Skąd my to znamy? Tłum skanduje: „Nie pozwolimy”, „Wstyd” i „De-mo-kra-cja”! Choć nie „Kon-sty-tuc-ja”, bo Izrael jej nie posiada. Deklarację niepodległości, ogłoszoną 75 lat temu przez Davida Ben Guriona, od razu miała uzupełnić ustawa zasadnicza, ale spory wszczęte między świeckimi i religijnymi stronnictwami zablokowały porozumienie. Impas trwa do dziś. Ulica tym mocniej domaga się jej uchwalenia, skoro Sądowi Najwyższemu, który orzeka w sprawach zgodności ustaw Knesetu z porządkiem prawnym w Izraelu, nowe zapisy miały wybić siekacze. Pieczę nad instytucją przejmuje Beniamin Netanjahu, szef rządu, który przed laty powtarzał, że Sąd Najwyższy jest ważny i niezależny, ale zmienił zdanie. Wytyka mu – i kto to mówi? – antydemokratyczną ingerencję w suwerenność władzy ustawodawczej i liberalne orzecznictwo narzucające społeczeństwu wartości, które ono konsekwentnie odrzuca.