Żołnierze na dragach

Zadaniem żołnierza jest wykonywać rozkazy. A jeśli strach, zmęczenie lub skrupuły mu w tym przeszkadzają, pomocne mogą się okazać zdobycze chemii i neurobiologii.

Aktualizacja: 08.11.2015 10:17 Publikacja: 08.11.2015 00:01

Dr Walter Freeman wykonuje tzw. lobotomię przedczołową wbijając szpikulec do lodu przez oczodół w mó

Dr Walter Freeman wykonuje tzw. lobotomię przedczołową wbijając szpikulec do lodu przez oczodół w mózg i obracając nim „niczym mieszadełkiem do koktajli”

Foto: bettmann/corbis

„Go pills" – tak w armii amerykańskiej nazywane są tabletki, które łykają piloci, by nie czuć zmęczenia podczas długich uciążliwych misji. „Go pills" – czyli tabletki „jedziesz". To oczywiście nazwa nieoficjalna. Chemicy mówią na zażywany przez pilotów środek dekstroamfetamina. Jest to substancja podobna do amfetaminy, tylko dwa razy mocniejsza w działaniu. Poprawia wytrzymałość fizyczną i psychiczną oraz koncentrację. Usuwa zmęczenie.

Oficjalnie stosowania tej substancji zabronił pilotom w 1992 roku gen. Merill McPeak, wówczas szef sił powietrznych USA. Ale jak to często w wojsku bywa: przepisy wymyślane przez sztabowców to jedno, a praktyka w polu to drugie. Tabletki były więc ciągle stosowane, piloci dostawali je razem z wyposażeniem jak mundury.

Przez chwilę się wydawało, że znowu podjęte zostaną kroki przeciwko używaniu „go pills", po tym gdy w 2002 roku amerykańska załoga samolotu bojowego zabiła omyłkowo czterech kanadyjskich żołnierzy piechoty. Prawnicy pilotów bronili swoich klientów, dowodząc, że winna była dekstroamfetamina, którą asy przestworzy dostały przed rozpoczęciem misji. Sprawa w końcu się rozmyła, z dwóch pilotów jeden otrzymał karę grzywny i reprymendę, zarzuty wobec drugiego zostały oddalone.

„Go pills" w siłach powietrznych USA zostały, bo jak stwierdził generał Daniel Leaf, były pilot wojskowy: „Siedmio- albo ośmiogodzinny lot bojowy to misja bardzo wyczerpująca. Człowiek ma psychiczne górki i dołki". Siedem godzin? Czy żołnierz nie potrafi wytrwać bez pigułki siedmiu godzin? – dziwili się niektórzy. „Musisz siedzieć nieruchomo, nie możesz wstać i się przespacerować, jak pilot pasażerskiego odrzutowca" – tłumaczył inny przedstawiciel amerykańskich sił powietrznych, pułkownik Peter Demitry. Wielu innych amerykańskich wojskowych ekspertów wypowiadało się w podobnym duchu. Dowodzili, że zażywania dekstroamfetaminy przez pilotów nie należy traktować jak narkomanię, ale jak procedurę medyczną. I że jest to postępowanie na wskroś moralne.

Nie będziemy się tu wdawać w rozważania o zasadności tych argumentów – powiedzmy tylko, że amerykańscy piloci wojskowi swojego prawa do brania dekstroamfetaminy wybronili. Jest to zresztą poniekąd prawo zwyczajowe. Podczas II wojny światowej alianccy piloci byli standardowo wyposażani w pigułki z benzedryną (czyli amfetaminą). Nie tylko piloci zresztą – żołnierze amerykańscy i brytyjscy innych formacji też mieli w plecakach tego rodzaju tabletki, aby zażywać je w chwilach zmęczenia. Po wojnie zaś amfetamina współtworzyła amerykański sen lat 50. i 60., była szeroko używanym środkiem na depresję i znużenie, reklamowanym w prasie zdjęciami uśmiechniętych mężczyzn i kobiet. W USA i Wielkiej Brytanii benzedrynę zażywali wszyscy, od robotników po prezydenta Johna F. Kennedy'ego i premiera Anthony'ego Edena. „Go pills" w dzisiejszych US Air Force to ostatni broniący się jeszcze bastion, jaki pozostał ze złotych czasów amfetaminy.

Pancerna czekolada

Kiedy podczas II wojny światowej Amerykanie i Brytyjczycy wspomagali się w okopach benzedryną, po drugiej stronie frontu swoje pigułki łykali żołnierze Wehrmachtu. Nosiły one nazwę Pervitin i zawierały metamfetaminę. Jest to pochodna amfetaminy, ale działającą dłużej, mocniej i nie tylko usuwająca zmęczenie fizyczne, ale też bardzo stymulująca umysłowo i wprawiająca w euforię. A przy tym na dłuższą metę szkodliwa, bo niszcząca komórki nerwowe. Pervitin to była prawdziwa wunderwaffe. Likwidując zmęczenie, umożliwiała prowadzenie superszybkich działań bojowych, hitlerowski blitzkrieg zawdzięcza swoją błyskawiczność właśnie Pervitinowi.

Historię tego środka opisał Norman Ohler w książce „Der Totale Raush". Niemcy zaczęli produkować tabletki w 1937 roku. Miała to być aryjska odpowiedź na morfinę i opium, które to substancje z racji ich relaksującego działania hitlerowska ideologia nazywała „żydowskimi". Pervitin miał też być aryjską coca-colą – środkiem stosowanym przez masy. I rzeczywiście dzięki staraniom Hitlera zyskał wśród ówczesnych Niemców wielką popularność. Można było dzięki niemu więcej pracować i dłużej maszerować, a przy tym powodował euforię. Gdy oglądamy dziś filmy z wieców hitlerowskich końca lat 30., pamiętajmy, że ludzie, których widzimy, są w dużej części pod wpływem metamfetaminy. Łącznie zresztą z samym wodzem, któremu metamfetaminę, prócz całej masy innych mniej i bardziej wyszukanych medykamentów, aplikował doktor Theodor Morell.

Pewność siebie, brak wątpliwości, wiara we własne siły – te efekty działania Pervitinu pomogły Führerowi ukształtować ludzką masę Trzeciej Rzeszy. Następnie przyszedł czas na test substancji w warunkach bojowych. Podczas inwazji na Polskę Panzerschokolade, jak mówili na pigułki niemieccy czołgiści, umożliwił Wehrmachtowi prowadzenie działań wojennych w tempie dotychczas niespotykanym. Jasna rzecz, że również uzależniał. „Czy nie moglibyście zdobyć i przysłać mi kilku tabletek Pervitinu?" – prosił w liście do rodziny Heinrich Boell, później laureat literackiej Nagrody Nobla, a wówczas 22-letni żołnierz. Jak twierdził, jedna tabletka działa lepiej niż kilka litrów kawy. Oprócz tego kawa nie odsuwa na bok zmartwień. A Pervitin tak.

Przed inwazją na Francję niemiecki przemysł farmaceutyczny przygotował 35 milionów pigułek cudownego środka. To, jak potoczyła się wiosenna kampania roku 1940, wprawiło świat w zdumienie. Już po pięciu tygodniach Niemcy byli w Paryżu i dziarsko defilowali pod Łukiem Triumfalnym. Pigułka działała.

Wspomagana metamfetaminą armia niemiecka odnosiła sukcesy na polach bitewnych nie tylko w Europie – również „lis pustyni" Ervin Rommel należał do zagorzałych zwolenników Pervitinu. Do końca wojny armia niemiecka skonsumowała 200 milionów tabletek substancji. Adolf Hitler snuł kolejne plany podbojów – również pod wpływem metamfetaminy. Aplikowane mu przez Thodora Morella zastrzyki zmieniały znerwicowanego, przesądnego, targanego lękami schorowanego człowieka w energicznego, ufającego w swoją dziejową misję okrutnego dyktatora. Ta wspomagana farmakologicznie pewność siebie Führera zaprowadziła w końcu jego armię pod Stalingrad. Jedną z podstawowych rzeczy, jaką samoloty dostarczały toczącym tam walki hitlerowskim oddziałom, był właśnie Pervitin. Ale tym razem pigułka nie zapewniła już zwycięstwa Wehrmachtowi.

Sam proceder stymulowania żołnierzy rozmaitymi substancjami nie narodził się oczywiście wraz z II wojną światową. Wojacy nigdy nie stronili od alkoholu, który dawał im odwagę i odporność na ból. „Dadzą mi butelkę z gorzałczyną, ażebym nie tęsknił, ażebym nie płakał za dziewczyną" – te rozdzierające serce wersy pokazują, że alkohol, podobnie jak Pervitin, potrafi odsunąć na bok smutki. Jednak w warunkach bojowych gorzałczyna w porównaniu z dekstroamfetaminą czy metamfetaminą sprawdza się bez porównania słabiej. Nowoczesna chemia dała armiom narzędzie znacznie potężniejsze niż produkty tradycyjnej destylacji.

Hełm, w którym każdy jest odważny

Nie tylko chemia może znaleźć zastosowanie w wojskowości. Żyjemy w czasach gwałtownego rozwoju neurobiologii i trudno się dziwić, że w tę właśnie stronę zwracają się oczy generałów. Dr Andy McKinley ze Szkoły Medycyny Lotniczej Sił Powietrznych USA opracowuje elektryczny odpowiednik opisanych wyżej „go pills". Leciutki prąd elektryczny (1–2 miliampery) przepuszczony przez czaszkę ma podobny efekt jak środki pobudzające. Choć czasem (u 7–8 proc. badanych przez McKinleya lotników) powoduje skutki uboczne w postaci bólu głowy.

DARPA, czyli Amerykańska Agencja Zaawansowanych Projektów Badawczych w Obszarze Obronności, finansuje bardziej wyrafinowany projekt. Chce opracowania dla armii nowego hełmu, który za pomocą przezczaszkowej stymulacji mózgu ultradźwiękami mógłby pomóc żołnierzom koncentrować się i nie wpadać w popłoch, złagodzić stres, a nawet ból. Pracami kieruje dr William Tyler z Uniwersytetu Arizony. Jak twierdzi naukowiec, stymulacja ultradźwiękami daje pięć razy większą dokładność niż bardziej tradycyjna metoda z użyciem fal magnetycznych.

Kolejna neurobiologiczna nowość, nad którą pracuje DARPA, to głęboka stymulacja mózgu. W ciągu najbliższych kilku lat agencja przeznaczy 70 milionów dolarów na prace nad tą technologią medyczną. Polega ona na wszczepianiu do czaszki elektrod, dzięki którym można pobudzać wybrane grupy neuronów. Ta dość inwazyjna procedura ma pomóc weteranom. Żołnierze giną bowiem nie tylko na polu bitwy, ale również długo po zakończeniu wojny, nie mogąc dojść do ładu z tym, co widzieli lub uczynili, nie potrafiąc odnaleźć się w normalnym społeczeństwie. Według oficjalnych statystyk codziennie w USA samobójstwo popełnia 22 weteranów. Nieudanych prób samobójczych jest jeszcze więcej. Jak mówią medycy, przyczyną targania się na swoje życie jest tu zespół stresu pourazowego (w skrócie: PTSD). Około 20 proc. żołnierzy wracających do USA z Afganistanu i Iraku cierpi na ten syndrom.

Implant, nad którym prace finansuje DARPA, ma pomóc weteranom radzić sobie z lękami i widmami przeszłości, przede wszystkim monitorując stan pobudzenia ciała migdałowatego, czyli miejsca w mózgu, które zawiaduje pierwotnymi reakcjami emocjonalnymi, np. strachem. Jeżeli implant wykryje, że miejsce to zaczyna pracować zbyt intensywnie, automatycznie włączy pobudzenie w innym obszarze mózgu, co będzie miało taki skutek, że ciało migdałowate zostanie odciążone. Realnie ma to mieć taki efekt, że weteran uspokoi się i odłoży broń do szuflady lub przejdzie przez barierkę na moście z powrotem na tę stronę, po której jest chodnik i jezdnia.

Taki wszczepiony do mózgu implant może wydawać się bardzo daleko posuniętą ingerencją w osobowość, ale jeśli porównać go do procedury stosowanej wcześniej, szybko uznamy, że jest to metoda subtelna i delikatna. Nie dalej niż kilkadziesiąt lat temu uciążliwych dla otoczenia weteranów armii USA często poddawano lobotomii. Procedura ta polega na wycięciu w czaszce otworów, włożeniu do środka blaszanych noży i zniszczeniu połączeń między płatami czołowymi i resztą mózgu. W wyniku takiej operacji człowiek na zawsze stawał się przytłumiony i otępiały. 2 tys. weteranów II wojny światowej poddano w USA tej operacji, zanim została w końcu zakazana w tym kraju w 1977 roku. Ale nie tylko weterani byli okaleczani wbijanymi w mózg nożami, lobotomię stosowano wobec ludzi po prostu emocjonalnie żywszych niż przęciętnie, szczególnie wobec kobiet. Najbardziej znanym przykładem była Rosemary Kennedy, siostra późniejszego prezydenta, której jedyną przewiną było to, że wymykała się z domu i nie do końca poprawnie zachowywała się na bankietach. Rodzice Rosemary, przedstawiciele amerykańskiej elity (ojciec był ambasadorem), zgodzili się na procedurę, która spowodowała ciężkie upośledzenie Rosemary i zamknięcie jej w zakładzie odosobnienia na resztę życia.

Studzenie życia emocjonalnego jednostek za pomocą lobotomii upodobali sobie szczególnie Anglosasi i Skandynawowie. W USA wykonano 40 tys. procedur, w Wielkiej Brytanii 17 tys., w Norwegii – 2,5 tys., w Szwecji i Danii po 4,5 tys. Kraje skandynawskie wykonywały najwięcej lobotomii per capita, nie oszczędzając przy tym dzieci. Wynalazca metody Portugalczyk Egas Moniz dostał nawet w 1949 roku Nagrodę Nobla. Kraje słowiańskie nigdy nie zagustowały w lobotomii, w Polsce przeprowadzono kilkadziesiąt zabiegów, Związek Radziecki jako pierwszy zakazał procedury w roku 1950.

Wróćmy jednak do weteranów i implantów mających zapobiegać samobójstwom. Takie urządzenie, jeśliby je dobrze zaprojektować, mogłoby wręcz uniemożliwić powstawanie bolesnych wspomnień – już na polu bitwy. Wystarczy, że po wykryciu nadmiernego pobudzenie ciała migdałowatego wysłałoby impulsy uniemożliwiające utworzenie się trwałych wspomnień. Podczas walki najnowszej generacji hełm podnosiłby koncentrację i wzmacniał odwagę żołnierza, a jednocześnie implant uniemożliwiałby zapisanie się w mózgu najgorszych potworności. Żołnierz mógłby strzelać i nie przejmować się sumieniem i konsekwencjami. No chyba że trafiłby czterech Kanadyjczyków, wówczas czekałaby go reprymenda i kara finansowa.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy