Tytułowy „futerał” sugeruje ograniczenia – autorka wskazuje je obficie, w rozmaitych konfiguracjach PRL-owskiego czasu i przestrzeni, w jakiej przyszło żyć nad Wisłą po 1945 r.
Utworzone w tamtym roku Ministerstwo Odbudowy szacowało, że w powojennych granicach Polski znalazło się 43 proc. zniszczonych lub uszkodzonych izb mieszkalnych, więc głód mieszkaniowy był oczywisty, choć „dogęszczanie” lokatorów bywało kuriozalne, a hasło „jeden pokój na rodzinę” – przez długi czas był tylko pobożnym życzeniem. Czasopisma udzielały porad, jak radzić sobie z brakiem przestrzeni, a nawet, jak zaimprowizować z krzeseł łóżeczko dla dzieci śpiących na stole albo krzesłach. Do tego „opuszczone wsie na niegdysiejszym wschodzie Polski dzieliła od miasteczek na jej obecnym zachodzie cywilizacyjna przepaść”, więc repatrianci i przybysze ze wsi zasiedlający miasta nie raz i nie dwa wprowadzali do mieszkań świnie, kozy i owce, a w wannach (o ile były) lokowali na równi węgiel, kury i króliki. Wielokrotnie okazuje się, że „nierówności klasowe trwały”, a „kwestia gustu także w Polsce Ludowej okazała się kwestią klasową”.
„W okresie stalinowskim podejrzliwym okiem patrzono na moszczenie się w domowych pieleszach” – minimalizm uzasadniała ówczesna koncepcja przebudowy życia społecznego. Życie kolektywne wypierało życie prywatne. W 1951 r. w Warszawie w 134 hotelach robotniczych mieszkało 10 tys. ludzi, a był to zaledwie początek, bo z każdym rokiem liczba ludzi kolektywnie budujących socjalizm rosła. „W Gdańsku 15 proc. młodzieży mieszkającej w hotelach dla stoczniowców nie przychodziło do pracy po wypłacie” – przypomina autorka, przywołując też dramatyczne wspomnienia Jacka Kuronia, wówczas działacza ZMP, z wizytacji w Domu Młodej Robotnicy w Nowej Hucie, zastającego obrazki rodem z burdelu.
Z kolei pokazowe mieszkania na warszawskim MDM-ie pięknie wyglądały w przekazach medialnych, ale w latach 50. przedstawiciele klasy robotniczej mieli nikłe szanse, by w nich zamieszkać. Do tego pod warstwą lukru kryły się rozliczne mankamenty: odpadające klamki i futryny, sypiący się tynk, przeciekające rury, nieszczelne drzwi i okna.
Wyposażenie mieszkań to osobny rozdział – meble, lodówki, pralki i setki innych gospodarskich dóbr były na talony, listy, kolejki społeczne. Wszystko wtedy „załatwiano” i „organizowano”. W latach 60. meble produkowało ponad 120 fabryk, ale to było za mało – co atrakcyjniejsze produkty eksportowano. Meble „Ładu” pożądane przez Polaków, „praktyczne i oszczędzające przestrzeń”, wytwarzane były, niestety, rzemieślniczo i w krótkich seriach, a nie masowo, i mało kto je miał. Kolejne rewolucje kulturowe przychodziły z pojawianiem się odkurzaczy, pralki Frani oraz telewizorów, które rychło stały się centrum domów i zmieniły życie społeczne Polaków.