Pochodna kultury
Ale kwestia fałszu tego doktorskiego, szlachetnego ślubowania leży gdzieś głębiej – wcześniej, nie tylko w złośliwym, słusznie złośliwym profesorskim zestawieniu pogoni za „marnym zyskiem" z wyścigiem na punkty do ewaluacji. Trochę na podobieństwo spożywania wigilii i śpiewania tradycyjnych kolęd w neopogańskich domostwach współczesnych dla „zachowania tradycji", ale z całkowitą utratą jej znaczenia, zasadniczego, religijnego sensu. Słucham kwestii o „blasku prawdy", od której miałoby zależeć dobro, i myślę sobie, o czym ślubowanie to mówi dzisiaj, kiedy zarówno „dobro", jak i „prawda" są pojęciami najbardziej zawzięcie dyskutowanymi. Czyje dobro? Jaka prawda? Jakie dobro? Czyja prawda? To przecież pytania, które wypełniają sale akademickie, takie jak ta, już od kilkudziesięciu przynajmniej lat, a może właściwie już od renesansowego, a może dopiero od oświeceniowego, niekoniecznie tylko postnietzscheańskiego, przewrotu.
Z rotą ślubowania doktorskiego może wszak być tak jak z przysięgą na wierność Armii Radzieckiej, której domagała się służba w Ludowym Wojsku Polskim. Ilu z dzisiejszych doktorantów wie, co mówi, kiedy wypowiada uroczyste słowa, a ilu nie wie, co mówi, nie tylko dlatego, że nie zna łaciny (są tłumaczenia!), ale dlatego też, że nie do końca rozumie znaczenie pojęć, które wypowiada?
„Uczyńmy naszą konferencję międzynarodową". „Czy mogłabym wygłosić referat na naszej krajowej konferencji po angielsku? Bardziej jest punktowane wystąpienie w obcym języku". „Czy jest sens publikować w tym roku? Mam już wystarczającą liczbę punktów". „Czy dostałeś już ten grant? Możesz mnie dopisać?". „Czy zdążyłeś na czas wypełnić efekty kształcenia i opisałeś kryteria oceny, żeby student, który udaje sam przed sobą, rodziną i resztą świata, że studiuje, zrozumiał, dlaczego nie zaliczył egzaminu?".
Uniwersytet jest pochodną kultury, jest jakby jej emanacją. Czym innym był uniwersytet średniowieczny, czym innym uniwersytet w okresie renesansu, odmienną funkcję miał w oświeceniu, a jeszcze inaczej przedstawiał się w dobie Encyclopaedia Britannica. Na każdym etapie miał swoich bohaterów, swoje postaci, typy, wzory. W średniowieczu niech to będzie pochylający się nad Tomaszowymi traktatami mnich, w renesansie erazmiański uczony głupiec, w oświeceniu to raczej ktoś na kształt wykładowcy z któregoś z uniwersytetów górzystej Szkocji niż jakiś domorosły salonowy myśliciel francuski dysponujący wyszukanym stylem, ten z Encyclopaedia Britannica równie dobrze może być wykładowcą akademickim w tużurku z któregoś z uniwersytetów w Niemczech, kierujący się wiarą w powszechną racjonalność rodzaju ludzkiego. Opisał te typy – czy też formy albo i bohaterów dociekań naukowych – przenikliwie i wszechstronnie Alasdair MacIntyre w swojej wielkiej pracy „Trzy antagonistyczne wersje dociekań moralnych: Encyklopedia, Genealogia i Tradycja". Kto jest bohaterem dzisiejszego, liberalnego czy może postliberalnego uniwersytetu, jego postacią centralną, wzorem, archetypem? Nie jest łatwa odpowiedź na to pytanie. Określiłbym tę postać, tego bohatera współczesnego uniwersytetu niejako ?w dwóch wymiarach.
Badacz wyzwolony
Jedno oblicze tej postaci ma wymiar krytyczny: to ktoś, kto zacięcie broni swojej wolności badawczej. Ten „bohater" doprowadził do tego, że uniwersytet w liberalnych, postnowoczesnych czasach, uciekając jak od zarazy od wszelkich zewnętrznych wobec dociekań badawczych założeń w imię wolności badań naukowych, utracił swoją zasadę porządkującą. Stał się przypadkowym chaosem indywidualnych poszukiwań, którymi nie rządzi nie tylko i nie tyle żadna całościująca wizja wiedzy napędzana nadzieją wspólnego (universitas) dochodzenia do poznania, ile specjalizacja i zadeklarowana autonomiczność osobnych, indywidualnych dociekań, która traktuje wszelkie proponowane czy postulowane całościujące perspektywy postrzegania świata jako zamach na wolność badawczą.
Cenę za tę, rzekomą, jak się zaraz okaże, wolność uniwersytet zapłacił sporą: stał się – zdaniem MacIntyre'a – jedną z instytucji podrzędnych. Sądzono – naiwnie i niebezpiecznie – że „jeśli uwolni się [metody i procedury] od zewnętrznych ograniczeń, a przede wszystkim od ograniczeń narzucanych przez testy moralne i religijne, wówczas będą one generowały nie tylko postęp w zakresie badania, lecz także zgodę wszystkich osób racjonalnych – w kwestii tego, co stanowi racjonalnie uzasadnione konkluzje takiego badania. Z tej liberalnej perspektywy narzucenie jakichkolwiek założeń, które należy przyjąć w charakterze koniecznego warunku badania – było po prostu błędem, błędem rodzącym arbitralne ograniczenia wolności opinii".