Dziwne to uczucie – kiedyś to artykuły Andrzeja Horubały o książkach się czytało, a dziś role się odwróciły i przyszło recenzować jego pracę. Tym bardziej to niewygodne, że takie transfery nieczęsto się udają, a jeszcze rzadziej, gdy chodzi o literaturę piękną. Podejrzliwie się patrzy na piszących krytyków, gdzieś z tyłu głowy majaczy złośliwa myśl, trochę jak w „Superprodukcji” Juliusza Machulskiego – no to teraz twoja kolej, bratku, by przejechać się na karuzeli. Ale nie. Tym razem nie. „Incydenty” Andrzeja Horubały to bardzo udana proza. Może nie wszystkie siedem opowiadań trzyma poziom tych najlepszych. W jednym przypadku wynika to raczej z gatunkowej niekonsekwencji – „Pluszak” to na moje oko lepszy felieton niż opowiadanie. Za to „Fryzjerka” w porównaniu z pozostałymi tekstami wydaje się jakaś błaha, na dodatek trąci papierem – rzecz bardziej wymyślona przy biurku niż zaobserwowana. Jej średni poziom tym bardziej rzuca się w oczy, że towarzystwo, w jakim się znalazła, jest naprawdę doborowe.