Reklama

„Situation Room. Pokój, w którym ważą się losy świata”: Nerwowe drżenie głosu prezydenta USA

Lyndon B. Johnson mało i źle spał. W środku nocy dzwonił do Sali Kryzysowej z pytaniami o sytuację w Wietnamie – na wojnie, której nie rozpoczął, ale której nie mógł zakończyć. Pytał, ile samolotów wróciło z misji i czy są ofiary. Bał się, że USA sprowokują ZSRR lub Chiny.

Publikacja: 25.07.2025 14:40

„Situation Room. Pokój, w którym ważą się losy świata”: Nerwowe drżenie głosu prezydenta USA

Foto: mat.pras.

Książka George,a Stephanopoulosa i Lisy Dickey, „Situation Room. Pokój, w którym ważą się losy świata”, przeł. Łukasz Praski, ukazuje się właśnie nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka, Warszawa 2025.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Czwartek, 20 maja 1965 roku. Jest druga w nocy i centrum Waszyngtonu tonie w ciemnościach. W parku National Mall nie ma żywego ducha, tylko od czasu do czasu przejeżdża obok jakiś samochód. Biały Dom jest pusty, jeśli nie liczyć personelu pełniącego nocny dyżur. Ale w Sali Kryzysowej jak zawsze palą się światła.

Dzwoni telefon i dyżurny podnosi słuchawkę. To telefonista z centrali Białego Domu, który łączy rozmowę z prezydentem Johnsonem przebywającym na górze, w prywatnych pokojach (Lyndon B. Johnson, prezydent USA w latach 1963–1969 – red.). Dyżurny pracownik naciska przycisk, aby zapisać treść na dictabelcie, urządzeniu w kształcie pudełka, które rejestruje rozmowy na taśmie winylowej obracającej się na metalowych cylindrach. Johnson odziedziczył aparat po prezydencie Kennedym, kiedy przeprowadził się do Gabinetu Owalnego po zamachu, a z czasem polecił agencji łączności zainstalować więcej takich urządzeń – nie tylko w całym Białym Domu, ale także na swoim teksańskim ranczu i w Camp David.

Prowadzone przez prezydenta rozmowy telefoniczne nie są rejestrowane, odkąd taśmy pogrążyły Nixona. Podczas rządów administracji Johnsona te analogowe aparaty zapisywały pytania i refleksje Johnsona – udręki naczelnego dowódcy uwikłanego w wojnę, której nie rozpoczął, ale której nie mógł zakończyć. Telefon o drugiej w nocy dotyczył Wietnamu.

Reklama
Reklama

Sala Kryzysowa: Dzień dobry, panie prezydencie.

LBJ: O co chodzi z tym pułkownikiem? Został zabity?

Sala Kryzysowa: Zgadza się, zginął. Mamy kilka raportów, w tym jeden z FBI, który mówi, że został przypadkowo zastrzelony przez Amerykanów, dostał w plecy. Na potwierdzenie tej wersji nie ma nic oprócz tego raportu FBI. […]

LBJ: Co z naszymi samolotami? Któreś już wróciły z Wietnamu?

Sala Kryzysowa: Jeszcze żaden, panie prezydencie – nie mamy informacji.

LBJ: Niepokoję się o te, które zapuszczają się tak blisko Hanoi.

Reklama
Reklama

Sala Kryzysowa: Tak, tej nocy obserwujemy to bardzo uważnie, panie prezydencie.

LBJ: Dajcie mi znać, gdybyśmy stracili jakieś maszyny.

Sala Kryzysowa: Tak jest, panie prezydencie. Dam znać.

LBJ: O każdej porze dnia i nocy.

Sala Kryzysowa: Tak jest. Na pewno to zrobię.

Czytaj więcej

Doradczyni Trumpa nagrywała rozmowy w Białym Domu
Reklama
Reklama

O każdej porze dnia i nocy

Prezydent z niecierpliwością wyczekiwał jakichkolwiek wieści z Wietnamu, bez względu na porę, nawet niewiele znaczących. „Johnson tak bardzo zaangażował się w szczegóły, że nie wiem, jak w ogóle to przeżył – wspominał jego doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego Walt Rostow w październiku 1999 roku w dyskusji przy okrągłym stole. – Dzień miał podzielony na trzy części: budził się rano i był bardzo aktywny, potem ucinał sobie drzemkę i zaczynał drugie życie na jakimś przyjęciu w Białym Domu; później, w trzecim życiu, czytał do trzeciej nad ranem”. Czytanie nie było jednak jedynym zajęciem LBJ-a w godzinach przedporannych. Dzwonił też – a często zaglądał osobiście – do Sali Kryzysowej.

Jak można sądzić po nagraniach powstałych od 1965 roku, Johnson rzadko przesypiał całą noc. Zarejestrowano rozmowy prowadzone o takich godzinach, jak 1.25, 2.00, 2.43, 3.27, 4.45 i 5.52. „Dzwonił do Sali Kryzysowej prawie zawsze przed pójściem spać albo po obudzeniu – opowiadał były pracownik prezydenta Tom Johnson. – W szczególności chciał wiedzieć, ile samolotów wróciło na lotniskowce z misji w Wietnamie Północnym. I koniecznie chciał znać bieżącą liczbę ofiar”. Tom Johnson pamięta, że prezydent stale myślał o krwawym żniwie, jakie zbierała ta wojna. „Po niezwykle trudnych dniach często miał bardzo ciężki, niespokojony sen”.

Telefony prezydenta do Sali Kryzysowej na ogół zaczynały się tak samo, bez żadnych uprzejmości i wstępów, pytał wprost o wydarzenia w Wietnamie. LBJ miał niski i szorstki głos, zmatowiały od długoletniego palenia i raczenia się whisky Cutty Sark. Ten głos miał w sobie pewną intymność, jak gdyby prezydent, zamiast mówić przez telefon, nachylał się nad rozmówcą i mruczał mu do ucha. George Reedy, jego sekretarz prasowy w latach 1964–1965, powiedział kiedyś, iż rozmówca prezydenta miał wrażenie, że LBJ chętnie „przecisnąłby się przez ten drut”, żeby pogadać z nim osobiście.

Rozmowa z 30 marca 1965 roku dobrze ilustruje szczegółowość, na jakiej zależało prezydentowi:

LBJ: Macie coś nowego o naszych w Sajgonie?

Reklama
Reklama

Sala Kryzysowa: Hm, mamy łączną liczbę – przyszła wiadomość o nowych ofiarach. Zginęły dwie osoby po stronie amerykańskiej. I…

LBJ: Wiadomo, kto to jest? Żołnierze, kobiety?

Sala Kryzysowa: Dotąd mamy dane o dwóch kobietach.

LBJ: Wiadomo, kto to jest?

Sala Kryzysowa: Tak jest, znamy nazwiska…

Reklama
Reklama

LBJ: Dwie Amerykanki?

Sala Kryzysowa: Tak, panie prezydencie, dwie Amerykanki.

Ostatecznie w konflikcie wietnamskim straciło życie ponad pięćdziesiąt osiem tysięcy Amerykanów. Natarczywe pytania Johnsona o te dwie ofiary pokazują, jak bardzo absorbowało go wszystko, co się wiązało z wojną.

Później, podczas tej samej rozmowy, chciał poznać szczegóły nalotu.

LBJ: Jest jeszcze coś znaczącego?

Reklama
Reklama

Sala Kryzysowa: Mamy tylko wiadomość, że siły powietrzne Wietnamu Południowego przeprowadziły atak na lotnisko.

LBJ: Jakie…

Sala Kryzysowa: Wszystkie samoloty wróciły bezpiecznie, a piloci ocenili szkody na dziewięćdziesiąt procent

LBJ: Co to za lotnisko? Wojskowe, dla odrzutowców?

Sala Kryzysowa: Tak, panie prezydencie. To było wojskowe lotnisko dla odrzutowców w Wietnamie Północnym, tuż za siedemnastym równoleżnikiem.

LBJ: Czyli dokładnie na linii demarkacyjnej?

Sala Kryzysowa: Odrobinę na północ, panie prezydencie.

Zapytałem młodszą córkę prezydenta Johnsona, Luci Baines Johnson, dlaczego jej zdaniem ojciec obsesyjnie drążył takie szczegóły. Odpowiedziała, że chciał dotrzeć do „samego jądra procesu podejmowania decyzji”.

„Często mawiał: »Luci Baines, twoje decyzje zależą od informacji, do jakich uda ci się dotrzeć. Mój problem polega na tym, że staram się zdobyć jak najbardziej precyzyjne informacje, ale muszę działać w pewnych ramach czasowych i często mam obawy, że potem dowiem się, że wiedziałem za mało«”, wspomniała. Innymi słowy, bał się, że przeoczy jakiś detal, który mógłby ocalić czyjeś życie. Nie rozumiał, że szczegóły, których tak zapamiętale szukał, tak naprawdę nie miały znaczenia. Liczba ofiar śmiertelnych nie mogła mu powiedzieć, czy szala zwycięstwa w wojnie przechyla się na jego stronę. Wiele z otrzymywanych przez niego raportów opierało się raczej na nadziejach niż na faktach. Ponadto skutki wojny dotykały go osobiście. Obaj zięciowie walczyli w Wietnamie, a to znaczy, że LBJ był ostatnim prezydentem USA, którego najbliższa rodzina służyła na froncie w trakcie jego urzędowania. O ich losie na bieżąco informowała Johnsona Sala Kryzysowa.

Z tego powodu chciał wiedzieć o wszystkim, co się tam działo. Lady Bird Johnson wspominała pewną noc w lutym 1965 roku, kiedy prezydent nerwowo wyczekiwał wieści o zaplanowanym ataku. „Wiadomości nadchodziły o 1.00 w nocy, potem o 2.00, o 3.00 i jeszcze raz o 5.00 – dzwonił telefon, dłoń szybko sięgała po słuchawkę i odbywała się przyciszona, pełna napięcia rozmowa”. Jak odnotowała w swoim dzienniku: „Lyndon prosił, żeby go budzić, ilekroć kończyła się jakaś operacja. Nigdy nie dawał sobie z niczym spokoju. Mówił: »Chcę, żeby mnie informowano za każdym razem, gdy ktoś zginie«. Nie potrafił się z tego wyłączyć”.

LBJ był niekwestionowanym mistrzem polityki wewnętrznej. W 1965 roku, tym samym, kiedy nagrywano powyższe rozmowy, przeforsował niezwykłą liczbę przełomowych przepisów prawnych: ustawę o prawie wyborczym, ustawę o imigracji i obywatelstwie, ustawę o jakości wody oraz o zwalczaniu zanieczyszczeń spowodowanych przez pojazdy silnikowe, doprowadził do utworzenia funduszu sponsorującego kulturę i sztukę National Endowment for the Arts i Departamentu Mieszkalnictwa i Urbanistyki. Powstał program wyrównywania szans Head Start, programy ubezpieczeń Medicare i Medicaid, uchwalono ustawę o upiększaniu autostrad – lista jest naprawdę długa. Krajowe osiągnięcia Johnsona są niezliczone, a jego umiejętności stały się legendarne.

Czytaj więcej

Ten mały Biały Dom. Co kryje się pod siedzibą prezydenta USA?

Ile ich poleciało?

Mistrzostwo na arenie polityki wewnętrznej równoważyły jednak chaotyczne działania na froncie. Johnson przyznawał się, że nie ma w sobie „zupełnie nic z wojskowego”. Pewność siebie, z jaką wspierał pracę nad legislacją, znikała, gdy prezydent zaczynał mówić o Wietnamie. Wydawał się zagubiony nawet podczas rozmów z pracownikami Sali Kryzysowej.

We wtorek 2 marca 1965 roku Johnson domagał się od Sali Kryzysowej informacji o pierwszym bombardowaniu rozpoczynającym operację Rolling Thunder, planowane od dawna ataki z powietrza na Wietnam Północny. Spragniony wiadomości, wyszedł przed szereg:

Sala Kryzysowa: Mieli się znaleźć nad celem około siedmiu minut temu, panie prezydencie. Dlatego nie mamy nawet… oczywiście, jest za wcześnie, żeby mieć nawet wstępny raport z powodzenia akcji, ale są teraz nad celem.

LBJ: Ile ich poleciało?

Sala Kryzysowa: Hm…

LBJ: Czterdzieści?

Sala Kryzysowa: Hm, naszych jest w przybliżeniu czterdzieści. Naszych w przybliżeniu czterdzieści; poza tym około dziewiętnastu samolotów wietnamskich.

LBJ: Są jakieś inne wiadomości?

Sala Kryzysowa: Nie, panie prezydencie, nie ma innych wiadomości. Cisza.

LBJ: Kiedy będziecie już coś wiedzieć?

Sala Kryzysowa: Chwileczkę, powinniśmy wiedzieć… prawdopodobnie o 5.00 albo 5.30 powinniśmy wiedzieć, ile maszyn bezpiecznie wróciło do baz, panie prezydencie.

LBJ: Zadzwońcie do mnie.

Od trzech miesięcy trwał wówczas rok, który historyk Michael Beschloss nazwał „kluczowym” dla wojny i prezydentury Johnsona. Mimo że na początku 1965 roku LBJ powiedział sekretarzowi obrony Robertowi McNamarze: „Nie widzę sposobu zwycięstwa w Wietnamie”, wciąż zmierzał ku katastrofie. Nie mógł wycofać się z wojny w obawie o wiarygodność zobowiązań USA; strach przed przegraną wciągał go w nią coraz głębiej. Nie było jednak żadnej strategii poskromienia kraju, który walczył na śmierć i życie. Z nagrań z tamtych czasów wyłania się obraz człowieka niepewnego, pełnego złości, często przygnębionego, który rzuca się na wrogów – i tych prawdziwych, i tych wyimaginowanych. Doradcy tacy jak Richard Goodwin i Bill Moyers martwili się jego paranoicznymi zachowaniami do tego stopnia, że poprosili o konsultację psychiatrów, aby zrozumieć jego kondycję psychiczną.

Jak z prezydentem w takim stanie ma sobie radzić dyżurny pracownik Sali Kryzysowej? Z zapisów prawie wszystkich rozmów bije spokój i opanowanie personelu. Mimo to od czasu do czasu u któregoś z młodszych albo mniej doświadczonych dyżurnych daje się słyszeć nerwowe drżenie głosu.

We wtorek 6 kwietnia 1965 roku Johnson zadzwonił o 4.45 do Sali Kryzysowej, by zapytać, czy są jakieś wiadomości.

Sala Kryzysowa: Nic, panie prezydencie. Bardzo, bardzo cicha noc. Zupełnie żadnych problemów.

LBJ: M-hm.

Sala Kryzysowa: Zeszłej nocy nasza strona nie podejmowała żadnych działań w Wietnamie. Nie odnotowano żadnych nieszczęśliwych incydentów. Chyba mieliśmy dobrą noc. (Chichot) Nic więcej nie mogę powiedzieć. (Chichot)

LBJ: Mmm. W takim razie to tyle.

Sala Kryzysowa: Tak jest, panie prezydencie.(...)

Chichotanie podczas rozmowy z prezydentem oczywiście nie jest pożądanym zachowaniem, ale jeśli uważnie posłuchać nagrania, to nie ma wątpliwości, że dyżurny Sali Kryzysowej był zdenerwowany. Łatwiej jest rozmawiać z przedstawicielem władzy, kiedy ma się wiadomości do przekazania.

Czytaj więcej

USA: Ten mały Biały Dom

Jak znam swoje szczęście

Podczas gdy JFK (John F. Kennedy – red.) nie był częstym gościem w Sali Kryzysowej, LBJ stale tam przesiadywał. Spędzał tam tyle godzin, że kazał przenieść na dół fotel z Gabinetu Owalnego, żeby było mu wygodniej. „Typowa rzecz dla LBJ-a – stwierdził Updegrove, po czym dodał ze śmiechem: – To najmniejsza prośba, z jaką Johnson zwrócił się do personelu Białego Domu”. Ten wyściełany jasnobłękitny fotel stoi dziś w prezydenckiej bibliotece.

Znajduje się tam również słynny model Khe Sanh, trójwymiarowa makieta terenu, drwiąco nazywana „piaskownicą Johnsona”. Bitwa o Khe Sanh była zaciętym starciem w 1968 roku, kiedy to siły Wietnamu Północnego próbowały opanować amerykańską bazę wojskową. W obawie, by Khe Sanh nie stało się jego Waterloo, Johnson żądał regularnych relacji z przebiegu walk. Krytycy od dawna oskarżali go o nadmierną kontrolę nad prowadzeniem wojny, kiedy więc Biały Dom opublikował fotografię prezydenta i Walta Rostowa pochylonych nad makietą Khe Sanh i przesuwających krążki jak piony na szachownicy, dolało to oliwy do ognia.(...)

Zapytałem Toma Johnsona, czy jego zdaniem LBJ zarządzał z Sali Kryzysowej działaniami wojennymi na poziomie mikro. Czy naprawdę sam wybierał cele bombardowań, czy to tylko legenda.

„Zwykle działania rekomendował mu [zwierzchnik Sił Powietrznych USA] generał McConnell albo [przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów] Bus Wheeler – tłumaczył Tom. – LBJ długo się zastanawiał. A potem wyrażał zgodę albo nie. Bardzo zależało mu na tym, aby uniknąć sytuacji, w której mógłby przypadkowo zbombardować jakiś rosyjski albo chiński tankowiec w porcie Hajfong czy Hanoi, bądź przypadkowo naruszyć chińską przestrzeń powietrzną”. Prezydent nieustannie obawiał się takich błędów, lękał się, że Stany Zjednoczone sprowokują ZSRR lub Chiny do bezpośrednich kroków odwetowych. Tom Johnson przypomina sobie sarkastyczną uwagę LBJ-a: „Jak znam swoje szczęście, to pilot, który przypadkiem wrzuci bombę do komina radzieckiego okrętu, będzie młodym Teksańczykiem urodzonym w Johnson City”.

George Stephanopoulos jest byłym doradcą Partii Demokratycznej i prezydenta Clintona. Obecnie jest znanym publicystą politycznym i prezenterem telewizyjnym. Prowadzi niedzielny program informacyjny This Week w stacji ABC i jest współgospodarzem Good Morning America. Lisa Dickey pomogła napisać ponad 20 książek non-fiction z różnych dziedzin, z których 12 stało się bestsellerami „New York Timesa”.

Książka George,a Stephanopoulosa i Lisy Dickey, „Situation Room. Pokój, w którym ważą się losy świata”, przeł. Łukasz Praski, ukazuje się właśnie nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka, Warszawa 2025.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Pozostało jeszcze 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Plus Minus
„Poranek dnia zagłady”: Komus unicestwiony
Plus Minus
„Tony Hawk’s Pro Skater 3+4”: Dla tych, co tęsknią za deskorolką
Plus Minus
„Gry rodzinne. Jak myślenie systemowe może uratować ciebie, twoją rodzinę i świat”: Rodzina jak wielki zderzacz relacji
Plus Minus
„Ze mną przez świat”: Mogło zostać w szufladzie
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Marcin Mortka: Całkowicie oddany metalowi
Reklama
Reklama