W poszukiwaniu polskiej Formy

Wybór między Polską wąsatych mieszkańców Podkarpacia a Polską młodych wykształconych mieszkańców wielkich ośrodków, przed jakim nieraz stawiają nas rzecznicy ?i entuzjaści tych ostatnich, jest fałszywy.

Publikacja: 24.01.2014 19:21

Red

Myślę czasem: zrozumieć duchowe dylematy naszego inteligenta to tyle, co ogarnąć i opisać przestrzeń rozpostartą pomiędzy dziełem kardynała Wyszyńskiego a dziełem Witolda Gombrowicza" – pisał w 1987 roku Adam Michnik. Jego tekst „Kłopot", z którego pochodzi ten cytat, jest ukrytą konstytucją intelektualną III RP. Rzeczywistość, w której żyjemy, opiera się na wyrażonej przez Michnika sugestii, że projekty Wyszyńskiego i Gombrowicza są przeciwstawne. Że nie da się połączyć tradycji i współczesności, religii i nowoczesności, konserwatyzmu i awangardy.

Alternatywa Michnika

Dzieło kardynała Stefana Wyszyńskiego nie jest jednak prostą negacją dzieła Witolda Gombrowicza, lecz jego kontynuacją i dopełnieniem. Wyszyński nie był wcale naiwnym poczciwcem, bezrefleksyjnie przywiązanym do tradycyjnych form, a Gombrowicz nie był wcale tanim demonem, radośnie niszczącym wszelkie postaci porządku. W istocie obaj żądali od Polaków tego samego: życia świadomego i poważnego, pełnego walki i pracy, odrzucenia odziedziczonych przesądów, podjęcia dziejowego wysiłku stworzenia się na nowo. Celem obu wielkich wychowawców była nowa Polska, tworzona wbrew saskiej tradycji i komunistycznej współczesności. Obaj pragnęli suwerennej Formy polskiej, przyjętej świadomie i z powagą, dającej wolność, tworzącej wspólnotę i nadającej jej moc. Różniło ich ostatecznie to, że jeden z nich znalazł poszukiwaną Formę w religii i tradycji, a drugi nie znalazł jej w ogóle. Obaj jednak doskonale by się zrozumieli, byli bowiem dziećmi tej samej nowoczesności.

III Rzeczpospolita opiera się więc na fatalnym nieporozumieniu. Wybierając Wyszyńskiego przeciwko Gombrowiczowi lub Gombrowicza przeciwko Wyszyńskiemu, dochodzimy do karykatur ich wielkich projektów. Dopóki więc nie ogarniemy na nowo stosunku między dziełem kardynała Stefana Wyszyńskiego a dziełem Witolda Gombrowicza, nie będziemy mogli wyjść z pułapki zastawionej przez Adama Michnika.

Dwudziestego drugiego października 1987 roku Leszek Kołakowski obchodził 60. urodziny. Z tej okazji jego przyjaciele i uczniowie wydali w Londynie książkę zawierającą ofiarowane mu artykuły. Swój tekst nadesłał także Adam Michnik, który dopiero co wyszedł z więzienia. Jego „Kłopot" z perspektywy ćwierćwiecza wydaje się bez mała proroctwem. Wyrażony w nim zwrot intelektualistów w postawie wobec Kościoła zapowiadał sojusz z postkomunistami i projekt polskiego liberalizmu, który na wiele lat określił kształt Trzeciej Rzeczpospolitej.

Michnik w „Kłopocie" dokonał w istocie bardzo prostego zabiegu: zastosował do sytuacji w Polsce w latach 80. pojęcia, które wprowadził Leszek Kołakowski do opisu sytuacji w Polsce w latach 60. Rozróżnienie Kołakowskiego na kapłanów i błaznów, odnoszące się pierwotnie do stalinistów i rewizjonistów, zostało przez Michnika zastosowane do katolików i libertyńskich inteligentów. Dziś – sugerował Michnik – katolicy stoją tam, gdzie kiedyś stali komuniści, laiccy libertyni stoją zaś tam, gdzie zawsze. Tak samo jak kiedyś nie należało ulegać totalitarnej pokusie komunizmu, tak dziś nie wolno ulegać pokusie nawrócenia na katolicyzm. Gdy bowiem inteligent polski „porzuci swój libertyński etos, wyrzeknie się autentyczności na rzecz identyfikacji z Kościołem katolickim", to „Polska pogrąży się w prowincjonalnym nacjonalizmie i odmętach ciemnej, plemiennej nienawiści".

„Kłopot" niósł radykalne przesłanie polityczne. Był to bodaj pierwszy wyraz wielkiej zmiany sojuszy, która doprowadziła do powstania Trzeciej RP. Dla części elit opozycyjnych niebezpiecznym wrogiem wolności przestawał być więdnący komunizm, a stawał się  rosnący w siłę katolicyzm. Dzięki tej pojęciowej zmianie możliwy był wiekopomny sojusz między częścią opozycji a częścią władzy. Tuż po publikacji eseju Michnika strona rządowa zaczęła sondować możliwość podjęcia rozmów z konstruktywną opozycją. Dalszą konsekwencją zwrotu były główne dogmaty polskiego liberalizmu – sprzeciw wobec dekomunizacji i lustracji oraz niechęć do wartości w życiu publicznym.

Od „Kłopotu" zaczęła się nie tylko intelektualna Trzecia RP, lecz także historia oporu przeciwko niej. Znakomity polemiczny tekst Ryszarda Legutki „Podzwonne dla błazna", opublikowany w  podziemiu w 1988 roku, zawierał właściwie wszystkie najważniejsze wątki dyskusji następnych 25 lat. Legutko wspominał w rozmowie z „Pressjami", że kiedyś dyskutował o „Kłopocie" na spotkaniu u krakowskich dominikanów. „Tam po raz pierwszy i ostatni spotkałem się z Michnikiem twarzą w twarz i zaraz się z nim pokłóciłem. Było źle i później już tak zostało". Podstawowym problemem tego tekstu – oceniał po latach Legutko – była „wulgarność myślenia", polegająca na „stosowaniu dualistycznych schematów myślenia". Rezultatem tego dualizmu jest podział na „dwie Polski, gdzie po jednej stronie są kołtuni, bolszewicy, endecki ciemnogród, mordercy prezydenta Narutowicza, antysemici, lustratorzy, targowiczanie, Radio Maryja, Jarosław Kaczyński, a po drugiej ? Europejczycy, pluralizm, Okrągły Stół, »Gazeta Wyborcza«, Czesław Kiszczak, Jerzy Urban i inne siły światła".  Podstawą tego niszczącego dualizmu było właśnie uznanie, że polski inteligent stoi przed fundamentalnym wyborem albo dziedzictwa Wyszyńskiego, albo dziedzictwa Gombrowicza.

Na czym miała polegać różnica między Wyszyńskim a Gombrowiczem? Michnik ujmował ją w następujący sposób: „Kardynał Wyszyński chciał utrwalić polski wzór kulturalny – był on dlań źródłem polskiej siły. Gombrowicz chciał ten wzór (»formę polską«) obnażyć i destruować – był on dla niego źródłem słabości Polaków". Różnica między nimi miała więc być prawdziwą sprzecznością: mieli oni mówić coś odwrotnego dokładnie o tym samym. W ten sposób zabetonowana została scena rozgrywki o duszę polską. Michnik nie zastanawiał się, czym był „polski wzór kulturalny" i czy różnił się czymś od „polskiej formy", nie badał, na czym polegało „utrwalanie" Wyszyńskiego i „destruowanie" Gombrowicza i czy na pewno były to odwrotne procesy. Wyszyński był dla niego po prostu konserwatywnym strażnikiem polskiej formy, a Gombrowicz – jej liberalnym krytykiem. Dylemat polskiego inteligenta u progu III RP polegał więc na tym, czy ma taktycznie przyłączyć się do stronnictwa kapłanów polskiej formy, czy też wytrwać w pełnieniu swojej błazeńskiej misji.

O żywotności alternatywy Michnika świadczy spektakl Gabriela Gietzky'ego na podstawie sztuki Rafała Kosewskiego „Polacy według tekstów Stefana kardynała Wyszyńskiego i Witolda Gombrowicza", wystawiony w 2011 roku w „Teatrze Polskim". Dwaj nasi mistrzowie, grani przez Radosława Krzyżowskiego i Olgierda Łukaszewicza, przez godzinę i kwadrans obrzucają się fragmentami swoich „Dzienników", nie znajdując żadnego wspólnego gruntu. Padający co chwilę na kolana prowincjonalny Wyszyński w dziwnej czapeczce i dumnie wyprostowany światowy Gombrowicz w lekkim gustownym płaszczu. Widz po zakończeniu spektaklu ma wrażenie, że był świadkiem wymiany zdań oszalałego mohera z wyluzowanym nastolatkiem, choć mówiących nienaturalnie długimi zdaniami. Polska rzeczywiście rozpada się tu z trzaskiem jak kromka suchego chleba.

Gęba Wyszyńskiego

Pierwszy fałsz alternatywy Michnika polega na uznaniu Stefana Wyszyńskiego za konserwatystę. Rzecz w tym, że Wyszyński nie miał czego konserwować. Potężna wizja katolickiego narodu zjednoczonego w walce z komunizmem była par excellence pobożnym życzeniem. Wyszyński i jego współpracownicy w bardzo trudnej sytuacji politycznej i społecznej sformułowali i zrealizowali szeroko zakrojony projekt tożsamościowy, którego celem była kreacja, wynalezienie polskiego ludowego katolicyzmu, a nie zachowanie kulturowego status quo. W tamtej sytuacji o wiele bardziej naturalne i konserwatywne byłyby wysiłki zachowania religijnego stanu posiadania, a nie ekspansja i prowokacyjna rywalizacja z instalowanym w Polsce komunizmem. Świetnie pokazał to kiedyś we „Frondzie" Nikodem Bończa-Tomaszewski. „Kościoły w innych krajach europejskich najczęściej wybierały strategię wycofania pod naporem totalitarnej agresji. Obecnie niektórzy uważają, że Kościół polski poszedł inną drogą, bo był niezwykle silny, ale tak naprawdę było odwrotnie. Decyzja Prymasa nie wynikała z siły Kościoła, lecz była jej źródłem" – pisał.

Godny najwyższego podziwu projekt Kardynała powiódł się i sformatował rzeczywistość, w której żyjemy. Nie był to jednak projekt konserwatywny, lecz zgoła konstruktywistyczny.

Widać to na przykład w Jasnogórskich Ślubach Narodu, napisanych przez Wyszyńskiego w więzieniu i odczytanych na Jasnej Górze w obecności miliona wiernych 26 sierpnia 1956 roku. Ten archaizowany tekst może wydawać się żywcem wyjęty z „Trans-Atlantyku" Gombrowicza. Nie jest to jednak skamielina saskiej mentalności, lecz świadomy pastisz, nawiązujący refleksyjnie i bynajmniej nie bezkrytycznie do sarmackiego projektu tożsamościowego. Przede wszystkim śluby skierowane były na przyszłość, a nie na przeszłość. Akt ten miał – podobnie jak gest króla Jana Kazimierza – tworzyć nową wspólnotę, a nie konserwować starą. Śluby w istocie były rozrachunkiem z przeszłością i teraźniejszością, rozdrapywaniem ran i rachunkiem sumienia, a nie wyrazem samozadowolenia. Kluczowym elementem była deklaracja walki z narodowymi wadami, które łatwo powiązać z tym, co piętnuje się często jako dziedzictwo sarmackie i romantyczne. Lenistwo, lekkomyślność, marnotrawstwo... – katalog wad sporządzony przez Wyszyńskiego nie różni się zasadniczo od wad piętnowanych przez Gombrowicza. Wreszcie Polska nazwana jest w  Ślubach „przednią strażą", czyli – dosłownie – awangardą chrześcijaństwa!

Taki obraz Wyszyńskiego w istotny sposób komplikuje jego stosunek do Gombrowicza. Wyszyński był takim samym nowoczesnym polskim inteligentem jak Gombrowicz, choć poszukiwania polskiej Formy zaprowadziły go o wiele dalej niż jego nieco młodszego kolegę.

Drugim fałszem alternatywy Michnika jest uznanie Witolda Gombrowicza za liberała. Stosunek Gombrowicza do Formy, do polskości i do religii, był o wiele bardziej skomplikowany, niż się zwykle wydaje. Uznanie, że chciał on po prostu „obnażyć i destruować" Formę, jest fatalnym nieporozumieniem, przed którym zresztą sam nieraz przestrzegał.

Prawdziwym przełomem w gombrowiczologii była rozprawa Michała Pawła Markowskiego sprzed dziesięciu lat. Markowski zwrócił uwagę na to, co dostrzega każdy nieuprzedzony czytelnik: Gombrowicz był przerażony nie tyle Formą, ile brakiem Formy. Jego bohaterowie cierpią straszliwe katusze z powodu utraty Formy, a nie z powodu uwięzienia w Formie. Jego twórczość była jak najdalsza od naiwnego odczytania, w którym chodzi po prostu o wyzwalanie się z opresywnych tożsamości. Praca Markowskiego, w której pełno odwołań do Freuda, Heideggera i Lacana, nie stała się jednak podstawą dla konserwatywnego odczytania Gombrowicza.

Pupa Gombrowicza

W tym samym czasie Dariusz Gawin zajął się na nowo stosunkiem pisarza do Polski. „Ostatnią rzeczą, jakiej mógł pragnąć Gombrowicz – pisał – było zarażenie Polaków alergią na polskość. W istocie zawsze, gdy atakuje tradycyjną polskość i polską formę, dąży nie tyle do jej unicestwienia, ile do jej pobudzenia i wzmocnienia".  Ironia i krytyka – dowodził Gawin – miały służyć zawsze wzmocnieniu pewnej siebie, suwerennej i twórczej polskości. „Nędza i klęska Gombrowicza" polega dziś na tym, że przyjęliśmy tylko jego negatywny program. „Zwyciężyło to, co miało pełnić rolę środka wiodącego do celu; sam cel jednak został zarzucony i zapomniany" – pisał Gawin.

Jakub Lubelski spróbował w ostatnim numerze „Teologii Politycznej" w podobny sposób na nowo postawić problem religii u Gombrowicza. W swoim szkicu po raz pierwszy szeroko wykorzystał nieznane listy Gombrowicza do siostry Ireny, „nowoczesnej katoliczki", jak pisał o niej Witold, zaangażowanej w środowisko Lasek. Gombrowicz – argumentował Lubelski – nie był wcale – jak zwykle się uważa – nauczycielem kpiny, szyderstwa i ironii. Jeśli kpił, szydził i ironizował, to nie z narodu czy religii, lecz z ich zwyrodniałych form. „Najczęściej – zauważa Lubelski – poddaje krytyce katolicyzm realny, empiryczny, polski katolicyzm kościółkowo-kruchtowy, kołtuński i sam Kościół zawstydzający. Czy Gombrowicz był wrogiem katolicyzmu i wiary? Ależ skąd". Lubelski, zbierając wypowiedzi Gombrowicza o religii, kreśli jego zupełnie nieznany obraz. „Gombrowicz zmagający się z brakiem wyższego punktu odniesienia, Gombrowicz zdający sobie sprawę z braku łaski wiary i najwyraźniej cierpiący, zasysający, Gombrowicz, którego kontemplacja natury prowadzi do poszukiwania Stwórcy, wreszcie Gombrowicz wysoko stawiający wierzącym poprzeczkę zarówno na polu osobistej uczciwości, jak i na polu intelektualnym – już sama lektura »Dziennika« prowadzi w innym kierunku, niż próbują nas wieść ci, którzy głoszą Gombrowiczowy cynizm, a nawet ateizm". Program zarysowany przez Lubelskiego został systematycznie rozwinięty przez Łukasza Tischnera w jego wydanej niedawno monografii „Gombrowicza milczenie o Bogu".

Obraz Gombrowicza, jaki wyłania się z tych nowych interpretacji, zupełnie nie przystaje do pupy, jaką zrobili mu peerelowscy komentatorzy. Sam Gombrowicz pisał zresztą o sobie: „Nie róbcie ze mnie taniego demona. Ja będę po stronie porządku ludzkiego (i nawet po stronie Boga, choć nie wierzę) aż do końca moich dni; także umierając". Nie był on oczywiście poczciwym Polakiem-katolikiem, ale nie był też jego prostym odwróceniem. Taki Gombrowicz zupełnie nie nadaje się na patrona błazeńskich intelektualistów. Taki Gombrowicz zupełnie nie nadaje się, by przeciwstawiać go Wyszyńskiemu.

Przed laty Andrzej Horubała w słynnej „Sztafecie szyderców" argumentował, że Gombrowicz był największym pisarzem Peerelu. „Był patronem peerelowskich literatów i krytyków, natchnieniem i uzasadnieniem ich wolt ideowych, twórcą niewolniczego chichotu, fałszerzem świadomości i dostarczycielem alibi". Nasi literaci i krytycy czytali go w kontekście krajowych dyskusji, a przede wszystkim – w kontekście swojego zaangażowania w komunizm. Dlatego dotarł do nas Gombrowicz przefiltrowany przez ich doświadczenie. „Gombrowicz peerelowski – dodawał Horubała – to Gombrowicz zafałszowany. Ale na razie tylko taki jest opisany, tylko taki dostępny, taki oddziałuje na powszechną świadomość".

Zadanie naszych czasów

Nie ulega wątpliwości, że Gombrowicz jest też największym pisarzem III RP. Dziś czytamy go w kontekście krajowych sporów o polskość i religię, szukamy w nim usprawiedliwienia dla własnego niezaangażowania i własnych słabości. Mało tego, w wyniku zdumiewającego utożsamienia komunizmu z katolicyzmem nasz współczesny Gombrowicz nie różni się od Gombrowicza peerelowskiego. W ten sposób wielki pisarz stał się kolejny raz ofiarą naszych marnych czasów. Jego potężne dzieło zostało brutalnie zinstrumentalizowane przez liberalnych ironistów, uważających się za jego spadkobierców. Instrumentalizacja ta przyjęła szczególnie odrażający charakter po katastrofie smoleńskiej i wydarzeniach na Krakowskim Przedmieściu. Opublikowany przez filozofa Cezarego Wodzińskiego „List do Janusza Palikota", pełen odwołań do Gombrowicza i Kołakowskiego, osobiście uważam za pomnik duchowego ubóstwa, intelektualnego prostactwa i politycznego lizusostwa naszych czasów.

Dziś powinniśmy spróbować przeczytać Gombrowicza na nowo. Nie musimy przecież w końcu się określać ani wobec realnego zagrożenia stalinizmu, ani wobec wyimaginowanej groźby teokracji. Jakub Lubelski pisał: „Moje pokolenie w zetknięciu z Gombrowiczem otrzymuje szereg szczególnych zadań. Przemyślenie swej wiary w wymiarze indywidualnym, jak i zbiorowym. Odnowienie kategorii wybitności w spojrzeniu na kulturę. I po trzecie wreszcie – przeciwstawienie się, utrwalanemu z zadziwiającym wysiłkiem, podziałowi polskiej kultury na »nurt gombrowiczowski« i »nurt Wyszyńskiego«". ?To ostatnie zadanie wydaje się szczególnie pociągające. Ile wspólnego mają Wyszyński i Gombrowicz? Ile jest Gombrowicza w Wyszyńskim, a ile Wyszyńskiego w Gombrowiczu? Pytanie o ich stosunek do siebie jest w istocie pytaniem o polską formułę nowoczesności, czerpiącą inspiracje z tradycji i religii. Obaj oni bowiem uważali, że Polacy muszą przeżyć nowoczesność po polsku, nie rezygnując z polskiego dziedzictwa, choć traktując je refleksyjnie i z dystansem.

Pytanie o stosunek Wyszyńskiego i Gombrowicza jest też pytaniem o kształt III Rzeczpospolitej. Jak wyglądałaby Polska, gdybyśmy zrozumieli, że religia może być fundamentem nowoczesności, że tradycja może kształtować współczesność, że konserwatyzm może być awangardowy?

Dlatego myślę czasem: zrozumieć duchowe zadanie naszego inteligenta to tyle, co ogarnąć i opisać bliskość dzieła kardynała Wyszyńskiego i dzieła Witolda Gombrowicza.

Autor jest filozofem i socjologiem, redaktorem naczelnym kwartalnika „Pressje". Wkrótce ukaże się numer tego pisma poświęcony wspólnemu dziedzictwu Wyszyńskiego i Gombrowicza

Myślę czasem: zrozumieć duchowe dylematy naszego inteligenta to tyle, co ogarnąć i opisać przestrzeń rozpostartą pomiędzy dziełem kardynała Wyszyńskiego a dziełem Witolda Gombrowicza" – pisał w 1987 roku Adam Michnik. Jego tekst „Kłopot", z którego pochodzi ten cytat, jest ukrytą konstytucją intelektualną III RP. Rzeczywistość, w której żyjemy, opiera się na wyrażonej przez Michnika sugestii, że projekty Wyszyńskiego i Gombrowicza są przeciwstawne. Że nie da się połączyć tradycji i współczesności, religii i nowoczesności, konserwatyzmu i awangardy.

Alternatywa Michnika

Dzieło kardynała Stefana Wyszyńskiego nie jest jednak prostą negacją dzieła Witolda Gombrowicza, lecz jego kontynuacją i dopełnieniem. Wyszyński nie był wcale naiwnym poczciwcem, bezrefleksyjnie przywiązanym do tradycyjnych form, a Gombrowicz nie był wcale tanim demonem, radośnie niszczącym wszelkie postaci porządku. W istocie obaj żądali od Polaków tego samego: życia świadomego i poważnego, pełnego walki i pracy, odrzucenia odziedziczonych przesądów, podjęcia dziejowego wysiłku stworzenia się na nowo. Celem obu wielkich wychowawców była nowa Polska, tworzona wbrew saskiej tradycji i komunistycznej współczesności. Obaj pragnęli suwerennej Formy polskiej, przyjętej świadomie i z powagą, dającej wolność, tworzącej wspólnotę i nadającej jej moc. Różniło ich ostatecznie to, że jeden z nich znalazł poszukiwaną Formę w religii i tradycji, a drugi nie znalazł jej w ogóle. Obaj jednak doskonale by się zrozumieli, byli bowiem dziećmi tej samej nowoczesności.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą