W życiu codziennym jest to przynajmniej trudne. W Second Life – normalne. Pan X, bo jego mam na myśli, żył właśnie w ten sposób; za dnia robił interesy, poruszał się czarnym merolem po mieście, a wieczorami wcielał się w osobę niejakiej Donny Black i czarował w wirtualnych knajpach latynoskich przystojniaków. Gdy już kogoś wyłowił, grzał z nim do nocnego klubu; na początek drinki, tańce, a potem... jak to mówią, seks niewykluczony. Wszystko w Second Life. Pan X o swoim awatarze właściwie nikomu nie mówił. Była to jego najściślej chroniona tajemnica. Mało kto miał i do dziś ma świadomość, że X występował w dwóch wersjach: osobistej i wirtualnym alter ego. Trudno nawet byłoby to wymyślić. Bo Donna to elegancka, pociągająca kobieta. Wciąż samotna, ale jeszcze atrakcyjna. Do tego bezpruderyjna, by nie powiedzieć łatwa. W Second Life porusza się, mocno kręcąc biodrami. Jest zadbana, zamożna, inteligentna. Pan X też jest (był?) zamożny, inteligentny, a jedyną kobietą w jego życiu była dotąd jego mama. Starsza, siwiuteńka i fantastyczna w kuchni, co zresztą było widać po panu X na co dzień. Kiedyś randkował w realu, ale teraz mówi, że już nie ma takiej potrzeby. Donna Black zaspokaja jego potrzeby w stosunku do kobiet w stu procentach. Może nawet w stu pięćdziesięciu.
Jak to możliwe? – spytałem go kiedyś, gdy już zdecydował się ujawnić mi swoją tajemnicę. – Wiesz, ja po prostu nie lubię kobiet w realu. Są kosztowne i zajmują czas. Trzeba je adorować. Kupować kwiaty. Znosić ich kaprysy. Z Donną jest inaczej. Wchodzę do sieci i Donna jest na zawołanie.
Cały felieton w Plusie Minusie
Tu w sobotę można kupić elektroniczne wydanie
„Rzeczpospolitej" z Plusem Minusem