Pogrzeby bez polskich flag

Kostenko, Polański, Dziewulski. Na Majdanie zginęli też ludzie o polsko brzmiących nazwiskach, choć precyzyjne ustalenie ich narodowości nie jest wcale takie proste.

Publikacja: 07.03.2014 10:21

Namiot polskich obserwatorów z Fundacji Otwarty Dialog na Majdanie: ci na szczęście wrócili cało

Namiot polskich obserwatorów z Fundacji Otwarty Dialog na Majdanie: ci na szczęście wrócili cało

Foto: Fundacja Otwarty Dialog

Polaków – mówiąc precyzyjnie: ludzi z polską krwią w żyłach, bo nie wszyscy muszą być posiadaczami paszportów z orłem w koronie czy choćby Karty Polaka – na Majdanie było wielu. Nie chodzi o dziennikarzy czy wolontariuszy, ale o miejscowych, którzy z wielu zakątków Ukrainy ruszyli na Kijów, aby tam być i bić się o wolność swoją i kraju.

Przede wszystkim była to liczna grupa Polaków spod Lwowa, z Podola i środkowej Ukrainy – mieszkają tam przecież tysiące naszych – ale widziano również kogoś ze wschodu i Krymu. Aktywnie wspierali protesty: chodzili na wiece z biało-czerwonymi flagami, modlili się, budowali barykady. Zgłaszali się też do służby w samoobronie, aby walczyć. Ilu się zaciągnęło, ilu zginęło? Nie wiadomo.

Ambasada Polska ani rozsiane po kraju konsulaty nie prowadzą takich spisów, bo nie było i nie ma na to czasu. Sytuacja wciąż jest napięta. Uprzejmie odsyłają więc na stronę internetową Radia Svoboda z listą wszystkich ofiar i ich krótkimi sylwetkami. Można tam przeczytać, że ktoś kształcił się w Polsce (doktorat w PAN) czy też wściekły mąż wysłał żonę na polskie saksy, do czego doprowadziła ukraińska nędza, przeciwko której stanął właśnie na Majdanie – i poległ.

Witryna Svobody per „Polak" pisze tylko o Igorze Kostence, 22-letnim dziennikarzu sportowym ze Lwowa (lubił miejscowy klub piłkarski Karpaty, a także biatlon i Formułę 1), studencie geografii z Uniwersytetu Lwowskiego, aktywnym wikipedyście ukraińskiej wersji tej strony. Słowem – uśmiechniętym chłopaku spod Tarnopola, który został trafiony w głowę i klatkę piersiową. Czy rzeczywiście był Polakiem? Portale społecznościowe, gdzie dzisiaj każdy szanujący się student chce zaznaczyć swą obecność, milczą na ten temat. – Nie było to badane, ale postaramy się wrócić do wątku. Wymaga to jednak czasu i zaangażowania rodziny – mówi Marcin Zieniewicz, zastępca konsula generalnego we Lwowie. Uczula on jednak, że Kostenko na pewno nie należał do zadeklarowanych Polaków mieszkających tutaj z dziada pradziada, bo wtedy o sprawie byłoby głośno. Może więc polskie korzenie były luźniejsze albo nie było ich wcale? Informacji Radia Svoboda nie sposób potwierdzić, ale w kilku innych miejscach można uzupełnić zestawienie zmarłych o polskie wątki.

Leonid, czyli Leon

Polańscy to prosta rodzina: prababcia pracowała u państwa w gospodarstwie, pradziadek był koniuszym. Z Polski – choć dzisiaj nikt nie pamięta dokładnie skąd, a nie ma jak sprawdzić – pochodził dziadek Grzegorz Polański. Do korzeni nie przyznawał się często, żeby uniknąć prześladowań ze strony komunistów, ale po cichu mówił, że on Lach. Zamieszkał w Żmerynce pod Winnicą – to sam środek kraju. Pisał wiersze, fotografował przyrodę, malował pejzaże. Chwalił bogatą ziemię, przyjaznych ludzi.

Jego Ukraina była „podobna do raju". Na święta wywieszał żółto-błękitny proporzec, choć ludzie dookoła woleli czerwone flagi na sowiecką modłę. Jednak dla niego liczyła się wolność – kraju i własna – a „Rosja to przecież garb Ukrainy". To dlatego dziadek Polański udzielał się społecznie. Chodził na mityngi, drukował tajne gazety. – Ukraina ma dla siebie rozkwitać, nie obcych – powtarzał. Nic dziwnego, że pięcioro dzieci brało z niego przykład.

Był szoferem karetki, zarabiał marnie, więc dom w sadku wiśniowym stary Polański zbudował własnymi siłami. Jego córka Ludmiła wyszła za mąż za Ukraińca – katolika, nie prawosławnego – i zamieszkali tuż obok dziadka, przez płot dzieliła ich jedynie furtka. Została przy nazwisku Polański i urodziła córkę Julię oraz synów Leona i Grzegorza. W domu mówiło się po ukraińsku, w szkole uczyło po rosyjsku. Polski? Dzieci przy matce uczyły się stawiać litery tak różne od bukw, pomagały też gazety i książki rozdawane w jedynym w Żmerynce kościele katolickim.

Byli zatem Polakami czy Ukraińcami? – To pytanie wciąż sobie zadajemy. Łączymy tradycje polskie i ukraińskie. Obydwie są nasze i nic nie możemy zgubić – opowiada Julia Polańska. Dobrze pamięta, jak mama woziła ich (tata nie jeździł, bo na Ukrainie trzymała go praca) do Polski na pielgrzymki do Częstochowy, bo iść z samej Żmerynki byłoby trochę daleko. Odwiedzali też szopki świąteczne w kościołach.

Tata był stolarzem, matka przedszkolanką. Odpowiedzialność za rodzeństwo spoczywała na najstarszej Julii. Opiekowała się braćmi, ale oni jak to chłopcy – po szkole książki w kąt i na podwórko bez obiadu i przebrania się. Trudno było ich upilnować. Młodszy był spokojny, ale starszy Leon – zwany Lończykiem – to żywe srebro nie do okiełznania. Wołali na niego Lończik-ponczik, czyli pączek, którymi się zajadał. Lubił też jajka i notorycznie wykradał je kurom, choć miał na nie alergię. Druga jego ksywka to „Koparka", bo jak dorósł, to raz wykopał dół na trzy metry szeroki i trzy metry głęboki, z którego nie mógł się potem wydostać! Zawsze chciał być pierwszy, silniejszy, najlepszy. I był, bo uprawiał sport i miał krzepę.

Ale ksiądz ze Żmerynki zauważył niedawno, że Leon narodził się z mieczem w ręku – ale nie do walki, lecz zaprowadzania sprawiedliwości. Zawsze szukał porozumienia, wchodził między bijących się i ich godził.

Leon (z ukraińskiego mówili Leonid) urodził się 24 października 1975 r. Miał więc 38 lat i wiele energii w sobie, choć dojrzały wiek dawał o sobie znać – ciemne włosy wyraźnie się przerzedziły i tworzyły zakola. Ludzie w Żmerynce wspominają, że był spokojnym, zrównoważonym, uprzejmym, wesołym, dobrodusznym i czułym człowiekiem, który zawsze chętnie pomagał ludziom i nigdy nikomu nie odmawiał. Wygląda to na pośmiertną laurkę, ale taka widać prawda. Nic dziwnego – rodzice wychowywali Lończika, opierając się na wartościach religijnych, sami chodzili do kościoła św. Aleksego w Żmerynce, co musiało wpłynąć na charakter syna. Leon wierzył w Boga, pomagał przy remoncie kościoła. Ostatnio jednak wadził się z Nim, zastanawiał się, dużo czytał, modlił. Miał przyjaciół z Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, baptystów. To dlatego podczas jego pogrzebu na katolickim cmentarzu w Żmerynce pojawił się ewangelicki pastor.

Potem zadzwonię

Po szkole Lończik wstąpił do Wyższej Szkoły Zawodowej i zdobył zawód stolarza. Pracował w firmie remontującej tory kolejowe w Żmerynce. Dwa lata temu przeniósł się do Kijowa, gdzie wykonywał podobną pracę. Marzenie: uzbierać na szkołę dla dzieci – syna Edwarda (uczeń V klasy) i córki Oleny (II klasa) – które uwielbiał. Zawsze, jak wracał z Kijowa, a to komórkę kupił, a to rower zafundował, a to ubrania przywiózł. Z tęsknoty chciał jednak wrócić do Żmerynki. Na wyjeździe imał się prac dorywczych, pracował na różne zmiany, mógł więc udzielać się społecznie.

W wolnym czasie zaangażował się na Majdanie. Koledzy z pracy pytali: po co? – A kto pójdzie? Kto wyswobodzi Ukrainę od możnowładców? – odpowiadał pytaniem. Zresztą mówił, że nikt nie będzie strzelać, bo to pokojowa akcja. – Kulturnie, mirnie – relacjonował przez telefon. I gdy się zaczęło, przystąpił na ochotnika do jednej z sotni.

Poszedł na barykady, gdzie walczył dzielnie, ale przed snajperem nie uciekniesz. Lończika zastrzelono w czarny czwartek, 20 lutego, gdy Berkut urządził krwawe polowanie na ludzi. Młodszy brat Grzegorz wspomina, że jakiś czas przed śmiercią rozmawiał z nim przez komórkę i Lończik powiedział: „Poczekaj, atakują nas, potem zadzwonię". Nie zadzwonił, rozłączył się na zawsze. Pozostawił rodzinę na rzecz Niebiańskiej Sotni.

Dzień później, w jeszcze czarniejszy piątek, do Julii zadzwonił nieznany numer. Czy zna Leonida Piotrowicza Polańskiego? No przecież, że zna, toż to brat rodzony. Ale czy na pewno on? Mówili, że był w wieku 35 lat, a Lończik miał przecież 38, więc może to jednak nie on i tylko przypadkowa zbieżność nazwisk? Julia zadzwoniła do najmłodszego w rodzeństwie Grzegorza. Sama nie mogła jechać do Kijowa, bo ma małe dziecko, ale brat mógł i wyruszył. Potwierdził wszystko. Do tej pory nie wierzyła, ale potem trzęsła się cała w sobie, aż się zaczęła martwić o dziecko, które czuło niepokój i płakało. Zamknęła się jak w skorupce, którą z czasem zaczęli kruszyć ludzie. Dzwonili i prosili, aby dała zgodę na to, by pisać o Leonie, bo on „narodnyj gieroj". Julia takiej reakcji i takiej dobroci się nie spodziewała. Ludzie wciąż dzwonią, pocieszają, przysyłają dary, a teraz jeszcze pan redaktor z Warszawy.

Pogrzeb bohatera odbył się w Żmerynce. Domy i ulice przytulają się tam do torów kolejowych i trasy szybkiego ruchu, więc w niedzielę, gdy w samo południe przez miasteczko szedł kondukt żałobny złożony z kilkuset osób, w powietrzu hałas pociągów i samochodów mieszał się z dzwonami w kościele i cerkwiach.

Najpierw w otwartej trumnie Lończik był niesiony na barkach mężczyzn, w ten sposób pożegnał się ze Żmerynką podczas ostatniego spaceru. Za trumną rozpostarta była długa żółto-niebieska flaga, za nią szli ludzie z kwiatami. Były jeszcze fioletowe opaski na ramionach żałobników. Polskich barw nie zanotowano – poza wieńcem przedstawicieli polskiego konsulatu w Winnicy, którzy złożyli białe i czerwone kwiaty przepasane takąż wstęgą.

Czemu? – Nie pomyślałam. Duchem byłam gdzie indziej, dusza i serce mi się rwały – opowiada Julia Polańska. Liturgii przewodniczył oblat ojciec Rafał, na grób Lończika wciąż przychodzą ludzie.

– Nawet z Majdanu przyjechali, ale w ich mniemaniu chowali swojego. Może Polański nikomu nie mówił o pochodzeniu i zginął w świadomości ludzi jako Ukrainiec? – zastanawiają się w konsulacie. A może chodziło też o zapobiegliwość przed prowokacjami i dlatego zabrakło polskich symboli? W Żmerynce było spokojnie, ale tuż obok w Winnicy rozrabiały w tym czasie nasłane tituszki, które były neutralizowane przez obywatelskie patrole pilnujące porządku i tego, by w okolicy – także Żmerynce – nikt nie gromadził broni. A może zmarły jednak nie był Polakiem? Konsul generalny Krzysztof Świderek przyznaje, że informację o pochodzeniu przekazała prezes polskiej organizacji, gdzie ten działał, więc o pomyłce nie może być mowy. Tatiana Sołowiowa ze Związku Polaków na Ukrainie w Żmerynce rzeczywiście potwierdza narodowość Polańskiego. – Jesteśmy Polakami – powtarza Julia Polańska, siostra zabitego.

Delikatne sprawy

W wielu przypadkach pozostają wątpliwości – nie udało się potwierdzić, że na Majdanie zginął też Polak z okolic miasta Chmielnicki, dyplomaci wciąż prowadzą dochodzenie w tej sprawie. – Pochodzenie i jasna deklaracja, czy ja Ukrainiec, Polak, Rosjanin czy Białorusin – to delikatna kwestia. Nie wszystkie rodziny chcą się opowiadać, kim są, zwłaszcza teraz, gdy ból po śmierci jest ogromny i nie czas na wikłanie się w spory narodowościowe – mówi konsul Świderek.

A jest i „szara strefa" składająca się z takich, którzy odkopali w pochodzeniu dziadka lub babcię z Polski, ale uczynili to ze względów koniunkturalnych, bo liczą na pomoc z nowej ojczyzny, chcą zdobyć dofinansowanie, a może wyjazd na studia? Przydałaby się im też Karta Polaka jako przepustka do Europy. To generuje tylko konflikt ze starymi Polakami, tradycyjnie i historycznie należącymi do polskich środowisk. Ale regułą niestety jest to, że wielu Polaków płynnie przechodzi w ukraińskość.

Ilu mamy więc rodaków na Ukrainie? Nie wiadomo. Albo inaczej: na pewno więcej, niż podaje władza. Z powszechnego spisu ludności w 2001 r. wynika, że liczba Polaków na Ukrainie wynosi 145 tys., co daje 0,3 proc. populacji kraju (czyli mniej niż Białorusini, Mołdawianie, Tatarzy Krymscy, Bułgarzy i tylko ciut więcej niż Żydzi!). Bzdura, choć wyników ostatecznych też ustalić nie sposób. Ale przedstawiciele Związku Polaków na Ukrainie wyliczają, że – bazując na danych własnych, organizacji społecznych, kulturalnych i oświatowych, ale przede wszystkim Kościoła katolickiego, którego wyznawcami są przede wszystkim Polacy – na Ukrainie może być nas ponad 2 mln! A to nie jest 0,3 proc., tylko ponad 4 proc. populacji. Urzędnicy robiący spis przyznawali jednak, że jego wyniki były uzgadniane z władzami i lepiej było zaniżać liczbę Polaków, co miało cementować jedność ukraińskiego społeczeństwa, a także osłabiać potencjalną moc narodowych środowisk.

Dlatego tak trudny może być właśnie przypadek Mikołaja Dziewulskiego ze wsi Szepetówka, która w czasie wojny stanowiła ostatnią stację kolejową dla polskich oficerów w drodze do Katynia.

Dziewulski też jest sprawdzany przez dyplomatów, ale wygląda na to, że nawet jeśli był polskiego pochodzenia, to tego nie eksponował – to właśnie są te delikatne sprawy narodowościowe.

Radio Svoboda w dossier pisze o nim, że miał 56 lat, był nauczycielem geografii i biologii. Brał udział w życiu publicznym i politycznym swojego regionu, został nawet wybrany na zastępcę rady miasta w latach 90. Znajomi mówią, że swój wysiłek kierował na patriotyczne wychowanie młodzieży, które jest ważne zwłaszcza w tak trudnym czasie, gdy nie można stać z boku i tylko patrzeć. Patriotyzm pojmował jednak po ukraińsku, nie po polsku. I ruszył do boju. Został zastrzelony 20 lutego, wtedy kiedy Polański. Może nawet stali ramię w ramię na barykadzie?

Szczeniaki na ręku

Ciekawy jest życiorys zastrzelonego w Kijowie Michała Żyźniewskiego, w zbiałoruszczonej wersji – Michaił Žyznieuski, bo miał takie obywatelstwo. Pochodził z Homla w południowo-wschodniej Białorusi. W 2005 r. po przyjeździe na Ukrainę mieszkał w mieścinie Biała Cerkiew pod Kijowem. Od początku protestów na Majdanie zamieszkał w miasteczku namiotowym i należał do samoobrony. Walczył. 26 stycznia skończyłby 26 lat, ale kilka dni wcześniej snajper trafił go kulą w serce i Żyźniewski stał się drugą ofiarą śmiertelną tragicznych wydarzeń. Padł, jak stał: w zwykłym swetrze i jeszcze zwyklejszej kurtce.

Po śmierci chłopaka w prawosławnym soborze św. Michała zostało odprawione nabożeństwo żałobne za jego duszę, potem trumna z powstańcem została przeniesiona na Majdan, gdzie zgromadzeni ludzie mogli pożegnać tego, który wspierał ich dążenie do wolności. Pamięć zabitego uczcili też mieszkańcy Białej Cerkwi, ale Żyźniewski został pochowany w rodzinnym Homlu. Wiosną i tak planował wrócić na Białoruś.

Portal katolicki Fronda.pl zachłysnął się polskimi korzeniami Żyźniewskiego. Ba, miał się on wywodzić ze znanego rodu, który wcześniej brał udział w powstaniu styczniowym w 1863 r., wojnie z Rosją w 1920 r. i Niemcami w 1939 r. Żyźniewscy wierzyli w słowa marszałka Józefa Piłsudskiego, by bronić niepodległej Ukrainy, ponieważ bez niej nie ma niepodległej Polski! Ani chybi bohater dwóch, a nawet trzech narodów.

Szkopuł w tym, że niepodległa Ukraina i Białoruś – jak najbardziej tak, ale Polska już niekoniecznie... Tak ripostował portal narodowców Kronikanarodowa.pl, pisząc, że Żyźniewski – zwolennik Władimira Kliczki, brata Witalija – był członkiem ukraińskiego radykalnego ugrupowania UNA (Ukraińskie Zgromadzenie Narodowe), gdzie działał pod pseudonimem Loki. W sieci ostały się jego zdjęcia w mundurze UNSO (Ukraińska Narodowa Samoobrona), które stanowi zbrojne ramię UNA, odwołujące się do tradycji UPA. Do znalezienia są też fotografie Żyźniewskiego w nieoznakowanym stroju bojowym z dwoma szczeniakami na rękach.

* * *

Puenta jest oczywista i pewnie można ją sobie darować, ale czasem trzeba mówić głośno i prosto w twarz, by słowa wybrzmiały do ostatniej litery. Oby jak najmniej ludzi, w tym polskiego pochodzenia czy jakiegokolwiek innego, zginęło w dalszej części ukraińskiego konfliktu, który choć na Majdanie już się zakończył, to trwa dalej na południu i wschodzie kraju. Żadne życie nie jest warte realizacji wielkomocarstwowych ambicji Władimira Putina – może poza jego własnym.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy