klaty". Mnie dziwi tylko to, że minister potępia publiczność, a raczej jej zachowanie. Mówi: „Tego typu zachowania są niedopuszczalne".
Czy minister potępiłby tak samo okrzyki publiczności na spektaklu „Dziadów" Kazimierza Dejmka w sześćdziesiątym ósmym roku? Były wprawdzie entuzjastyczne, ale ingerowały w spektakl i, sądząc z późniejszych wypowiedzi reżysera, publiczność nadinterpretowała jego intencje. Czy gdyby Bogdan Zdrojewski był wtedy ministrem, dołączyłby do potępiających publiczność i nazwałby ją warchołami? Czy minister Zdrojewski dołączyłby do tych, którzy potępiali protesty publiczności wyklaskującej w czasie stanu wojennego łamistrajków aktorskiego bojkotu?
Publiczność jest żywym organizmem. Spotkanie z nią to odwieczne ryzyko aktorów.
Moje drugie zdumienie dotyczy artykułu Rafała Romanowskiego w „Gazecie Wyborczej". Pisze on: „To już nie jest teatr, w którym aktorzy w kostiumach z epoki odgrywają linearnie cały tekst »po bożemu«. (...) Tylko taki teatr skończył się już wiele lat temu, czyżby nikt z prawicowych obrońców tradycji tego nie zauważył?".